Etykiety

sobota, 30 października 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Ułan Bator - Pekin dzień 16

Kolejny dzień, to już tylko oczekiwanie i żegnanie się, a raczej żegnanie i oczekiwanie.

Żegnanie, bo 14:35 wysiadam z pociągu i kończę samotną podróż koleją. Żal miesza się z radością. To była fantastyczna ale i wymagająca podróż. Oczekiwanie, bo w Pekinie czeka spotkam się z Maćkiem, z którym rozpoczniemy kolejny rozdział zwiedzania. Jeszcze rok temu sama myśl o podróży do Chin była dla mnie nieosiągalna. Minął rok i za kilka godzin wysiądę z pociągu w Pekinie, to jest niesamowite.

Patrzę przez okno, łapię ostatnie widoki, próbuję zebrać je na zapas. Z zamyślenia wyrywa mnie obsługa pociągu wręczająca bon na obiad w "Warsie". Zupełnie się tego nie spodziewałam. Po małym obiedzie, zaczynam się krzątać po pociągu, zbierać pierdółki szykując się do wysiadania.

Wjazd pociągiem do Pekinu jest po prostu obłędny. Jedę wśród przewysokich biurowców, raz wjeżdżam do tunelu, raz jadę mostem. To jest obłędne, w szczególności, że jeszcze dzień temu głównie patrzyłam na pustynię.

Pociąg przyjeżdża na stację o 14:35, równiutko co do minuty, a tam na peronie czeka Maciek. Jejku, jaka to ulga, że już tego plecaka nie będę musiała nieść, że już martwić się gdzie pójść, gdzie spać, co jeść, jak się zorganizować będę mogła podzielić na pół.

Idziemy do hotelu. Nie hostelu, nie drewnianego domku, tylko do hotelu. Przez najbliższe kilka dni będziemy mieszkać w New World Beijing Hotel i to jest dla mnie ogromna niespodzianka. Hotel jest przepiękny. Wchodząc do niego czuję się bardzo speszona. Jestem brudna, wymęczona, z jakimiś traperami wiszącymi przy plecaku, no nie pasuję tam. Od razu lecę się umyć (tak! w pokoju oprócz prysznica mamy wannę), ładuję się w ten cudowny, gruby hotelowy szlafrok i czuję się jak gwiazda.

Szybko stwierdzam, że koniec z luksusami, czas ruszać na zwiedzanie. W pierwszej kolejności Maciek zabiera mnie do sklepiku niedaleko naszego hotelu, gdzie jest mnóstwo warzyw i owoców, takich których nazwy nie jestem w stanie wymówić. Jestem w raju. 

Później idziemy w stronę galerii handlowej, żeby coś zjeść. Maciek już tam dzisiaj był i okazuje się, że w galerii jest super food hall ale nie taki jak w naszych galeriach, składający się z burgerów, pizzy i innych smażonych rzeczy, a na prawdę genialny food hall. Chodzimy po galerii dłuższą chwilę, nie mogąc znaleźć tego miejsca, aż w końcu przed moimi oczami pojawia się kilkanaście stoisk, a tam ryby, owoce morza, mnóstwo warzyw, koszyczki do których nabierasz produkty, a potem obsługa zanurza je w hot pocie, pierożki, bao, mnóstwo, mnóstwo pyszności. 

Trochę podjedliśmy, ruszamy dalej na Wangfujing Street, czyli najbardziej znaną handlową ulicę w Pekinie. To taki nasz Nowy Świat, tylko trochę dłuższy, z trochę większą ilością świateł i do tego z moim głównym celem dzisiejszej wycieczki czyli Wangfujing Snack Street. 

Wangfujing Snack Street, to mała, boczna uliczka odchodząca od Wangfujing Street na którą byłam napalona jak szczerbaty na suchary. Pekin kojarzy mi się z ulicznym jedzeniem i chcę po prostu spróbować wszystkiego co możliwe. Taką obietnicę daje właśnie to miejsce. Niestety tylko obietnicę. Przede wszystkim uliczka jest pełna turystów, z trudnością można się przecisnąć, a jedzenie mało ma wspólnego z chińskim street foodem, gdzie ma być prosto, tanio i pysznie. Dominują stragany z skorpionami (jeszcze żywymi nadzianymi na patyk), konikami polnymi, szarańczą. Do tego mnóstwo jedzenia (głownie parówek) w cieście, smażonych w głębokim tłuszczu. 

Na pewno warto tu przyjść i zobaczyć ale nie rozumiem opowieści o tym, że jest to raj dla smakoszy, bo nie jest. Większość przekąsek była obsmażona w głębokim tłuszczy i to długo wcześniej, uwierzcie mi, nie kilka godzin wcześniej, długo, długo wcześniej. Nie będę już nawet pisała o etycznej kwestii sprzedawania nabitych na patyki żywych zwierząt.

Wracamy do hotelu chwilę przed 22, czas odpocząć i zaplanować kolejne dni. Jutro zaczynamy od zwiedzania Zakazanego Miasta.

wtorek, 26 października 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Ułan Bator - Pekin dzień 15 v2

Tradycyjnie, mały przerywnik o tym jak przekroczyć granicę Mongolia - Chiny. Myślę, że nikogo nie zaskoczę pisząc, że niezbędna jest wiza. 

Po wizę tym razem nie musicie jechać do ambasady, a do czynnego od 2018 Ośrodka Wizowego, który znajdziecie w Warsaw Towers na ul. Siennej 39 w Warszawie (wiem, że ze względu na Covid ośrodek był zamknięty, sprawdźcie jak to teraz wygląda). I tutaj ułatwienia się kończą. Przede wszystkim strona Ośrodka Wizowego w żaden sposób nie wyjaśnia w jaki sposób można ubiegać się o wizę, tzn. będąc sprawiedliwą - próbuje wyjaśnić, jednak przechodząc ścieżkę użytkownika, po dwóch kliknięciach trafiasz na podstrony napisane po chińsku. Ja tego nie jestem w stanie ogarnąć.

W związku z tym, uprzejmie donoszę, że dokumenty które musicie dostarczyć, to:

- paszport

- dwa zdjęcia

- wypełniony i podpisany wniosek, który wcześniej wypełniacie na www Ośrodka Wizowego

- bilet potwierdzający wjazd i wyjazd z Chin

- rezerwację hotelu na cały pobyt

dodatkowo możecie spodziewać się zbierania odcisków palców i skanowania twarzy.

Wędruję do biura z całym kompletem dokumentów, prócz biletu potwierdzającego wjazd do Chin z myślą, że przecież się dogadamy. Nie dogadaliśmy się. Nie wiem ile tam siedziałam i próbowałam przekonać najpierw Pana w okienku, później kierownika. Ma być bilet potwierdzający wjazd i ch*j. No nic nie działa, że ja koleją, że nie można kupić biletów międzynarodowych z Polski. Nic nie działa.

Pędzę do domu, równocześnie skanując internet co w tej sytuacji zrobić.

Nie powiem, żebym tak zrobiła ale czytałam w internecie, że podobno są linie lotnicze, takie jak np. KLM, które wystawiają bilet przed dokonaniem opłaty, jeśli jej nie dokonasz w ciągu 2h, bilet zostaje anulowany.

W te pędy wracam na Sienną. I teraz uwaga, w tej historii ważne są dwie kwestie, po pierwsze dojazd z Siennej do mojego mieszkania, to ok. 1h więc dwukrotny kurs zajmuje 4h, a jest to środek tygodnia i nie mam urlopu do wykorzystania. Po drugie nie mogę sobie pozwolić na ani jeden dzień opóźnienia, ze złożeniem wniosków, bo po prostu nie wyjadę, wszystko jest na styk, a opóźnienie jednego dnia, to strata strasznie grubej kasy.

Wracam na Sienną z kompletem dokumentów, wniosek przyjęty. Na wizę muszę czekać 4 dni robocze (tryb ekspresowy - 3 dni robocze). Cała przyjemność kosztuje 260 zł. Oczywiście istnieje możliwość skorzystania z usług prywatnych agencji, które cały ten trud wezmą na siebie, dla mnie za drogo, jednak gdybym mieszkała poza Warszawą, to chyba jedyna opcja, jak to wszystko ogarnąć bez wizyty w stolicy.

piątek, 22 października 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Ułan Bator - Pekin dzień 15 v1

O 5 dzwoni budzik, oczywiście znowu spałam zdecydowanie za mało. Uzbrojona w mapkę autobusową zarzucam na siebie plecur z zamiarem dojechania na dworzec, autobusem. Na wszelki wypadek przed wyjściem z hostelu upewniam się, w którą stronę powinnam iść. Właściciel informuje mnie, że jest niedziela, do tego wcześnie rano i na moim miejscu raczej nie liczyłby na autobus, może zamówić mi taksówkę. Mam 1,5h do odjazdu pociągu - idę na piechotę.

Co tu dużo gadać. Łatwo nie jest, plecak cholernie ciężki, ja niewyspana, lodowate powietrze zatyka płuca. Tyle dobrego, że tym razem nie wybieram najkrótszej trasy, wchodząc w dziwne blokowiska, tylko trzymam się głównych ulic. Mniej stresu.

Po drodze kupuję śniadanie - onigiri z tuńczykiem, do tego wodę na drogę - ahoj! kolejne 2 kg. Na dworzec dochodzę z niedużym zapasem.

W sumie ciekawa jestem, jak tym razem będę jechała. Za cholerę nie mogłam się dogadać, chciałam kupić bilet w otwartym przedziale, nie wiem czy była taka możliwość. Koniec końców, okazuje się że znowu mam zamknięty przedział, z czterema kuszetkami.

Tym razem jadę z jakimś Hiszpanem albo Włochem, już teraz nie pamiętam. Współpodróżnik z tych narzekających. Opowiada, że wybrał się na kilka dni na pustynię Gobi, mieszkał w jurcie, brudno, nie ma kibelka, jedzenie niedobre. Szalenie zazdroszczę. Właśnie tutaj pojawia się myśl, dlaczego nie udało mi się zarezerwować więcej czasu na Mongolię. Kurczę, po prostu nie miałam aż tyle czasu, wiem doskonale, że 3 tygodnie urlopu nie są z gumy ale żałuję okrutnie.  Żeby było jasne, te kilka dni na pustyni, to nie są jakieś luksusy. Wszędzie ale to wszędzie masz piach, załatwiasz się do dziury w ziemi, jesz głównie ryż z jakimiś dziwnymi sosami... Idealnie!

Przez chwilę prowadzimy kurtuazyjną rozmowę, jednak widać, że każde woli zająć się swoimi sprawami. Podróż jest znów magiczna. Serio, widoki są takie...! Gapię się w to okno i gapię. 

Wcześniej wydawało mi się, że jurty stojące na pustyni, to już głównie atrakcja turystyczna. Możesz pojechać na wycieczkę, nałapać piasku do nosa, słono zapłacić i wrócić. Ale nieee, przez setki kilometrów co i raz widzę jurty, miasteczka jurtowe, mnóstwo dzikich zwierząt (z tych parzystokopytnych). To jest niesamowite, po prostu ludzie tak żyję, nie pojedyncze osoby, mnóstwo ludzi.

Przede mną jeszcze jedna mała przyjemność. Obiecałam sobie, że ostatniego dnia podróży koleją, pójdę na obiad do "Warsa", a że od myśli do działania u mnie całkiem blisko, tak zrobiłam. Słuchajcie Wars jest drewniany, no jak za początków Kazimierza Wielkiego (Jezzuuu, jaki suchar). Okna są drewniane. kumacie, drewniane okna w pociągu, do tego pustynia za oknem?! To przecież jakaś magia. Ozdoby są drewniane, rzeźbione, przedziałki między stolikami drewniane, niesamowite to.

Zamawiam kurczaka z czymś i dostaję coś z czymś. :) No dobra, ale tak szczerze, czy schabowy w naszym polskim Warsie, urywa? No nie urywa, chyba, że po czasie. Jestem zachwycona moim obiadem, widokiem, drewnianymi oknami. 

To ile za te przyjemności? Wróciłam do swoich notatek, z których wynika że rachunek za obiad wyniósł 18 500 MNT (ok. 28 zł), ponieważ nie miałam już tugrików, zapłaciłam juanami, dokładnie 93 juany. Teraz tak myślę, że albo coś źle zapisałam albo ktoś mnie po prostu orżnął. 93 juany w 2019 r. miały wartość ok. 56 zł - dwa razy więcej, niż cena w tugrikach. Nie ważne, warto było. 

W Warsie siedzę do 18:30, nagle zaczynają się dzikie ruchy. Obsługa chowa alkohol, pringelsy, nie do końca wiem o co chodzi więc wolę schować się w swoim przedziale. Po 20 min dojeżdżamy do granicy. Wchodzi straż graniczna, świecą, sprawdzają, nie lubię takich rzeczy. Ok. 21 musimy wysiąść i przejść od jakiejś hali. Tak, to ten bilet dzięki któremu miałam nigdzie nie wysiadać.

Wyjście z hali jest ogrodzone, pozwala na ruch 2 metry do przodu, 5 metrów w prawą, 5 w lewą. Dobrze, można zapalić. Przy kratach, którymi nasza hala jest ogrodzona, stoi kilka osób, handlują. Sprzedajeą zupki chińskie, chipsy, colę, piwo, jeśli chcesz coś specjalnego, mogą pobiec do sklepu znajdującego się za kratami i wszystko donieść. 

W hali jest toaleta, jest darmowy punkt z ciepłą wodą (z resztą zimną też). Zupkę zza kraty, możesz zalać i zjeść. To nie są takie zupki jak te które znamy z Tesco, wicsz że musisz zorganizować miskę, łyżkę, widelec i talerzyk. Zupka jest w dużej misce, masz do tego dołożone sztućce, brakuje Ci tylko wrzątku. I serio uwierzcie mi, w smaku też jest różnica. To najlepsza zupka chińską jaką w życiu jadłam.

W hali spędzam czas do 2 w nocy i szczerze mówiąc to ja nie wiem co działo się przez te 6h. Trochę spałam, dużo paliłam, zjadłam zupkę. Ale głównie musiałam być czujna, bo nie miałam pojęcia o której gdzie będzie trzeba pójść. Chwilę przed 2 przepychają nas do kolejnej hali i odprawiają. Skanują dokumenty, wizy, twarze, dłonie. Kurde, jestem po wrażeniem. 

Chwilę, przed 2 wracamy do pociągu i jedziemy dalej.

niedziela, 17 października 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Ułan Bator dzień 14 cz. 2

Po godzinie drzemki ruszam coś zjeść. Udało mi się wyszukać knajpę, którą będę mijała w drodze do kolejnych klasztorów. Knajpa jest mocno podrzędna - takie lubię najbardziej, zamawiam coś, nie wiadomo do końca co. Mało kosztuje, jest dużo warzyw, jakieś mięso, kopa ryżu. Bardzo dobre. Mistrzem mapy nie jestem, więc okazuje się, że knajpka była całkowicie w przeciwną stronę, niż mój kierunek zwiedzania, co kurczę boli biorąc pod uwagę, że mam w nogach już 10 km i obcierające buty.

Idę na plac centralny oglądam słynne pomniki, narodowego bohatera Mongolii - Suhebaatora oraz założyciela mongolskiego imperium - Czyngis-chana. 

Postanawiam wejść do Muzeum Narodowego Mongolii. Wejście kosztuje 10 000 MNT, czyli ok. 15 zł. Wiecie, ja nie jestem jakąś szaloną fanką muzeów, raczej szybko przez nie przebiegam ale absolutnie polecam wstąpić i obejrzeć.

Dalej idę do świątyni Choijin Lama, to strasznie ciekawe miejsce pod kątem lokalizacji. Między wysokimi biurowcami, w środku znajduje się świątynia. Okazuje się, że świątynia jest otwarta do 16:30, a na zegarku wybiła 17:20. Trochę się wkurzam, w nogach mam 15 km i po prostu jestem zmęczona. Do tego samo Ułan Bator nie wzbudza ciepłych uczuć. Miasto wygląda jak wielkie slumsy, po środku których zostało wybudowane kilka wieżowców. Jest zakurzone, brudne, dzielnica w której mieszkam, to chyba jedna z gorszych, ludzie których spotykam bardziej budzą niepokój, niż ciepłe uczucia. 

Wybieram knajpę, która wygląda dość europejsko, muszę na chwilę usiąść, odpocząć od folkloru, złapać dobre nastawienie.

Po pół godziny ruszam dalej, tym razem obejrzeć Zimowy Pałac Bogd Khana, czyli ostatniego chana Mongolii. Po drodze mijam przepiękne posągi, nie mogę teraz nigdzie znaleźć tej informacji ale wydaje mi się, że czytałam (albo to moja wyobraźnia), że przedstawiają one drogę ludzi z pustyni Gobi do Ułan Bator w którym chcieli się osiedlić.

Dochodzę do pałacu i okazuje się, że jest zamknięty - cholera! Polecam sprawdzać na google godziny otwarcia obiektów.

Idąc ok. 2 km dalej można dojść pomnika Zaisan, jest to pomnik wybudowany przez sowietów dla uczczenia nieznanych, poległych żołnierzy. Pomnik mieści się na wzgórzu z pięknym widokiem na Ułan Bator. Jeszcze kawałeczek dalej znajdziecie Budda Park, który w rzeczywistości parkiem nie jest, jednak stoi tam imponująca 16 metrowy pomnik Sakyamuni. Miałam zamiar tam pójść ale robi się późno, a nie chcę zostać na ulicy po zmroku, do tego jestem przemarznięta i wykończona, w nogach mam 19 km - wracam do hostelu.

Po drodze kupuję pamiątki i o 20 ląduję w hostelu, mając w nogach 23 km. 

Ułan Bator nie powaliło mnie na kolana, nawet bardziej drażniło niż cieszyło. Jest to dziwne miasto, miasto wybudowane na pustyni, z ludźmi których będąc tam oceniłam jako tych „co dopiero z tej pustyni wyszli”. Wtedy była, to moja złośliwość ale tak właśnie jest, coraz więcej Mongołów porzuca koczowniczy tryb życia, przenosząc się do miasta, które podobno bardzo prężnie się rozwija. Nie jest to też miasto w którym czuję się super bezpiecznie. 

Mówi się, że Ułan Bator jest raczej punktem startowym do innych atrakcji i że jeden dzień spokojnie wystarczy na zobaczenie miasta. Nie zgadzam się, najlepiej byłoby zaplanować dwa dni na intensywne zwiedzanie, a później skorzystać z fajnej wycieczki, np. spędzić kilka dni na pustyni mieszkając jurcie albo pojechać do Karakorum. Niestety nie było mi dane, wtedy chciałam jak najszybciej uciekać z tego miasta, dzisiaj żałuję, że tak mało zobaczyłam.



sobota, 16 października 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Ułan Bator dzień 14 cz. 1


Czas rozpocząć zwiedzanie, pierwsze kroki kieruję do kompleksu świątyń Gandan Tegchenling Monastery. 

Jest to główny ośrodek buddyzmu w kraju, to taka mongolską Częstochowa. Znajdziecie tam kilka budynków, a w jednym z nich 26,5 metrowy posąg Awalokiteśwara („Słuchający płaczów świata” - uosabiający współczucie).

Przechadzam się po całym kompleksie, jest kilka budynków, stupy z młynkami modlitewnymi, które doskonale już znam z Nepalu. 



Zaglądam do jednego z budynków i trafiam na coś w rodzaju mszy. W półkręgu siedzi mnóstwo mniszków. Grają na instrumentach, śpiewają, po zakończenie części „oficjalnej”, dostają paczuszki. Rozrywają je jak małe dzieci, w środku znajdują się słodkość, które od razu zjadają. Przez cały czas mam wrażenie, że dzisiaj dzieje się tutaj coś ważnego. Jest dużo ludzi, „msza” ma charakter radosno-świąteczny, coś się dzieje.



W którymś momencie zaczepia mnie Pan, który przyglądał mi się od dłuższego czasu. Opowiada, że super trafiłam bo dzisiaj jest jedno z największych świąt religijnych w Mongolii (próbowałam na milion sposób dowiedzieć co to było za święto, po powrocie do Polski, pisałam do ambasady,  do Stowarzyszenia Polsko-Mongolskiego, przeczesałam cały internet i niestety nie udało mi się znaleźć żadnej wiążącej informacji, w każdym razie gdyby ktoś wiedział co mogło wydarzyć się 13.04.2019 w Mongolii będę bardzo wdzięczna za informację). Pan trochę mi opowiada, daje woreczek strunowy z „wodą święconą” pokazuje, że powinnam zanurzyć w nim palec i rozbryzgiwać w stronę słońca, powietrza, ziemii okazując swoją wdzięczność, dziękując.

Pan proponuje, że mnie oprowadzi po Ułan Bator i jest to kusząca opcja, jednak nie do końca jestem go pewna. I to jest właśnie ten minus samotnego podróżowania, gdybym była z kimś raczej nie zastanawiałabym się dłużej niż kilka sekund, a tutaj mam wątpliwości, jakie ten człowiek ma zamiary, dlaczego mi to proponuje, czy to jest bezpieczne? Walcząc ze sobą postanawiam Panu podziękować za propozycję, mówiąc wprost, że wolę sama zwiedzać. Przyjmuje to, na koniec ostrzega mnie, żebym lepiej nie wychodziłam wieczorem na ulic, bo może być niebezpiecznie - ze względu na święto na ulicy będzie dużo pijanych ludzi. Nie jest to pocieszająca informacja, w szczególności, że nie czuję się tutaj szalenie bezpiecznie.


Kolejne kroki kieruję w stronę dworca, muszę załatwić bilet na jutro. Trochę, to zajmuje, nie do końca mogę się dogadać, w końcu bez większego kombinowania kupuję po prostu bezpośredni bilet do Pekinu. Bilet kosztuje 472 zł, odjeżdżam jutro o 7:30, w Pekinie jestem kolejnego dnia o 14:35 .


Wracam do hostelu, żeby chwilkę odpocząć, przeorganizować się z dokumentami i pieniędzmi i zaplanować dalsze zwiedzanie.




piątek, 15 października 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | w drodze do Ułan Bator i trochę Ułan Bator dzień 13/14


Wstaję z samego rana. Mój pociąg odjeżdża o 8:20, oczywiście zestresowana wsiadaniem do czegokolwiek, na dworcu muszę być wcześniej. Szczerze, to nie pamiętam w jaki sposób dostałam się na dworzec. No za cholerę, nie mogę sobie przypomnieć. Autobusem raczej nie, na piechotę za daleko, możliwe że pojechałam taksówką ale jak ja to załatwiłam? No nie mam pojęcia.

Dojeżdżam na dworzec, mam jeszcze spory zapas czasu i pusty brzuch, wstępuję do knajpki, zostało mi trochę rubli, chcę je wydać przed opuszczeniem Rosji. Knajpka, jak to dworcowa knajpka. Biorę naleśnika, okazuje się, że to taki suchy naleśnik podawany z skondensowanym mlekiem, ma to urok, to idealne podsumowanie i pożegnanie Rosji. Z jednej strony cieszę się na nowe, z drugiej po prawie dwóch tygodnia, po prostu żal wyjeżdżać.



Czas szybko mija, idę na pociąg. Oczywiście upewniam się milion razy, czy ten to ten. Wsiadam. Okazuje się, że mam miejsce w przedziale czteroosobowym, nie wiem czy na tej linii jest możliwość podróżowania Plackartą i znowu z jednej strony bym chciała, z drugiej nie. Przede mną 22,5h jazdy. Jestem wykończona, mam zamiar cały ale to cały ten czas po prostu przespać. Układam się wygodnie, a tu nagle za oknami takie widoki ale taaaaakkkkiiieeeee! Przez 2-3h jadę brzegiem Bajkału, oczu nie mogę oderwać. Patrzę przez okno, zastanawiam się czy widzę stąd wyspę Olchon, na której byłam. To jest przepiękne, a do tego mogę sobie wyobrażać, że jestem główną bohaterką teledysku piosenki o podróżach. Tak mija ten czas. Patrzę, śpię, patrzę, czytam, patrzę, odpoczywam, patrzę. 



W okolicach granicy, pociąg ma dwie dłuższe przerwy. Pierwszą w miejscowości Nauszki (110 min) i drugą w Suche-Bator (105 min), w międzyczasie odbywa się kontrola paszportowa, oglądanie pociągu, sprawdzanie wszystkich kwitów wjazdowych. Po północy wszystko się uspakaja, jedziemy dalej.


O 6:50 dojeżdżam do Ułan Bator. Moja pierwsza misja to kupić bilet do Pekinu. No i teraz tak, do Pekinu możecie dojechać na różne sposoby, oczywiście najprostszym i najdroższym sposobem jest wybór pociągu bezpośredniego. O pozostałych połączeniach nie będę pisała dokładnie, w szczególności, że swój research robiłam prawie 3 lata temu, jednak gdybyście chcieli próbować warto popatrzeć na połączenia: Ułan Bator - Dzamyn Ude (pociąg), Dzamyn Ude - Erlyan (pociąg), Erlyan - Pekin (autobus). Jest to duża różnica w cenie, jednak trzeba się liczyć z dłuższą podróżą, nocą spędzoną na dworcu (co do którego nie miałam pewności czy jest zadaszony, a jestem na Syberii i jest marzec) i zapewne innymi komplikacjami. 


Idę po swój bilet ale co się okazuje? Jest za wcześniej - kasa zamknięta. Bardzo ale to bardzo mi to nie pasuje. Mimo innych planów na początku tej podróży, ze względu na połączenia w Ułan Bator mogę spędzić tylko jeden dzień. Konieczność powrotu na dworzec, to po pierwsze strata czasu, a po drugie dodatkowe kilometry w nogach. Trudno, tak jest nic z tym nie zrobię.


Do hostelu mam 2,5 km, nie jest to dużo, jednak uwierzcie, z ogromnym plecakiem, w cholernym zimnie, idąc między jakimiś blokowiskami w Mongolii (!), droga się dłuży. Zauważam kanjpko-bar obiecujący ciepłą zupę, do tego zupę taką azjatycką, kocham jeść azjatyckie na śniadanie, w szczególności gdy zimno i brzuszek bolący. Zupę dostałam, do tego za jakieś bardzo małe pieniądze, jednak miejsce samo w sobie nie było szalenie porywające. Wyglądało, to jak coś między miejscem do którego wszyscy schodzą się o poranku, prosto z barów raczej tych podrzędnych, żeby sobie ulżyć o poranku, z drugiej jakby to była noclegownia dla tręndowatych. Klimat nie za bardzo, chociaż czym ja się różnię. Jem i idę dalej. Wszystko „dalej”, wygląda tak jak w tej knajpie. 



Mój hostel, to tak naprawdę przerobione mieszkanie w starym blokowisku. Po tym co widziałam, mam wątpliwości wchodząc w dziwne podwórko, a później na jeszcze dziwniejszą klatkę schodową - co zrobić.


W hostelu pytam czy mogę zameldować się wcześniej, przemiły Pan mówi że za chwilę przygotuje mi pokój, a w międzyczasie zaprasza mnie do kuchni na kawę. Mój wybór padł tym razem na Ulanbaatar Khongor Guest House, za noc w pokoju jednoosobowym zapłaciłam 52 zł. Po miłym powitaniu wzbogaconym o znalezienie zębów wielbłąda w kuchni, okazało się, że pokój nie jest najwyższego standardu, nie domyka się okno, w pokoju strasznie zimno. Do tego łazienka i prysznic nie są tak często sprzątane jak to było w Rosji. Nie są to wymarzone warunki ale z drugiej strony nie mam na co narzekać za te 50 zł.