Etykiety

poniedziałek, 24 października 2016

EVEREST BASE CAMP | Pa-pa, odważ się. Koniec.



Jak ja się zbieram do niektórych rzeczy. Długo zawsze. Często się zbieram i w końcu uff, często się zbieram, zebrałam i w kieszeń chowam. Strasznie myślałam o tym ostatnim wpisie no bo cykl himalajski trzeba zamknąć (i trochę tak wzniośle, że w rocznicę śmierci Kukuczki). Jednak w związku z tym, że najbardziej zachwycała mnie w literaturze klamra kompozycyjna, no to sama bez klamry nie lubię.

No to myślałam jak ten zawijas ostatni napisać. Że tylko zdjęcia wstawię albo film. Potem uznałam, że nie do końcu uczciwie, więc żeby uczciwie, to o powrocie do Warszawy. W końcu uznałam że to zbyt patetyczne bo ten powrót do Warszawy wyglądał tak, że nie potrafiłam w niej żyć zupełnie, miejsca sobie znaleźć. No ale co wyjechałam na trzy tygodnie i będę pisała o rozszerzonej świadomości, niegodzeniem się z tym co wcześniej wydawało się normą i codziennością, a teraz okrutnie ciasne. Po 3 tygodniach? Pojebało. 

W końcu trafiłam na artykuł pewnie pod tytułem: "Nie podróżuj bo...", jednym z argumentów było, bo nie będziesz potrafił wrócić do (chciałam napisać normalnego) poprzedniego życia. No to myślę, nie tylko mnie dotyczy, więc może wcale nie tak głupio, patetycznie. No to spróbuję, niech mówią że pojebało.

Z tą podróżą to różnie. Mnóstwo osób nie rozumiało, mówiło że też by chciało ale... Pytało po co Ci to, Tatry też piękne. Albo mówiło skoro NAWET w Tatrach nie byłaś to po co tam. Albo JA bym najpierw w Tatry... Patrzyli jak na debila, w czoło się pukali z zazdrością o odwagę realizowania marzeń albo bez. Prychali okrutnie. Znacie te reklamę banku? "Do Katmandu?!", oprócz tego że inspiruję banki do kręcenia reklam, to tak do Katmandu, bo chcę. 

No i wśród tych pytań czy Cię Bóg opuścił było jedno, które do mnie trafiło: "Za czym gonisz przed czym uciekasz?". Całe szczęście, że zadałam je sobie sama.

I wiesz o co chodzi, jedziesz tam w nieznane, mimo tego że pokazujesz, że niczego się nie boisz to przerażona strasznie. I jedziesz szukając jasnej drogi w swoim życiu a tu co krok dupa. Natchnienie za tą górką? Nie. Za tą skałką? Chyba żartujesz. No i jak nie olśniło pierwszego bądź drugiego dnia, to przestajesz. Z myślami już luźnymi swoimi. W którymś momencie stajesz oglądasz się i pozostaje już tylko pół pytania bo nikt Cię nie goni, więc przed niczym nie uciekasz. I rozumiesz, że to przed czym uciekałeś, to Twój cień. Oglądasz się nie ma nikogo. Ty. No i myślisz tyle miesięcy oby nie naście miesięcy zmarnowane. I to jest ten moment gdy otwierasz głowę.

Dzień dobry, spotykasz się sam ze sobą. Aaaa, ja i tak miałam w miarę łatwo bo spędzam ze sobą strasznie dużo czasu i bardzo go lubię spędzać. Ale co jak ktoś w tych górach i pierwszy raz dzień dobry do samego siebie?

No i wróciłam do tej Warszawy. Jak upośledzona. Z zacieszem non stop, z absolutnym niezrozumieniem co się wokół dzieje, w czym się kręciłam przecież wcześniej. Nie rozumiałam tego co do mnie mówią przyjaciele, bliscy, nie rozumiałam ich problemów bo mi strasznie błahe się wydawały i szkoda życia na drobiazgi i spalanie się, że szef w pracy... Jeździłam do tej samej pracy dzień w dzień, stojąc na tym samym skrzyżowaniu dzień w dzień z zacieszem wciąż no od ucha do ucha. Po dwóch tygodniach kąciki opadły, po prostu się przyglądałam z zadziwieniem. Po miesiącu patrzyłam jak przed wyjazdem wbita w fotel nie oddychająca już pełną piersią. Po dwóch miesiącach dzień w dzień płakałam na tym samym skrzyżowaniu. I wtedy słyszałam w głowie słowa Jubego, pewnie jeszcze z Katmandu: "Wiesz miś, to fajnie że teraz tak masz ale to nie sztuka. Pytanie ile to utrzymasz w serduszku". Dwa miesiące, żeby stracić tak wiele. Do tej pory pamiętam jak rozmawiałam z jedną osobą z firmy, myślę że bardzo życzliwą i szczerą i jak mówiłam, że ja teraz naprawdę nie mam żadnych problemów. Żadnych. Dwa miesiące.

Z pracy zrezygnowałam, bo to co wcześniej wydawało się zwykłe i codzienne, zaczęło uwierać okrutnie. Przestałam się zgadzać z tym co robię i jak robię. Zapytałam się czy wbrew sobie czy nie? Nie. Konsekwencje tego są duże. Do dziś. Nie mam stałej pracy, kończą mi się pieniądze. Żeby było jasne ani przez chwilę nie żałowałam tej decyzji mimo tego, że nie jest to historia osoby co wyruszyła w podróż, po dwóch latach nie wróciła i jest szczęśliwa jako barmanka na Fiji. Mimo tego, że życie daje mi taki wpierdol od jakiegoś czasu, że codziennie rano nagradzam samą siebie że wyszłam z łóżka. Rano otwieram tylko jedno oko, żeby sprawdzić z której strony dostanę dzisiaj lutę. Nie jest łatwo, baaa nigdy w życiu nie spodziewałam się, że będę mierzyła się z czymś takim. Piszę o tym bo łatwo jest radzić i tym kropidłem tłum nawracać gdy jest dobrze. Nie, nie jest, nie mniej każdemu polecam otworzyć głowę, a przede wszystkim podejmować decyzje. To mi dał ten wyjazd skoro klamra ma być. Nie odkładać decyzji, a na pewno nie dłużej niż na półtora miesiąca.

I jakby nie było, żeby pamiętać, że: 

"Żeby coś się zdarzyło
Żeby mogło się zdarzyć(...)
Trzeba marzyć
Zamiast dmuchać na zimne
Na gorącym się sparzyć
Z deszczu pobiec pod rynnę
Trzeba marzyć

Gdy spadają jak liście
Kartki dat z kalendarzy
Kiedy szaro i mgliście
Trzeba marzyć
W chłodnej, pustej godzinie
Na swój los się odważyć
Nim twe szczęście cię minie
Trzeba marzyć

W rytmie wietrznej tęsknoty
Wraca fala do plaży
Ty pamiętaj wciąż o tym
Trzeba marzyć
Żeby coś się zdarzyło
Żeby mogło się zdarzyć (...)
Trzeba marzyć
"