Etykiety

wtorek, 19 maja 2015

Jak (nie)radzić sobie z kontuzją?

Wyróżnia się 4 fazy żałoby: szok i otępienie, tęsknota i żal, dezorganizacja i rozpacz, reorganizacja. Przeżywam właśnie 3 pierwsze. Naraz, w pakiecie, taka mała oszczędność czasu. Sobotnia próba "reorganizacji" stanu zakończyła się fiaskiem, uznałam że muszę znaleźć inne sposoby.

Poniżej kilka pomysłów jak sobie (nie)radzić w ciężkich sytuacjach. Wszystkie patenty sprawdzone osobiście!

1. Ugotować pyszny obiad!


Tak w końcu mam na to czas. Postanowiłam, że zrobię dość pracochłonny ale mój ukochany krem z buraków na bazie z mleka kokosowego z kolendrą i chili. Świetny pomysł! Kupiłam wszystkie składniki, zacieram ręce, jestem z siebie dumna, że w końcu robię coś produktywnego! Kaśka do boju! Otwieram szafkę chwytam blender, tańczę z Arethą Franklin i wtedy przypominam sobie, że... Mam zepsuty blender... Sic! Ech... No dobra na kremie z buraka świat się nie kończy, nie poddaję się! Pokombinuję z ciecierzycą, tyle razy obiecywałam sobie, że wprowadzę ją do diety, teraz mam czas! Zrobię burgery z ciecierzycy i cukinii. Do boju! Tym razem powera dodaje mi Chaka Khan, I'm every womaaaannnn, no jestem! Myję cukinię, obieram, tańczę, kroję, otwieram ciecierzycę... Kurde przecież mam zepsuty blender! Sic! Na kolację zjadłam pizzę...

2. Zmień zestaw ćwiczeń



Poszukaj w internecie co robić podczas kontuzji. Kolejny genialny pomysł! W końcu zadbam o inne partie ciała, stabilizacja, wyrzeźbię ramiona, plecy, będzie super! Przejrzyj mnóstwo stron oczywiście biegowych i dowiedz się, że podczas kontuzji nie robi się nic. Co więcej nikt nie ma kontuzji, tylko wszyscy chwalą się swoimi treningami, przygotowaniami, życiówkami... Walnij głową w ścianę. W momencie gdy brak efektów poszukiwań dobije Cię ostatecznie możesz poczytać jak uniknąć kontuzji. Po co mi informacja jak uniknąć, już teraz wiem jak uniknąć!

3. Dostarcz organizmowi duuuużooo cukru


Testowane na dwa sposoby.

a. Kup owoce, bo zdrowe!
Tak! Pójdź do sklepu na dział z owocami, zachwycaj się nimi są piękne i pachnące! Ale uwaga! Nie pozwól aby Twój wzrok padł na banany! W innym razie skończy się to zapłakanym przytulaniem banana. Bananie, zawsze Cię kupowałam a teraz co? Nie jesteś mi do niczego potrzebny tylko tuczysz, kiedyś Cię kochałam, ciągle Cię kocham ale nie możemy już być razem. Pełna rozpacz! Dobrze, że zostały mi chociaż moje czerwone winogrona...
Pamiętaj aby z rozmazanym makijażem zrobić małą awanturkę przechodzącemu biedakowi z obsługi, tematów może być kilka np. dlaczego w Polsce tak ciężko jest kupić polski czosnek.

b. Kup Rafaello, bo niezdrowe!
Ale nie hamuj się, kup i zjedz całe opakowanie. Utoń w papierkach po każdej z cudownych kuleczek. Mdli Cię?! Tak o to w tym chodzi pamiętaj musisz zjeść do końca bo jesteś taka nieszczęśliwa i gruba! Na pewno kolejny migdałek w środku pomoże.

4. Filmy, oglądaj filmy i seriale!


Obejrzyj po raz setny Seks w Wielkim Mieście, zawsze możesz dopchnąć Casablancą. Rycz jak głupia i pamiętaj, że to przez Mr Biga masz problemy. To, że jest idealny nie daje mu prawa zabrać Ci biegania! Dojdź do wniosku, że w ogóle wszyscy faceci są do bani i pamiętaj, zawsze podchodź konstruktywnie do sprawy!

5. Pójdź na strzelnicę


Pójdź i pokaż wszystkim facetom who's fucking awesome. Wyżyj się, tego właśnie potrzebujesz. Miej radochę ze strzału w 10. Na prawdę pomoże. Zbyt idealnie? Następnego dnia znajdź na dłoni odcisk na ręku od ładowania magazynku, pamiętaj że jest to dobry powód do płaczu, bo przecież wcześniej miałaś odciski na stopach od biegania, a teraz już prawie wszystkie zeszły!

6. Wyj z Whitney Houston


Niezależnie od powodu wycie z Whitney pomaga. Pamiętaj o dobrej intonacji Aj hew nafing, nafing, nafiiiiiinnnnnggggggg if aj dont hew ju!!!! Ewentualnie Aj wona ran tu juuuuuuu, uhuuuuu...

7. Wydaj za dużo pieniędzy! 


Idź na zakupy! W końcu możesz kupić sobie nowe ciuchy, takie na co dzień, a nie tak jak do tej pory tylko do biegania. W końcu możesz być znowu kobietą. Nie kupuj butów, masz ich za dużo. No dobrze tylko jedną parę. Po powrocie z zakupów koniecznie zrób przegląd butów, dolicz do 104 par, dojrzyj do decyzji o wyrzuceniu pojedynczych butów, odnajdź ukochane szpilki, nareszcie możesz je nosić już nie masz codziennie zakwasów lub spuchniętych stóp! Nie, nie możesz bo kolano...

O dramatycznym odkryciu grejpfrut przestał mi smakować nie będę wspominać...

Jak żyć Panie (ops! Pani) premierze, jak żyć?

niedziela, 17 maja 2015

O tym jak to było naprawdę...


Zbierałam się i zbierałam, żeby opisać to co się wydarzyło ale cały czas wydaje mi się, to tak nieprawdopodobne, że nie wiem od czego zacząć. 

W niedzielę postanowiłam odejść od planu i zrobić sobie długie wybieganie, potrzebowałam uporządkować myśli, 20 km było do tego idealne. Ponadto zbliżający się półmaraton dość mocno zaczął mnie przerażać, pokonanie 20km już teraz dałoby mi pewność do startu na koniec czerwca. 

Ruszyłam. Ruszyłam dość mocno. Czasami gdy coś kotłuje się we mnie lubię przebiec 1-2km z całych sił, to takie wykrzyczenie wszystkiego co uwiera. Najlepiej wtedy jest jeszcze biec pod wiatr. Po takim kilometrze muszę przystanąć odzyskać oddech i mogę rozpocząć właściwe szuranie. Zdaje się, że był to pierwszy błąd. Nierozgrzane ciało i od razu atak z całej siły. Wtedy o tym nie myślałam, cieszyłam się, że jest mi lepiej.

Chciałam wybiegać ten dystans spokojnie, powolutku bez zmęczenia, jednak coś ciągle mnie pchało szybciej i szybciej. Momentami hamowałam się i beształam w myślach ale mimo to po chwili znowu przyspieszałam. Do ósmego kilometra średnie tempo, to 6:38min/km. Z jednej strony wow! z drugiej szybko przekonałam się, że był to błąd. Chwilę po ósmym pojawił się kryzys, nie miałam wyboru byłam 8km od domu nie miałam ze sobą telefonu, robiło się coraz chłodniej więc nie mogłam sobie pozwolić na powrót spacerem, uznałam, że to chwilowe zaraz będzie lepiej. Określiłam sobie co ile mogę przechodzić do marszu, żeby miało to jakiś sens, zaczęłam biec w stronę domu. Po 10km okazało się, że zakresy które ustaliłam są zbyt długie, nie dam rady. Musiałam je skrócić.  

Po 11km nie miało to już żadnego sensu. Każdy krok stawiałam siłą woli, spuchły mi dłonie i stopy, zrobiło się straszliwie zimno. Musiałam rozluźnić buty, zdjąć biżuterię i jakoś dotrwać.

Na 13,5km straszliwy ból pod kolanem i wzdłuż jego zewnętrznej strony. Dwa kroki biegu, 1 krok marszu. Modliłam się, żeby już tylko być pod blokiem. Dobiegłam, a właściwie dowlokłam się do domu, zostało ok 250m do 15km. Mimo tego, że przez ostatnie kilometry obiecywałam sobie, że choćby zabrakło mi 1m nie zrobię ani kroku więcej no ale jak to ja... I to był chyba największy błąd na tym etapie wykrzywiałam się z bólu przy każdy kroku ale do 15km dobiłam.

Wróciłam do domu, noga przestała utrzymywać ciężar ciała. Uznałam, że ma prawo jutro będzie lepiej. Rozciągnęłam się, wzięłam gorącą kąpiel, położyłam. A tutaj zonk! Boli nawet gdy leżę. Wzięłam prochy przeciwbólowe, poszłam spać. Następnego dnia musiało być lepiej. W nocy budziłam się trylion razy z bólu ale dalej byłam pewna, że wystarczy poczekać do jutra. 

Jutro przyszło, z nogą coraz gorzej. Prowadzenie samochodu było prawdziwym wyzwaniem, nie wiem jakim cudem nie padłam z bólu jadąc do pracy, to chyba zasługa mojego starego przyjaciela ketanolu. Przetrwałam dzień w pracy naćpana wcześniej wymienionym i od razu do lekarza. 

Wizyty u lekarza nie będę opisywać, nie jestem dumna z mojego zachowania. W każdym razie kilka dni zastrzyków, 2 miesiące przerwy, po 2 miesiącach kontrola zobaczymy co dalej w międzyczasie rehabilitacja. Ciągle mam przekonanie, że to jakiś paskudny sen, jutro się obudzę i będzie dobrze. Nie wierzę po prostu nie jestem w stanie w to uwierzyć.

Po mojej głowie cały czas obijało się: 2 miesiące to zdecydowanie za długo, lekarze przesadzają. Mimo to grzecznie wyczekałam tydzień. Podczas tego tygodnia ból zmalał więc wczoraj poszłam sprawdzić czy jestem już gotowa - wszystko wyglądało na to, że jest dużo lepiej. Najpierw uznałam, że sprawdzę się na 1km. Wolne tempo, pełna koncentracja i czujność na najmniejszy sygnał od organizmu. Wyszłam na ścieżkę zaczęłam od marszu, żeby dogrzać nogę wszystko wskazywało na to, że jest naprawdę dobrze, wręcz zakwitła myśl a może wolniutkie 5km? Wystraszona strasznie, zaczęłam powolutku truchtać. Przebiegłam jakieś 40m wszystko było ok, uśmiech zaczął wracać, a tu nagle ciach! Ból przeszył całą nogę próbowałam jeszcze chwilę rozmasować, zmienić ułożenie nogi, nie wytrzymałam bólu, wróciłam do domu.

Wcześniej nie dopuszczałam do myśli 2 miesięcy przerwy, a co jeśli rzeczywiście to będą 2 miesiące? Wyć mi się chce, nie mogę uwierzyć, że to wszystko co wypracowałam pójdzie... w las. Tyle treningów, bólu, starań. Za mną miesiąc gdzie w końcu znowu wszystko zaczęło się układać, wykręcałam życiówkę za życiówką, wskoczyłam na wyższy poziom i teraz co? Nie radzę sobie z tym, sama nie mogę ze sobą wytrzymać... Nie wiem dlaczego jak się wali, to wszystko naraz jakby nie mogło stopniowa, tylko standardowe wielkie jeb... Potrzebuję wczoraj.


środa, 13 maja 2015

KWIECIEŃ 2015 - podsumowanie


To był dobry miesiąc! Wyluzowałam, odpuściłam klepanie kilometrów, zmniejszyłam ilość treningów. Nie brzmi, to jak najlepszy plan treningowy, a jednak! Widać czasem warto przystanąć, zebrać siły i ruszyć ze zdwojoną mocą.

A więc początek kwietnia, to odpoczynek. Do 11/04 wybiegałam tylko 17km do tego w dość wolnym tempie. Ale potem, co się działo!

12/04 to BBL Lasy i starcie z trasą, która mnie ostatnio kompletnie pokonała. Tym razem wygrałam, poprawiając swój czas o ok. 4min, wow! Jednak bieganie po górkach, pagórkach i pod wiatr dało efekty.

Potem kilka treningów w zakresie 6-7km wszystkie poniżej 7min/km, kolejny efekt marcowych treningów. Oczywiście pojawiało się trochę frustracji dlaczego nie mogę więcej, szybciej, dalej ale i tak bieganie poniżej siódemki dawało kopa. Zakończenie tygodnia ogromną frustracją i wypluciem płuc szczęśliwie wciąż poniżej siódemki.

No i teraz najlepszy tydzień ever! Początek, to moje pierwsze 15km! Nie wiem kiedy byłam tak szczęśliwa jak wtedy, żyłam tymi 15km przez kilka dobrych dni! Dostałam mega kopa i wiarę, że jestem w stanie na koniec czerwca przebiec półmaraton. Pojawił się pomysł, chłopaki wsparli, zapisałam się.

Potem kolejny bieg to On the Run PGE. Mega bieg i mega życiówka. Praktycznie cały dystans biegiem co nigdy wcześniej mi nie zdarzyło. Szybkie tempo, pełna sprawność, czystość myśli, kontrola ruchów. No cudowne to było. Czułam jakbym leciała, unosiłam się nad ziemią.

No i zakończenie tygodnia Orlen Warsaw Marathon, a dokładnie bieg na 10km. Tutaj też padł rekord. Świetny bieg, bardzo ciężki momentami ale też zaskoczyłam samą siebie, po prostu leciałam. Później zachwyt maratonem i pewność, że za rok 42km i 195m będą moje.

Tydzień genialny, nogi kręciły jak szalone. Gdy o nim wspominam buzia wciąż mi się śmieje, oczy świecą. Chcę jeszcze!

Zakończenie miesiąca, to pierwszy trening z planu przygotowującego mnie do półmaratonu. Powolne, długie szuranko. O tyle zapadło mi w pamięć, że nie miałam zupełnie czasu na ten trening jednak żeby nie odpuszczać poszłam na niego chwilę przez 24 i wróciłam ok 1:30 w nocy. Lał straszliwy deszcz, wiał obrzydliwy wiatr, nie było żywej duszy na ulicach. Tylko ja, ścieżka i ulewa. Po raz pierwszy w mojej głowie pojawiła się myśl: Bieganie daje wolność. Być może trochę patetyczna i przereklamowana ale tak wtedy prawdziwa, że dotknęła do żywego. Każdemu kto biega bądź będzie biegał szczerze życzę, żeby było im dane kiedyś spotkać się z tym uczuciem.

Tak wyglądał ten miesiąc, spokojnie mogę powiedzieć, że był bardzo udany. I do tego cudowny tydzień, którego długo nie zapomnę, a na pewno będę chciała powtórzyć!

niedziela, 3 maja 2015

XXV Bieg Konstytucji 3 Maja - pakiet startowy

Oj czuję, że będzie się działo! Ale na szybko pakiet startowy:

- koszulka ASICS
- numer startowy 
- agrafki
- worek depozytowy
- trylion ulotek
- plakat reklamujący bieg (na tyle jest mapa! świetnie było ją znaleźć bo od pół godziny przeszukuję internet chcąc znaleźć trasę. oj podbieg na Agrykoli, będzie dupa szczypała)