Etykiety

poniedziałek, 31 lipca 2017

Kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością.


A gdy się zejdą, raz i drugi, kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością, bardzo się męczą, męczą przez czas długi, co zrobić, co zrobić z tą miłością. On już je widział, on zna te dziewczyny z poszarpanymi nerwami, co wracają nad ranem nie same. On już słyszał o życiu złamanym.

Ona już wie, już zna te historie, że żona go nie rozumie, że wcale ze sobą nie śpią, ona na pamięć to umie. Jakże o tym zapomnieć, jak w pamięci to zatrzeć, lepiej milczeć przytomnie i patrzeć.

Gdy się farsa zmienia w dramat, nie gnam w kąt.

A gdy się czasem w życiu uda, kobiecie z przeszłością, mężczyźnie po przejściach. Kąt wynajmują gdzieś u ludzi i łapią i łapią trochę szczęścia. On zapomina na rok te dziewczyny z bardzo długimi nogami, co wracają nad ranem nie same, woli ciszę z radzieckim szampanem.

Ona już ma, już ma taką pewność, o którą wszystkim wam chodzi, zasypia bez żadnych proszków, wino w lodówce się chłodzi. A gdy przyjdzie zapomnieć i w pamięci to zatrzeć, lepiej milczeć przytomnie i patrzeć.

***

Jak miło czasami odlirycznić i zprozować. Dopiero zauważyłam, że proza jest tak bliska prozacu. Smutne, może temat na inny raz.

Tak, tak to wyżej, to słynne Czy te oczy mogą kłamać ale wyciągając poza cudzysłów inaczej się czyta, prawda?

Miałam pisać o tym, czy potrafisz się starać? 

Tak najzwyczajniej, zaczynasz kogoś lubić, ciut-ciut zaczyna Ci zależeć, czy potrafisz? A może nadchodzi taki moment w życiu, niekoniecznie związany z wydarzeniami, bardziej z wiekiem, gdy zatracasz tę lekkość, tę naturalność, zależy mi - zrobię więcej. Nie mówię o rodzinie, o starych znajomych, przyjaciołach tylko tych nowo poznanych, o nowych relacjach. 

A może odpuszczasz za każdym razem gdy coś pójdzie chociaż trochę nie tak? Gdy to po Twojej stronie jest odezwać się, zaprosić, przeprosić, zadbać. Bo chyba najłatwiej jest uznać: nie chcę się narzucać.

I to nie chodzi o to, że Ci się nie chce, chociaż pewnie tak mówisz, tylko że się boisz. Nawet nie o to, że ktoś Cię zrani, bo z miłości czasem trzeba umrzeć, tylko tak zwyczajnie po ludzku, że wyjdziesz na głupca. I tak jest. Obserwuję ostatnio różne relacje i mam wrażenie, że ludzie przestali umieć, zaczęli bać się starać. Tak, też ludziem jestem. Odpuszczają. Odpuszczają, łapiąc każdą najlepszą wymówkę. Odpuszczają.

A gdyby tak po prostu spróbować. Na tydzień, na miesiąc, cholera wie co dalej. Nie myśleć o tym co za chwilę, jest dobrze niech będzie, co będzie, to będzie. Taki tydzień mówienia wszystkiemu co w Twojej głowie tak.

Wchodzisz w to?

A Ty potrafisz się starać?

Ja nie ale bardzo chcę znów.

Kiedyś sama to zrozumiesz to był błąd.

Najśmieszniejsze jest to, że nie wiesz czy błędem będzie staranie się czy jego brak ale pamiętaj w życiu żałuje się tylko tych rzeczy, których się nie zrobiło.

Cheers!

wtorek, 25 lipca 2017

Nie zawsze można wyjść?



Nie zawsze można wyjść? Jak to nie? Zawsze twierdziłam, że jeśli cokolwiek Ci nie pasuje, nie działa, ciach jeb drzwiami. Ba, patrząc na ludzi, którzy nie byli w stanie tego zrobić myślałam sobie mięczaki, oszukują siebie, ciągłe kompromisy, gdzie jest miejsce dla nich? Mówiłam im wprost.

Z moich spektakularnych wyjść możnaby kompilację stworzyć, trzy tomy napisać. Praca, nie zgadzam się z wizją inną niż moja, trach! Dom, spakowałam się z dnia na dzień, jeb! Małżeństwo, szus! Przyjaźń, nie będę sama walczyć, brzdęk! Miłość, to boli, trzy sekundy, siach! Możnaby wymieniać i wymieniać.

I wszystko fajnie ale jakiś czas temu usłyszałam jedno zdanie. Nie, nie był to żaden mentor, nie czytałam Herberta, nie objawił mi się Joda. Oglądałam Projekt Lady, który pasjami na zmianę z Żonami Hollywood i tam usłyszałam, że nie zawsze można wyjść, bo w końcu ten pociąg Cię rozjedzie.

Minął miesiąc, a ja ciągle męczę się z tą myślą. I jak odwrócę się i spojrzę wstecz, no to jakby rzeczywiście, widziałam tego pociąga. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek uznam, że to słabość była, nie siła. Pokłaniam się nad tą myślą coraz mocniej. 

Dla tych, którzy jeszcze z zamiłowaniem trzaskają drzwiami, prócz zalecenia kupna obrotowych, daję do przemyślenia, jak to jest z tym pociągiem i ile razy udało się go uniknąć o włos. A najważniejsze, ile razy jeszcze się uda. Ile jeszcze będziesz miał szczęścia?

sobota, 15 lipca 2017

Chociaż raz warto umrzeć z miłości.


Przełykałem słabość do tej dziewczyny trzy razy dziennie, popijając zimną wodą. Leczyłem się z niej jak z choroby psychicznej. Przed wyjściem z domu – jak przed użyciem lekarstwa w zawiesinie – starałem się sobą mocno wstrząsnąć. I tak, zadowolony z rezultatów, opuszczałem dom, w nadziei, że cudownie ozdrowiałem. Po czym wystarczyło, że dostrzegłem w tłumie jej niesforny kosmyk i znów dopadał mnie obłęd.

/Piotr Adamczyk/

***

Mam znajomego. Znajmość to ta z tych, gdzie można miesiącami, latami się nie widzieć, a gdy się spotykasz to tak jakby dwa dni minęły. Znajomość to taka, że podejmujesz w 15 minut decyzję, że lecisz do Lizbony żeby się zobaczyć, żeby spędzić jeden z najwspanialszych czasów. 

Ten właśnie znajomy odezwał się do mnie jakiś czas temu. Może pół roku, może rok. Opowiedział mi o swoim czasie niełatwym ale jeszcze chciał walczyć. Powiedziałam mu: puść to, jeśli warte Twoich trosk wróci. 

Odezwał się dwa miesiące później. Powiedziałam mu: puść to, to Ci robi źle, zadbaj o siebie.

Odezwał się do mnie po kolejnych pewnie trzech miesiącach, tym razem nieco nieśmiało zaczynając: Nie uwierzysz ciągle w tym jestem. I z jednej strony już nie chcę, już dość, już wiem że mi nie służy, z drugiej czekam na ostatni znak. Powiedziałam mu: Dostałeś go, puść to, zobacz kim się stałeś.

Ostatni raz rozmawialiśmy kilka dni temu. Od pierwszej rozmowy minął rok. Nic się nie zmieniło. Prócz niego.

Patrzę na to i widzę siebie sprzed jakiegoś czasu i tym bardziej wierzę, że są rzeczy które trzeba puścić. Będę w kółko powtarzać, puść wszystko to co Ci nie służy, co Cię nie rozwija, co Cię nie wzmacnia, co Cię nie buduje.

Bo czego oczekujesz od miłości, od związku, od jakiejkolwiek relacji? No to to właśnie. Namiętność jest cudowna ale prędzej czy później wrócisz do pytania: Czy to Ci służy? Czy to Cię rozwija? Czy to Cię wzmacnia? Czy to Cię buduje?

Czasem trzeba zrezygnować z miłości, z przyjaźni, z bliskości, z człowieka tego jedynego, właśnie dla siebie. Boli, aaaaa jak cholernie boli ale mija. Wszystko mija. I lepiej ten rok poświęcić na wstawanie po kimś, niż w nim tkwienie. Minie, obiecuję, za rok będziesz sobie wdzięczny.

Wysiłek jest w tym aby któregoś dnia podjąć decyzję. Koniec. Już mi wystarczy. Mam dość, nie chcę więcej, wybieram siebie. A potem konsekwentnie krok po kroku z tą decyzją, bo ona mądra, bo to ona Ci będzie służyć, dzięki niej zaczniesz wzrastać, wracać do siebie z kiedyś.

Uczciwym trzeba być wobec siebie i dla siebie, sprawiedliwym i wciąż dbać by dbać o to ja, o tego najważniejszego człowiek w Twoim życiu.


Ale żeby było jasne, serce czasem trzeba sobie złamać, choćby dlatego. ;)

Chociaż raz 
warto umrzeć z miłości. 
Chociaż raz.
A to choćby po to, 
żeby się później chwalić znajomym, 
że to bywa. 
Że to jest. 
... Umrzeć.
Leżeć w cmentarzu czyjejś szuflady 
obok innych nieboszczyków listów 
i nieboszczek pamiątek 
i cierpieć...
Cierpieć tak bosko 
i z takim patosem, 
jakby się było Toscą 
lub Witosem.
... I nie mieć już żadnych spraw 
i do nikogo złości. 
I tylko błagać Boga, by choć raz, 
choć jeszcze jeden raz 
umrzeć z miłości.

/Agnieszka Osiecka/

poniedziałek, 10 lipca 2017

A co jeśli to już nie moje miejsce?


Stało się. Nigdy nie sądziłam, że to się wydarzy ale stało się. Poczułam, że Warszawa to już nie moje miejsce. Jeszcze ciągle walczę, jeszcze mam nadzieję, że zaraz minie ale jest coraz mocniej, coraz głębiej, coraz wyraźniej.

Warszawa była tak mocnym elementem mnie jak wieczny bałagan na głowie, jak perfumy, jak nie wiem co jeszcze i nagle ją straciłam.

Mało co kochałam tak bardzo, jak jeżdżenie nocą, co przechodziła w poranek na rowerze i oglądanie jej, chłonięcie każdą komóreczką. "Zrób to w Warszawie" była moją ukochaną książką z którą praktycznie się nie rozstawałam. Mało co kochałam tak jak mosty, jak czytanie w Łazienkach, jak zapach lata i miejskie lato. Jak oglądanie jej o wschodzie słońca, jak kino plenerowe, jak teatry, jak to że o każdej godzinie można coś ciekawego, coś wielkiego, można wszystko. Jak jej historię. To jak się zmienia, jak się rozwija, jak milion innych w niej rzeczy, jak najpiękniejszą kobietę. Nie sądziłam, że można być dumnym z miejsca, ja byłam. Gdy rozbierali Smyka, autentycznie pociekła mi łza, czułam się jakby kończyła się epoka. Pracę magisterską poświęciłam Warszawie i nagle pstryk...

Pusto, pusto, pusto.

Nad ranem słońce razi zbyt mocno. Nad Wisłą zapach burgerów wymieszanych z podróbami Hugo Bossa powoduje u mnie odruch wymiotny. Zapach skóry, co wydala smród koksu, mdli mnie. Dojeżdżając do mostów, obkleja mnie tłum. Obkleja mnie wszystko. Obklejają mnie buraki przebrane w garnitury, obklejają mnie sztuczne rzęsy, obklejają mnie ludzie, którzy tu przyjechali i w moim domu mówią Warszawka. Obkleja mnie pokaz mody z Bakalarskiej i bazarów pod Pcimiem Dolnym. Obklejają mnie ludzie, którzy postanowili tu zamieszkać nie rozumiejąc jej, nie znając jej.

Nigdy, nie zdarzyło mi się narzekać na moje miasto ale ostatnio mam dość i czuję się jakby ktoś wykurzał mnie z mojego gniazda. Jeszcze niedawno bycie Warszawianką dawało mi swojego rodzaju wyższość. Wiecie taką jaką uczniowie szóstej klasy mają nad piątoklasistami, to moje. Za dużo miejsc oddałam, za dużo miejsc się zmieniło. 

W tym wszystkim marzę o Katmandu, o braku udawania, o swobodzie, o braku póz, bo od tego mi się ulewa. Chciałabym się tam schować na trzy miesiąca. Siedzieć na krawężniku, chodzić, patrzeć, jeść albo zadekować się na kilka dni w hostelu z książką i czytać kolejne, które zostawiają Ci co chcą odciążyć bagaż idąc  góry. Chciałabym jak dziewczyna ratownika medycznego z Nepalu, przez trzy miesiące chodzić góra, dół, góra, dół. Lukla - Base Camp - Lukla. Ja wiem, że to nie miejsce docelowe i że jest za dużo nowych, żeby wracać do tych starych ale chciałabym uciec od tego cuchnącego Hugo Bossa.

Jeszcze nie wiem gdzie, jeszcze nie mam swojego miejsca ale myślę, że już niedługo. Warszawo, masz jeszcze chwilę, tęsknię, wróć!

sobota, 8 lipca 2017

Mindfull eating.


Jakiś czas temu chodziłam na angielski, zajęcia prowadził lektor, który lubił nas prowokować. Niezależnie od tego jakie miał zdanie, puszczał jakąś opinię co do której miał pewność, że się nie zgodzimy. Wtedy łamaną angielszczyzną próbowaliśmy przekonać go do naszych racji.

Kiedyś zapytał nas, czy to jak się ubieramy mówi o tym kim jesteśmy. Czy jesteś tym w co się ubierasz? Oczywiście wszyscy rzucili się, że nieeee, że absolutnie, że pozory, a mój wykładowca na uczelni to w dresie, mimo tego świetny.

Potem zapytał, czy jesteś tym co jesz. No i tu z kolei, że aaa i owszem, że jedzenie wpływa na to, na tamto, na sramto. No i pierwsza niespójność i trochę hipokryzji wyszło.

Ja też w gronie tej hipokryzji ale po czasie myślę, że jesteś... Czasami chwilowo, czasami bo akurat coś się wydarzyło, najczęściej bo własnie coś przed chwilą, niedawno. Jesteś jakiś tu i teraz, bo coś.

To, że jesteś tym czym karmisz swoją głową chyba nie powinno budzić żadnych złudzeń. To co do niej wkładasz, da szybciej (najczęściej), bądź później efekty. Nic odkrywczego więc tym bardziej wybieraj czym się karmisz.

Zrób sobie prezent, odpocznij, zacznij izolować myśli, pracuj nad swoją głową. Wiem, że na stałe to ciężko ale zrób sobie dzień, godzinę przerwy. Pytaj się, czy to będzie miało znaczenie za 5 lat? Nie. To odpuść. Masz możliwość sprawić, żeby nie miało? Spraw i odpuść.

Mi powoli się udaje. Rzecz, która jakiś czas temu, nie dałaby mi się poskładać, dzisiaj nie ma żadnego znaczenia. Już nie mam dla niej uśmiechu.

Jedz dobro, unikaj tego co Ci nie służy, nie rozwija Cię, nie buduje. Stawiaj granice. Dbaj o siebie.

Parafrazując: skończ się tym skańczać, odpocznij.

wtorek, 4 lipca 2017

Divorce Party.


Nie wiem jak zacząć bo a. nigdy nie wiem jak, b. ciężko taki temat poruszać. Chciałam napisać, że wielkie p. zaraz będzie, że wybuch ogromny się szykuje. No bo to gruby temat ale to wciąż chyba złe wejście. 

Ja o rozwodach chciałam.

Z różnych względów, a najbardziej że mnie temat dotyczy. Nie wiem kiedy zaczęłam należeć do grup: "Zaczynam od nowa". I absolutnie nie chcę o nich prześmiewczo. Skoro tam jestem to pewnie dawały mi siłę. Nie pamiętam tego ale szczerze, mało z tego czasu pamiętam. Moja pamięć ma tę funkcję międląco-uciskającą-bardzodługo ale przy takich na prawdę grubych tematach odcina. I za to jej wdzięczna jestem.

W każdym razie to co mnie tak naprawdę trochę przeraża i z czym chciałabym się nie zgodzić w grupach wspomnianych, to właśnie ta feta po rozwodzie. Ja oczywiście rozumiem sytuacje gdy spod (dziwnie to się pisze, sprawdziłam w słowniku, mimo tego że dziwnie, pozostaje) rąk oprawcy ale one wciąż marginalne (Boże, całe szczęście).

Bo bądźmy uczciwi, nieważne kto mocniej spieprzył, rozwód to zawsze porażka. 

Bo gdy dwoje ludzi mówi, że razem, że nieważne co, a potem nie mogą na siebie patrzeć. To porażka.

Gdy słysząc tę cholerną Jantar, co podczas pierwszego tańca za Ciebie mówiła, że przetańczyć z Tobą chcę całą noc, biegniesz przez cały pokój nie oszczędzając małego palca u stopy, co zahacza o fotel, żeby jak najszybciej wyłączyć, bo po prostu boli. To porażka.

To, że nie lubisz kogoś kogo kochałeś, to porażka.

To, że nie chcesz już jemu, dzień dobry, co u Ciebie, to porażka.

To, że musisz nauczyć się spać na całym lóżku, zmienić wężyk w prysznicu i ładować rower do samochodu. To porażka.

To, że pytasz się uporczywie, "kim był ten człowiek, z którym dzieliłam swój sen", to porażka.

Nie mówię teraz, żeby do końca życia posypywać głowę popiołem ale to wciąż porażka, nie okazja do fety. Tu trzeba pochylic głowę i jeśli upić się, to na smutno, bo ten smutek jeśli nieprzeżyty i tak wróci.

Na puentę czas, tego też nie potrafię.

Tak, trafiło też na mnie. Tak, nigdy wcześniej nie zaznałam tak dużej porażki. Nigdy wcześniej nie czułam się tak bardzo gorzko i nigdy nie bałam się tak bardzo, że ta gorycz pozostanie we mnie.
Nigdy wcześniej nie byłam tak pewna, że podjęłam dobrą decyzję. 
 
A po co aż tak osobiście, again? O tym będzie w kolejnym.