Jest to główny ośrodek buddyzmu w kraju, to taka mongolską Częstochowa. Znajdziecie tam kilka budynków, a w jednym z nich 26,5 metrowy posąg Awalokiteśwara („Słuchający płaczów świata” - uosabiający współczucie).
Przechadzam się po całym kompleksie, jest kilka budynków, stupy z młynkami modlitewnymi, które doskonale już znam z Nepalu.
Zaglądam do jednego z budynków i trafiam na coś w rodzaju mszy. W półkręgu siedzi mnóstwo mniszków. Grają na instrumentach, śpiewają, po zakończenie części „oficjalnej”, dostają paczuszki. Rozrywają je jak małe dzieci, w środku znajdują się słodkość, które od razu zjadają. Przez cały czas mam wrażenie, że dzisiaj dzieje się tutaj coś ważnego. Jest dużo ludzi, „msza” ma charakter radosno-świąteczny, coś się dzieje.
Pan proponuje, że mnie oprowadzi po Ułan Bator i jest to kusząca opcja, jednak nie do końca jestem go pewna. I to jest właśnie ten minus samotnego podróżowania, gdybym była z kimś raczej nie zastanawiałabym się dłużej niż kilka sekund, a tutaj mam wątpliwości, jakie ten człowiek ma zamiary, dlaczego mi to proponuje, czy to jest bezpieczne? Walcząc ze sobą postanawiam Panu podziękować za propozycję, mówiąc wprost, że wolę sama zwiedzać. Przyjmuje to, na koniec ostrzega mnie, żebym lepiej nie wychodziłam wieczorem na ulic, bo może być niebezpiecznie - ze względu na święto na ulicy będzie dużo pijanych ludzi. Nie jest to pocieszająca informacja, w szczególności, że nie czuję się tutaj szalenie bezpiecznie.
Kolejne kroki kieruję w stronę dworca, muszę załatwić bilet na jutro. Trochę, to zajmuje, nie do końca mogę się dogadać, w końcu bez większego kombinowania kupuję po prostu bezpośredni bilet do Pekinu. Bilet kosztuje 472 zł, odjeżdżam jutro o 7:30, w Pekinie jestem kolejnego dnia o 14:35 .
Wracam do hostelu, żeby chwilkę odpocząć, przeorganizować się z dokumentami i pieniędzmi i zaplanować dalsze zwiedzanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz