Etykiety

niedziela, 22 listopada 2015

Jeszcze tylko 2 miesiące!


Dwa USG, dwa RTG, jeden rezonans, pięć wizyt u pięciu ortopedów później. Jest plan!

W skrócie co mi w końcu? Łąkotka pęknięta, chrząstka przy kłykciu kości udowej pęknięta, lateralizacja, chondromalacja, wysokie ustawienie rzepki, inne zmiany przeciążeniowe.

Jaki plan? 2 miesiące rehabilitacji. Jeśli pomoże (a powinno!) będzie ok, jeśli nie pomoże artroskopia. Drugiej opcji nie biorę nawet pod uwagę, tak więc...

Co dalej? Za 2 miesiące wracam! Wracam, wracam, wracam! Będę robiła grzecznie wolne treningi, min. raz w tygodniu stabilizacja, zawsze rozgrzewki, rozciąganie, rolka, zwiększanie dystansów max. 10% na 2 tygodnie, mniejsza intensywność. Zmądrzałam, oj zmądrzałam. Mimo tego, że zmądrzałam wciąż gdzieś z tyłu głowy brzęczy mi pytanie z jakąś porcją żalu, ile razy można zaczynać wszystko od nowa. Cóż, widać wiele... Równocześnie brzęczy i chyba nawet głośniej myśl która zawsze do mnie przychodzi w okresie zmian, że czas zawsze minie. I to jedyna prawda, zawsze po prostu minie. Pewnie nawet szybciej niż się może wydawać.

I jak zawsze przy zmianach kwitnie myśl o podróży. W międzyczasie została mocno zasadzona, coraz mocniej się dobija, a ostatnio zaczyna kiełkować. To dobry czas na zaplanowanie, przygotowanie i jeśli wszystko dobrze pójdzie może na koniec lata big trip, poprzedzona przygotowawczymi, mniejszymi. Ale to jeszcze długa droga. Budowanie formy, zgromadzenie sprzętu. Na razie jeszcze za mało danych. W każdym razie trzymać kciuki!

Tak więc już tylko 2 miesiące! Może do Półmaratonu Warszawskiego nie zdążę się przygotować ale na dyszkę na Orlenie mocno liczę. :) Będzie żył! Trzymać kciuki! Wiosna jest moja!

sobota, 7 listopada 2015

Najszczęśliwszy piątek na świecie

 

No dobrze ostatnio stanęło na tym, że muszę zrobić rezonans kolana. W te pędy zaczęłam szukać co, gdzie i jak. Szybko pojawił się pierwszy zonk. Państwowo - czas oczekiwania 368dni, prywatnie ok. 600zł. Damn! Załamałam ręce straciłam pomysły co z tym zrobić dalej. Ale chwila, chwila - Lux Med!  Dzwonię, może będzie szybciej, może namówię jakiegoś ortopedę żeby mi dał skierowanie na rezonans. Ba! Oczywiście, że namówię. Dzwonię - brak dostępnych wizyt w 2015r. Ech... Załamałam ręce po raz drugi. Straciłam pomysły, zapał. Gdzieś po drodze pojawiła się koncepcja, że łopatą w kolano i na ostry dyżur ale tym razem taki gdzie mam pewność, że robią rezonans. Trochę przywiązałam się do tej myśli ale z drugiej strony jak to łopatą... W kolano... No nie bez sensu.

Kilkanaście dni później, siedzimy z przyjaciółmi w Jeffsie na żeberkach przy dzbanku piwa i narzekam, że nie wiem co robić, że 368 dni, że 600zł, że łopata i w kolano nią... Na co przyjaciółka, szczęśliwa posiadaczka karty Lux Med, mówi - Portal Pacjenta. Tam masz na bieżąco, często nagle zwalniają się miejsca, trzeba polować, na bank będzie coś szybciej.

Ok no to odpalamy to cudo. Odpalam... nie działa... Ech, spokojnie. Kombinuję, mózguję czemu Ewelinie działa, a mi nie. Ok, doczytałam muszę pójść osobiście do placówki podpisać jakiś świstek wtedy będzie działać. Super... Ale nie poddaję się, walczę dalej.

Wracam w piątek z pracy, nie chce mi się jak jasna cholera ale ok - podjadę. Podjeżdżam, staję w kolejce, stoję, stoję. Moja kolej! Nie, nie Pani to do tamtego okienka... Hehe, standard, już się nie wkurzam tylko śmieję z tego wszystkiego. Jest moje okienko, podpisane, wracam do domu.

Odpalam to cudo again, wchodzę patrzę, a tutaj wolna wizyta, dzisiaj, o 18:45 na Postępu. Biorę to, oczywiście, Proszę Państwa! Czuje się jak hazardzista, który właśnie zgarnął całą stawkę. Who's the best?! Hmm, ale zaraz to jest Postępu... Odkąd jeździłam tam do pewnego dużego Klienta z ramienia pewnego już nie tak dużego CC mam spory uraz, odruch wymiotny, palpitację serca za każdym razem gdy mijam układ Neptun-Sirius-Orion. Minęło 2,5 roku a ja wciąż nie mogę. Dobra jedno jest jasne - nie dam rady sama, potrzebuję wsparcia. Wsparcie znalezione - jedziemy.

Myślę sobie, o jejku, jejku to będzie najszczęśliwszy piątek na świecie, dostanę skierowanie na rezonans! Dzwonie do przyjaciół co to z tego Jeffsa, zapraszam na wódkę, no bo jak takiej okazji nie opić?! Jadę. Dojeżdżam 20min wcześniej, staję do rejestracji i czekam. Czekam. Czekam. Czekam 20min - kurcze no zaraz nie zdążę, lekarz mi ucieknie i tyle będzie z najszczęśliwszego piątku na świecie. Moja kolej - uff! Lecę biegnę, Panie Doktorku czeeeeekkkaaaajjjj!!!

Wpadam, jest, siedzi, czeka. Jak dobrze, że poczekałeś. Ale czemu Pan, Panie Doktorku taki gruby, sapiący? Jak Pan chce o moją nóżkę zadbać skoro o siebie nie potrafi? No coś tu jest nie tak. Nie ważne, muszę się teraz skupić żeby przekonać do tego rezonansu. Opowiadam całą historię, gadam, gadam, że na rowerze mogę jeździć, biegać nie mogę, nie wiem czy jeszcze mnie słucha, pływać nie mogę, bla, bla, bla... A tu nagle: Jak to Pani pływać nie może? Jednak słucha. No normalnie nie mogę bo boli. A jak Pani pływa? Żabką krytą. No to nic dziwnego, że boli. I cisza. Czekam może rozwinie... Może on już wie co mi jest i wie, że jak żabką boli, to na pewno jest to i to. Może nie doceniłam mojego grubo, sapiącego Wybawcy. Ale nic dalej nie mówi... Czekam, czekam, a on nic. Dobra czas przejąć inicjatywę - zapytam. Otwieram usta i nagle wpada mi do głowy myśl: zaraz, walczę o skierowanie na rezonans, ooo to zapytam i będę trzepotała rzęsami. Jak pomyślałam tak zrobiłam, trzepocę, przeciąg robię tymi rzęsami, czuję się co najmniej jak dziewczyna Bonda wyciągająca tajne informacje, wyglądam co najmniej jak debil z rozstrojem psychiczny, któremu coś do oka wpadło. Ale dalej ten przeciąg rzęsami robię. Uśmiecham się kącikiem jednym, przekrzywiam głowę (wyobrażacie sobie to wszystko zrobić naraz?!) i pytam: A dlaczego z tą żabką taaaak? Pan Doktorek patrzy na mnie i moje dziwne zabiegi spod byka i mówi: Bo to niefizjologiczny ruch. Koniec. Dobra powalczę dalej. Ooo, na prawdę ale dlaczego? Bo to fizjologiczny ruch dla żab. Kurde, twardy jest ale ciutkę mięknie bo zaczyna mówić dalej. Kraulem trzeba pływać, motylkiem, nie żabką. Taaa myślę, kraulem, motylkiem. Jak pływam motylkiem wyglądam jak rażona prądem orka, waleń. Wolę moją niefizjologiczną żabkę. 

Zbadał mnie. Załamał się, powiedział że drugiej nogi nie sprawdzi teraz ale na bank by tam coś znalazł, bo w tej przeskakuje, chrobocze, coś tam jeszcze. Wypisuje mi te recepty: przeciwbólowe, przeciwzapalne, na zbudowanie chrząstki, osłonowe na brzuch. Tłumaczy, że duże niebieskie kapsułki, ciężko przełykać. Nie słucham go już, bo załamana. Przez chwilę mignęło mi, że przecież o rezonans walczę więc puściłam jakiś mało wybredny dowcip, który na pewno nie przystoi 26 letniej damie, o niebieskich pigułkach i ciężkim przełykaniu, zdaje się że nawet się uśmiechnął. Wypisuje skierowanie - USG. Absolutnie nie biegać, nie jeździć na rowerze, nie pływać, cokolwiek mi do głowy przyjdzie, to absolutnie nie, bo zaraz Pani w ogóle nie będzie chodziła. Kąciki mi latają, broda drży, łzy stają w oczach, pytam czy nie można tego rezonansu, no bo USG już robiłam bardzo dokładne i wiem że nie mam ale mi zabrali w szpitalu ale tam na prawdę nic nie wyszło i proszę, proszę, proszę, tak strasznie bardzo. Pan Doktorek na mnie patrzy z żalem chyba i tłumaczy, że taka procedura najpierw trzeba zrobić badanie tańsze, żeby można było zrobić badanie droższe. Echh, nosek w dół, broda ciągle się trzęsie, co z moim najszczęśliwszym piątkiem na świecie? Dziękuję, wychodzę, a Pan Doktorek nagle mówi: Dopisałem, że to USG ma być na CITO, zrobią Pani w ciągu tygodnia, a nie miesiąca. Mało nie wycałowałam Pana Doktorka, Wybawcy mojego.

Dużych zmian nie ma ale jednak jakieś postępy, będzie dobrze! W czwartek USG, a potem rezonans. Będzie dobrze.