Etykiety

poniedziałek, 15 kwietnia 2024

BALI | Amed dzień 13

Plan na dzisiaj, to nic nie robić, odpocząć. Zaczynamy leniwym śniadaniem, oglądamy widoki z tarasu, chłodzimy się w basenie. 

Wytrzymujemy do 13, bo chyba tak całkowicie robić nic nie potrafimy. Wsiadamy na skuter, jedziemy obejrzeć wioskę, w ten sposób trafiamy na Lipah Beach. 

Okazuje się, że jest to jedno z najpiękniejszych miejsc do snurkowania w tym regionie Bali. Siadamy przy barze i wracamy do naszego nic nierobienia. 

Pijemy drinki, próbujemy lokalnych specjałów, pływamy. Jesteśmy. I rzeczywiście chociaż sama plaża może nie zachwycać, to podwodne życie zapiera dech w piersi. Nadmuchane rybki w kropki, malutkie, chabrowe fluorescencyjne, wszystkie możliwe barwy, kształty i rozmiary. Można godzinami nie wychodzić z wody.

Gdy już się tym wszystkim nasyciliśmy, postanowiliśmy zobaczyć Lahangan Sweet. Jest to piękne miejsce z kładką na drzewie, z którego można podziwiać zachód słońca. Takich spotów na Bali jest sporo ale nikt nie chce się dzielić ich lokalizacją, żeby to jedno, zachwycające, unikatowe zdjęcie było tylko jego. Najczęściej lokalizację takich miejsc można poznać kupując e-booki od "specjalistów" danego miejsca. Bali jest specyficzne, a w ostatnich latach stało się specyficzne jeszcze bardziej. Duża ilość turystów robi swoje, a prawa do miejsc roszczą sobie Ci, którzy skierowali swoje drogi w stronę Bali wcześniej. 

Droga dojazdowa do Lahangan Sweet jest niesamowita. Mijamy lokalne wioski, wszystko znajduje się na przepięknie porośniętym terenie, gdzie dżungla przecinana jest polami ryżowymi. Jednak do celu nie udaje nam się dotrzeć. Na początku walczymy ze żwirem i nierównościami, później nawierzchnia jest łatwiejsza ale podjazd robi się na tyle stromy, że nasz skuter nie daje rady podjechać. Od celu dzieli nas kilka kilometrów więc rezygnujemy z podchodzenia. Odpuszczamy i to też jest fajne, że potrafimy. Niezależnie od efektu sama droga do Lahangan Sweet jest warta przejechania aby zobaczyć prawdziwe balijskie wioski i przepiękną, otaczającą je zieleń.

Wracając siadamy w tej samej knajpie co wczoraj, oglądając z tarasu zachód słońca. 

Dzisiaj już nic więcej się wydarzy. Po powrocie do hotelu leżymy na leżakach nad basenem, oglądamy niebo, patrzymy jak zbiera się burza, a gdy deszcz zaczyna padać, nasłuchujemy jego dźwięków z domku, który przestaje się trząść dopiero nad ranem, gdy burza i ulewa ustępują.

środa, 14 lutego 2024

BALI | Kintamani - Amed dzień 12

Czas na zmianę lokalizacji. Procedura wygląda tak samo jak poprzednio. Pytamy kierowcę, który nas przywiózł do Kintamiani, czy zabierze nas dalej. Nawet jeśli nie ma takiej możliwości, zawsze poleci innego znajomego, który będzie zainteresowany kursem. Tym razem wybieramy się do Amed - miejscowości słynącej z przepięknej rafy i bogactwa życia podwodnego, odkrytej przez turystów całkiem niedawno. Wcześnie rano jemy szybkie śniadanie i ruszamy w drogę. 

Znalazłam niedaleko naszego hotelu przepiękną świątynię na wodzie - Pura Ulun Danu Batur. Proszę kierowcę, żebyśmy po drodze zajrzeli tam na chwilę. 

Na miejscu okazuje się, że świątynia nazywa się bardzo podobnie, jednak niestety nie ma nic wspólnego z miejscem, które wyszukałam, co więcej znajduje się w zupełnie innej części wyspy. No nic, krótko zwiedzamy budowle i ruszymy już bezpośrednio do Amed.

Po 2 godzinach dojeżdżamy na miejsce. Tym razem wynajęliśmy domek w Santai Hotel. Przyjechaliśmy trochę za wcześnie więc pozostaje nam poczekać na check-in, wykorzystujemy ten czas na odpoczynek i jedzenie.

Po zrzuceniu bambetli i wypożyczeniu skutera, jedziemy zobaczyć Tirta Gangga Water Garden. 

Tirta Gangga to kompleks pałacowy z pięknymi ogrodami i basenami wypełnionymi święta woda. Zaprojektowany zgodnie z balijska kosmologia, podzielony na trzy części poświęcone bogom, ludziom i demonom. Uważa się, że woda w basenach jest święta, bo źródło z którego bije, połączone jest rzeka Ganges ( Tirta – święta woda, Gangga pochodzi od nazwy Ganges ). Jeden basen przeznaczony jest do kąpieli. Mogą z niego korzystać zarówno balijczycy, jak i turyści." 

Przed wejście na teren pałaców można kupić pokarm dla rybek. Od malutkich woreczków po ogromne. W basenach pływa duża ilość koi karpi, turyście karmią ryby aby przyciągnąć je do zdjęcia. Kupiłam mały woreczek, zachęcona efektem pięknych zdjęć z tego miejsca i dopiero podczas karmienia ryb, zrozumiałam, że to nie jest w porządku. Zakładając, że codziennie przewija się tutaj kilkaset, jeśli nie tysięcy ludzi, to rybki są po prostu przeżarte.

W każdym razie zdecydowanie warto odwiedzić Tirta Gangga Water Garden i fajnie jest to zrobić późniejszym popołudniem kiedy nie ma już tak ogromnych tłumów. 

Wracając do naszego domku trafiamy na piękny zachód słońca. Siadamy na skale i po prostu gapimy się na morze i tonące w nim słońce.

Tak kończymy ten dzień, jutro planujemy odpoczywać.

środa, 31 stycznia 2024

BALI | Kintamani dzień 11

Budzik bezlitośnie dzwoni o 2:30, czas wstawać. Mamy 30 minut, żeby się ogarnąć, o 3 odbiera nas kierowca, a pół godzinie docieramy pod Mt Batur.

Uwielbiam taki klimat, jest ciemno, co chwilę dojeżdżają nowe autokary, w powietrzu czuć zapach ekscytacji wyprawą, nie wiedzieć czemu wszyscy szepczą. Ruszamy.

Pierwsze minuty trekkingu są zachwycające. Idziemy z czołówkami polami na których rosną pomidory, chili, cebula. Nic nie widać ale czuć zapach ciepłych warzyw. Po 15 minutach droga zaczyna robić się bardziej stroma, a po kolejnej godzinie rozpoczyna się bardzo mocne podejście. Jest gorąco, mokro, duszno, kręci mi się w głowie od pnącego się w górę szlaku, od ciemności, od migającej czołówki, chce mi się wymiotować z wysiłku. Myślałam, że tylko mi tak ciężko ale Maciek męczy się tak samo, w szczególności, że dodatkowo dźwiga plecak z zapasowymi ubraniami i piciem. Wydawało nam się, że to będzie spokojny treking i widocznie przeceniliśmy swoje możliwości, puste brzuchy i zmęczenie poprzednimi dniami, też robi swoje. Czujemy się na tyle źle, że w którymś momencie rozważamy rezygnację. Nie możemy pozwolić sobie na dłuższy odpoczynek, przewodnik delikatnie nas pogania, żebyśmy na pewno zdążyli na wschód słońca. W końcu się przełamujemy i idziemy dalej.


Po 2,5 godziny docieramy na szczyt. No i warto było się przemęczyć, mimo niewielkiego zamglenia widoki są obłędne. Siadamy na zboczu góry, dostajemy ciepłą herbatę i śniadanie - jajka na twardo z tostami zapieczonymi z bananami, do tego owoce. 


Ktoś gra na gitarze, ktoś śpiewa, wstaje słońce, bardzo to wszystko jest poruszające.


Spacerujemy po grani, obserwujemy dym wydobywające się z góry, podobno można tu ugotować jajka. Gdy już nasyciliśmy się widokami, uznajemy że czas schodzić. Podczas zejścia mijają nas często motory, okazuje się, że część drogi pod górę jak i w dół można pokonać z wynajętym kierowcą. W ogóle podczas całej wycieczki mocno działa handel. Podczas wejścia biegało wokół nas kilka pań proponując kupienie napoju lub batona, na zejściu z kolei można było nabyć bransoletki zrobione z lawy wulkanu Mt Batur. Droga powrotna okazuje się łatwiejsze, jednak dalej męcząca, chyba głównie przez wysoką temperaturę. Szybko mam całą mokrą koszulkę. Po niecałej godzinie jesteśmy już na dole. W ramach wycieczki kierowca zabiera nas jeszcze do gorących źródeł. Znajdują się tam baseny napełniane gorącą wodą, która spływa prosto z gór. Rozgrzanie i zrelaksowanie ciałka wydaje się czymś niezwykle obiecującym, jednak gdy myślimy, że do basenu weszło naście osób tak samo przepoconych jak my, szybko rezygnujemy.

O 10 jesteśmy z powrotem w hotelu, próbujemy upchnąć w siebie jakieś śniadanie, co zupełnie mi nie wychodzi. Po dotarciu do pokoju od razu padam. Od dwóch dni mam duże problemy z żołądkiem. Boję się cokolwiek zjeść czy wypić, a na pewno nie robię tego nie będąc w pobliżu łazienki. Od wczoraj wręcz odrzuca mnie od jedzenia, brakuje mi energii. Po dzisiejszym trekingu jestem odwodniona, trzęsę się z zimna, zasypiam na stojąco. Muszę to odchorować.

Po dłuższej drzemce ruszamy "na miasto", chociaż za bardzo tutaj nic nie ma. Przysiadamy w knajpie z widokiem na Mt Batur, patrzymy gdzie udało nam się wejść. Dalej się zachwycamy. 

Udaje mi się zjeść trochę ryżu, Maciek próbuje tialpię, będącą lokalnym przysmakiem.

 Tak zastaje nas wieczór.

Po powrocie do hotelu, od razu padamy, a jutro planujemy ruszyć w kolejny region.

wtorek, 30 stycznia 2024

BALI | Gili Air - Kintamani dzień 10

Czas na zmianę regionu, tym razem będziemy próbowali dotrzeć do Kintamani.

Najpierw 20 minut drogi do portu, potem 2 godziny czekania na opóźnioną łódkę, 2 godziny przeprawy przez morze i 2 godziny w samochodzie z Panem, z którym byliśmy wcześniej umówieni. Na miejsce docieramy w okolicach 17.

Nocujemy w Tira Vilagna Suites & Spa, jest to kompleks składający się z wieloletnich domów przywiezionych z całego świata. Dla nas został przygotowany Joglo Tira Curik, dom wybudowany w 1913 r. w Desa Plejan, czyli środkowej Jawie. Właścicielem był Mbah Nukin, niestety nie udało mi się znaleźć więcej informacji o tym człowieku. Cała przestrzeń jest genialnie zorganizowana, chatki są oddalone od siebie, sprawiając wrażenie mieszkania w domku na drzewie. Do tego przeogromna przestrzeń, mnóstwo zieleni i balijskiego klimatu, takiego trochę innego, bardziej górskiego.

Jednak to co najważniejsze, do Kintamani przyjechaliśmy w bardzo konkretnym celu. Planujemy wejść na czynny wulkan Mt Butar, u którego podnóża znajduje się właśnie region Kintamani. Szukając informacji, jak zorganizować taką wyprawę, czytałam że można wyruszyć prosto z Ubud, jednak zależało mi, żeby przyjechać do samego źródła i tu zacząć przygodę.

Szybko okazuje się, że zorganizowanie wycieczki w Kintamani, nie jest wcale takie łatwe, w szczególności z dnia na dzień, o późnej godzinie i w trakcie, cały czas trwającego święta. Przy pomocy obsługi hotelu udaje nam się znaleźć przewodnika, bez którego na Mt Batur wchodzić nie można. Za całość (przewodnik + kierowca) płacimy 450 zł, wyruszamy spod hotelu o 3 w nocy, tak żeby znaleźć się na szczycie o wschodzie słońca. Alternatywna opcja to wyjazd ze wspomnianego wcześniej Ubud (można wystartować też z innych dużych miast), koszt wynosi 150 zł za osobę. Ruszacie autokarem większą grupą o 1:30, a całość od wyjazdu do powrotu zajmuje 10 godzin. 

Czas się zrelaksować przed jutrem. 

Biegnę na masaż, później szybka kolacja (restauracje są tutaj zamykane o 19:30 ze względu na mocny spadek temperatury po zachodzie słońca i rzeczywiście gdy tylko zajdzie słońce, od razu robi się lodowato, po raz pierwszy w ruch idą długie spodnie i bluza) i idziemy spać, a właściwie próbujemy zasnąć, bo emocji jest na tyle dużo, że mamy z tym zdecydowanie problem.

Do jutra!

niedziela, 28 stycznia 2024

BALI | Gili Air dzień 7 - 9

Dzisiaj opuszczamy Sideman i zmierzamy w całkowicie nowe miejsce – musimy dostać się na wyspy Gili. 

Najpierw, wcześniej umówionym przejazdem, dostajemy się do miejscowości Padangbai z której planujemy dostać się na wyspy. Opcji transportu jest kilka, można popłynąć lokalną łódką, która jest tańsza ale przeprawa zajmuje więcej czasu albo wybrać fast boad. Ceny za fast boad są przeróżne. W internecie znajdziecie oferty za 60$/osoba (270 zł), zakup w hotelu, to 1400 tys. IDR (420 zł), z kolei w porcie ceny, to 500 – 1200 tys. IDR (150 – 360 zł). Trochę bałam się zostawić zakup biletów na ostatnią chwilę, bałam się, że gdy dojedziemy już do portu może nie być biletów albo będziemy musieli bardzo długo czekać na łódkę. Dogadaliśmy się wcześniej przez WhatsApp z firmą organizującą transport i zapłaciliśmy 700 tys. IDR (200 zł). Dodatkowo wybraliśmy bilet „open”, dzięki któremu możemy wrócić kiedy chcemy, musimy tylko dać znać dzień wcześniej.

Na miejscu wszystko jest świetnie zorganizowane, dostajemy naklejki, dzięki którym pracownicy portu będą w stanie nas rozróżnić i szybko zweryfikować czy wsiadamy do odpowiedniej łódki i co równie ważne, czy wysiadamy w odpowiednim miejscu. W samym porcie roi się od turystów i handlarzy, każdy chce coś zarobić, a kupić można wszystko. Chusty, bransoletki, inne duperele, jedzenie, napoje, a nawet piwo. Ostatnich zakupów można dokonać będą już nawet na łódce, handlarze podchodzą do okien, próbując swojego szczęścia do samego końca obecności turystów.

Podróż zajmuje 2h. Łódka najpierw płynie na Gili Trawangan, później Gili Air, ostatni przystanek to Lombok. Wyspy Gili należą do Lomboku, a każda jest trochę inna. Gili Trawangan – najbardziej imprezowa, Gili Meno – najspokojniejsza, Gili Air – to równowaga między Gili Trawangan, a Gili Meno. Nasz wybór pada na Gili Air.

Na wyspie nie ma samochodów, ani skuterów. Można poruszać się na piechotę, bryczkami lub rowerami. 

Po dotarciu na wyspę, mamy przed sobą 20 min spacer do naszego domku. Tym razem wybieramy The Bambu Huts Gili Air (obecnie Sea Breeze Villas) i jest to świetny wybór. Po przekroczeniu prywatnej bramy naszym oczom okazuje się przepiękny mały domek z własnym basenem. Co ciekawe cena była bardzo atrakcyjna, za noc zapłaciliśmy ok. 200 zł. Nie dość, że przepiękne miejsce, to jeszcze codziennie rano dostawaliśmy kosz ze śniadaniem, pełen smakołyków, cudownych owoców i soków.

Plan na Gaili, to odpoczynek i wczucie się w klimat wyspy, a klimat to tutaj jest. Nawet do końca nie potrafię tego opisać, trochę dziwny twór, połączenia hipisowskiej wioski ze schodkami w Warszawie? Wszystko tutaj płynie, dzieje się tak po prostu, tak łatwo. 

W tym całym hipisowski luzie trzeba uważać, żeby się nie zapomnieć. Na Gili Air, królują grzybki. Czasami są mniej widoczne, czasami bardziej ale kwestią czasu jest to, że ktoś Wam je zaproponuje, a to nie są żarty. W Indonezji handel narkotykami, równa się karze śmierci, dla swojego bezpieczeństwa lepiej omijać szerokim łukiem.

Na Gili znajdziecie też fajne jedzonko ale trzeba się na nie udać wcześniej. Przez pierwsze wieczory wychodziliśmy na kolację po 20 i dziwiliśmy się, że dostępne są tylko kanapki i burgery. Jednak któregoś dnia zostaliśmy dłużej na plaży i okazało się, że po zachodzie słońca przed knajpami rozpalane są grille, na których przygotowywane są świeżo złowione ryby i owoce morza. Można zjeść pyszne krewetki, szaszłyki z kurczakiem i warzywami, zamówić makaron z owocami morza, wybór jest naprawdę duży. Super atmosfera, dużo ludzi, dobre jedzenie, muzyka, ogień grilla, morze, cudownie.

Wyspy, to też smutna historia. Ze względu na pandemię przez dwa lata wszystko było zamknięte. Połowa, a może ¾ barów, restauracji, hoteli, bungalowów wygląda teraz jak ruina i raczej już nikt do nich nie wróci. Tak jakby wszyscy w biegu uciekali, w barach zostały nawet szklanki i niedokończone butelki z alkoholem. Wszelkie obostrzenia odbiły się bardzo mocno na Bali i sąsiednich wyspach.

Gili to raj do snurkowania. Co krok znajdziecie punkty, w których można wykupić snurkową wycieczkę. I właśnie taka wycieczka była bardzo mocnym argumentem aby tutaj przyjechać. 

Lata temu zobaczyłam w gazecie zdjęcie posągów znajdujących się na dnie morza. Wydawało mi się to tak niesamowite i szalenie niedostępne, jako dziewczynka nawet nie śmiałam marzyć, że kiedyś będę mogła to zobaczyć. Po kilkunastu latach powróciło samo. Przygotowując plan podróży po Bali, trafiłam na zdjęcie właśnie tych posągów, okazało się, że znajdują się pomiędzy wyspami Gili. Nie mogłam odpuścić okazji zobaczenia ich na własne oczy. 

Decydujemy się na wycieczkę w ramach, której zobaczymy rzeźby, będziemy pływać z żółwiami i oglądać rafę. Oczywiście są różne opcje, najbardziej popularna, to wycieczka grupowa (ok. 15 osób), rozpoczyna się o 9:30, czyli wtedy kiedy wszystkie inne wycieczki. Koszt, to 1500 tys. IDR/osobę (45 zł). Jest to dla mnie bardzo ważne przeżycie więc decydujemy się na drugą opcję, czyli wycieczkę indywidualną. Koszt całkowity, to 700 tys. IDR (210 zł). Możemy samodzielnie ustalić godzinę o której chcemy wypłynąć co daje nam szansę ruszenia przed tłumami. 

Startujemy o 7 rano, płyną z nami dwie osoby z agencji, jeden Pan prowadzi łódkę, a drugi dba o nasze bezpieczeństwo, pływa z nami, pokazuje na co warto spojrzeć, pomaga zrobić fajne zdjęcia. Wycieczka, to strzał w dziesiątkę, oprócz możliwości zobaczenia moich wymarzonych rzeźb, pływamy z żółwiami, oglądamy rafę, robimy sobie też chwilę przerwy na Gili Meno, na którą normalnie byśmy nie dotarli. Wracamy na wyspę w momencie gdy większość turystów dopiero rozpoczyna swoją przygodę.

Ostatnia rzecz o której warto wspomnieć, to religia. W Indonezji dominuje islam, hinduizm zachował się praktycznie tylko na Bali. Co więcej jest to wyjątkowa odmiana hinduizmu, charakterystyczna jedynie dla Bali. Przypływając na Gili mieliśmy duży przeskok kulturowy związany ze zmianą głównej religii. Kilka razy dziennie, pierwszy raz o 5 rano z megafonów słychać modlitwę, dźwięki roznoszą się po całej wyspie. Różnica między Bali, a Gili jest bardzo mocno odczuwalna, choćby w podejściu do kobiet, również turystek.

Na Gili Air spędziliśmy pełne 3 dni i był to fantastyczny czas. Dużo chodzenia, jazdy na rowerze, pływania w morzu, oglądania podwodnego świata, siedzenia na plaży. Po prostu odpoczynek w powolnym klimacie.