Etykiety

niedziela, 30 maja 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Moskwa - Irkuck dzień 5 - 7 cz. 3

Dzisiejsze opowiastki z pociągu będą z mojej ulubionej kategorii, zaraz po jedzeniu, kategoria: ludzie.

Koleją podróżują wszyscy, głównie ze względu na przeogromną rozpiętość Rosji, są to ludzie jadący po prostu do swoich rodzin. To jest strasznie przykre, mają możliwość spotkania się z rodziną raz na kilka lat. Naprawdę mój wagon jest przepełniony historiami o podróży do siostry niewidzianej przez 2 lata. 

Ludzie jadą też do pracy, przez dłuższy czas podróży dzielę swoją kajutę z panami z Tadżykistanu jadącymi po prostu do pracy. W ogóle to zobaczcie koniecznie teraz mapę. To jest niesamowicie ciekawe. Moja perspektywa wschodu była taka, że w prawo jest duża Rosja, na dół Kazachstan. Znałam też Uzbekistan z mediów i tak naprawdę tyle. W każdym razie między Uzbekistanem, Afganistanem, a Kirgistanem (pamiętacie, Pan od jagnięciny z rusztu z Izmajłowskiego Wernisażu był właśnie z Kirgistanu) jest właśnie Tadżykistan, naprawdę koniecznie popatrzcie na tę mapę, to jest szalenie ciekawe.

Ludzie się zmieniają. Wsiadają, jadą dwa dni, wysiadają, pojawiają się nowi. No, to o ludziach których spotkałam.

Na początku podróżuję z dwoma siostrami. Opowiadają, że jadą do swoich domów, że mieszkają od siebie niedaleko, opowiadają też o o swoich mężach, którzy są braćmi, dużo opowiadają szalenie ciekawych historii. Tak mi się wydaje, bo rozumiem tylko pojedyncze słowa. Przestaję nawet próbować mówić po angielsku, mówię po polsku, one po rosyjsku, część rozumiemy, część nie. Wydaje mi się, że one nawet rozumieją więcej niż ja, gdy rozkładam ręce pokazując, że nie mam pojęcia o czym mówią, machają na mnie ręką i gadają między sobą.

Teraz bardzo ważna opowieść. To jest pierwsza moja taka rozmowa, później powtórzy się kilka razy, w szczególności ze starszymi osobami. Starsza Siostra wyrzuca: 

Dlaczego Wy Polacy, tak nienawidzicie Rosjan? 

Zdębiałam. No zdębiałam, bo nigdy nie myślałam, że nienawidzę Rosjan. Popatrzcie, nie mówi się u nas Rosjanin, mówi się ruski. Ile razy słyszałam, że gorsze niż to, że Niemcy zniszczyli Warszawę, jest to, że Ruscy ją odbudowali. Jest coś na rzeczy.

Dlaczego Wy tak nieznosicie Rosjan?

Starsza Siostra kontynuuje: przecież my Wam pomogliśmy. To my Was wyzwoliliśmy od Niemców. To nasi dziadowie umarli w tej wojnie. Podaje liczby, opowiada o swoim dziadku na froncie. Nigdy nie pomyślałam o tym z tej perspektywy. 

Dlaczego Wy tak nienawidzicie Rosjan?

I wiecie, to nie są zdania rzucone od tak sobie. Za tym idzie fala ogromnego żalu, niezrozumienia, pretensji. Chyba to jest tak, że niezrozumienie z czasem zamieniło się w przeogromna pretensję, czy żal. Próbuję z tego wybrnąć. Raz, że jestem naprawdę zszokowana tym pytaniem, a dwa w końcu jestem gościem, wprawdzie dziwnego domu na szynach ale wciąż gościem. Odpowiadam, że każdy kraj zna inną historię, próbuję załagodzić rozmowę i uciec od tematu. Nie mniej pytanie dalej brzęczy w głowie, zupełnie jak te szklanki w srebrnych koszyczkach.

Po półtora dnia, miejsce Sióstr zastępuje grupa Panów z Tadżykistanu jadących do pracy. Próbujemy trochę porozmawiać ale tutaj bariera językowa jest jeszcze większa. Prawdę mówiąc odcinam się od rozmów, nie znam ich kultury. Samotnie podróżująca kobieta budzi zainteresowanie, nie chcę żeby budziła niezrozumienie.

Panowie przez większość drogi grają w karty. Gdy coś robię, interesują się tym. Pytają co piszę w zeszycie, dziwią się co tam przyklejam, próbuję im opowiedzieć, że mam taki folder z muzeum w Moskwie i wycinam z niego najciekawsze zdjęcia, robię kolarz. Biorą ten zeszyt, oglądają z zaciekawieniem.

Jeden z chłopaków wieczorem podpytuje swoich kolegów czy mają pieniądze. Naprawdę nie mam pojęcia skąd to rozumie ale wiem o czym rozmawiają. Mówią, że mają tylko 500, nie wiem czy to jest dużo, czy mało. Chłopaki szukają po kieszeniach, jest ich kilkunastu, robią zbiórkę. 

W nocy gdy w pociągu jest już ciemno chłopak, który śpi na dolnej kuszetce naprzeciwko mnie, po cichutku, szeptem, wręcza mi pieniądze. W pierwszym momencie, dopiero obudzona, nie mam zielonego pojęcia o co chodzi. Później zalewa mnie strach. Teraz, zareagowałabym inaczej ale po kilku dniach podróży, zmęczona tym że ciągle nie wiem o co chodzi, gdzie pójść, jak się zachować, wyobrażam sobie, że oni dają mi te pieniądze, oczekując czegoś. Wiecie - inna kultura, dziewczyna podróżująca samotnie.

Zrywam się, przybieram groźną minę i krzyczę szeptem, bo jest już cisza nocna. Co to jest, co on sobie wyobraża. Chłopak nie wie co się dzieje. Pokazuje mi, że to dla mnie, że tak lubię. Jestem przerażona i wierzę, że atakując uda mi się jakoś obronić. Chłopak łapie mój zeszyt i pokazuje, że daje mi te pieniądze na pamiątkę. Że to są pieniądze z ich kraju, żebym mogła wkleić do swojego zeszytu. 

Jejku, jest mi tak strasznie głupio. Nie dość, że chłopaki jadą gdzieś hen daleko od swoich domów i rodzin, żeby zarobić pieniądze, to jeszcze mi je oddają na pamiątkę. Do tej pory nie sprawdziłam ich wartości, bojąc się że będzie, to więcej niż kilka groszy.

To jest coś czego nie znoszę. Ubóstwiam podróżować samotnie, daje to kompletnie inne, nowe możliwości ale za każdym razem w takich sytuacjach wściekam się, że nie jestem mężczyzną. Oczywiście kobieta ma łatwiej, pod kątem złapania stopa, pomocy z bagażem ale absolutnie nie ma żadnego poczucia bezpieczeństwa. Po moich wydarzeniach z Nepalu, po prostu się boję. Boję się jakiegokolwiek działania ze strony mężczyzn, które jest choć ciut niestandardowe. Zazdroszczę facetom, że mogą wsiąść do czyjegoś samochodu albo pójść do obcego domu bez obaw, że wydarzy się coś złego. Jak już będę bogata albo sławna, założę fundację właśnie dla tej sprawy. Edukacja dla kobiet i mężczyzn o granicach, o różnicach, o wzajemnym szacunku. Mądrej równości płciowej. Możliwości wzajemnego i nieagresywnego czerpania z naszych różnic. Bardzo bym chciała, to jest temat w który wierzę całą sobą.

I wiecie z tych moich opowieści może paść, chociaż absolutnie nie powinien, komentarz: sama się prosi. Tego sformułowania, zupełnie nie będę omawiała ale prawda jest taka, że jestem szalenie ostrożna. Gdybym chociaż ciutkę odpuściła, wiem że poznałabym dużo więcej, mogłabym pójść do czyjegoś domu na obiad, porozmawiać swobodniej, poznać dużo więcej. Postanowiłam inaczej, za każdym razem poznając jakiegokolwiek mężczyznę, od razu stawiam bardzo sztywne granice. Po chwili rozmowy, od razu odchodzę, nie daję się nigdzie zaprosić, rezygnuję z propozycji oprowadzenia po mieście. Od Nepalu boję się stworzenia jakiejkolwiek sytuacji, która mogłaby być niebezpieczna. Wiem, że przez to bardzo dużo tracę, tak postanowiłam.

Porzucamy złe myśli.

Została nam jeszcze jedna opowieść. Wysiadając na stacjach na papieroska, zaczynam gadać z jednym chłopakiem. Staje się to małym obrządkiem, najpierw palimy, potem rozmawiamy, on po rosyjsku, ja po polsku, każdy rozumie tylko fragmenty. 

Rozmawia nam się dobrze, dlatego pytam: O co chodzi z tą Ukrainą? 

Jest początek 2019 roku, temat wojny w Donbasie, aneksji Krymu jest na tyle odległy, że nie powinien budzić emocji, a dać ciekawe spojrzenie. Co więcej oczekuję, że usłyszę, to co słyszałam wcześniej. Po prostu jest to złe.

Wadim opowiada, że zielone ludki to jest prowokacja NATO. To NATO wysłało przebierańców aby stworzyć narracje dla zachodnich mediów. Mamy problemy, żeby się zrozumieć więc Wadim rysuje. Popatrzcie na ten rysunek, żeby zrozumieć co mi chciał opowiedzieć.

Mówi o zachodnich mediach, które przekazują nieprawdę, które są kłamcami. Opowiada, że cudownie mieć Rosję za przyjaciela i że Rosja chce się przyjaźnić ale jeśli okażesz się niewiernym kompanem, to Cię zniszczy. Opowiada mi o historię Bandery.

To jest niesamowite. Nie ma znaczenia czy w coś wierzę, czy nie. Jakie są moje poglądy, jak oceniam politykę wschodu. To jest tak zupełnie inna perspektywa, tam nikt nie potrzebuje ratunku z zachodu. To nie jest tak, że ludzie są zastraszeni i mówią w ten sposób, bo trzeba, bo tak należy. Są święcie przekonani o swoich racjach. Putin jest ich narodowym bohaterem, nie jest wcale dyktatorem. Są przekonani całymi sobą. Im jest dobrze, oni w to wierzą, są z tego dumni. 

Jeśli chcesz być naszym przyjacielem przyjmiemy Cię,  jeśli okażesz się niewierny, to Cię zniszczymy. 

sobota, 29 maja 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Moskwa - Irkuck dzień 5 - 7 cz. 2

Wsiadam, słuchajcie w końcu wsiadam do tej cudnej kolei. Przede mną 3 dni w pociągu - kierunek Irkuck!

Przy wejściu Prowadnicy sprawdzają bilet i paszport, zabierają bilet (oddadzą mi go dopiero gdy będę wysiadała, to chyba taki system kontroli, kto jest na pokładzie, kiedy ma wysiąść, itd.), wpuszczają mnie. I wiecie chciałam zacząć od tego, kim są Prowadnicy, jakie zasady panują w pociągu i tak dalej i tak dalej aleeeee nieeee. Jest jedna niesamowita rzecz, która dzieje się gdy pociąg rusza i o niej muszę opowiedzieć w pierwszej kolejności.

Na dworcu są przeróżni ludzie. Są żołnierze ubrani w mundury, są kobiety ubrane w garsonki, Panowie w jeansach z zarzuconą czarną skórą. W ogóle to mam ogromne szczęście, bo jadę w okresie w którym kompletnie nie ma turystów, sami tutejsi. No każdy inny, każdy bardzo różny. W każdym razie, gdy pociąg rusza, nagle zaczynają się masowe ruchy, grzebanie w torbach, wycieczki do łazienki. O co w tym chodzi? Wszyscy ale to wszyscy przebierają się. Mundury, garsonki, jeansy z czarną skórą, lądują na półce złożone w kosteczce, a w ich miejsce pojawiają się dresy, dresiki, getry, wyciągnięte koszulki, bluzy i koniecznie klapki założone na gołą stopę. Wiecie stylówka jak podczas oglądania Martyny Wojciechowskiej w niedzielny poranek. Albo jeszcze inaczej to jest to, jak wracacie z pracy, wpadacie do domu i biegniecie do łazienki po godzinnej podróży metrem. Po drodze zrzucacie z siebie te jeansy co piły w brzuchu przez cały dzień, tę koszulę co miała przepuszczać 100% powietrza, a daje uczucie jakbyście spędzili dzień w foliowym worku, ten stanik co wrzął się już prawie w same żebra. To jest ta ulga, to jest ta zmiana.

W pociągu robi się jak w domu. To tak jakby w Twoim salonie nagle znalazło się ponad 50 osób leżących przed telewizorem, czytających gazetę, rozwiązujących sudoku, popijających herbatkę. Oczu od tego nie mogę oderwać. Ukradkiem wciągam na siebie dresik.

A tak na marginesie, to wyobrażacie sobie dzień w którym będzie trzeba zastąpić pandemiczny dresik, jeansami, koszulami, garniturami? Spocona jestem na samą myśl. Serio, zaczęłam ostatnio przeszukiwać internet pod hasłem "eleganckie dresy", nie wiem czego szukałam, chyba takich z kantem. Gdybyście znaleźli, dajcie znać.

No dobrze to wracając do początku - Prowadnicy. To osoby, które zajmują się porządkiem w pociągu. Przeważnie są to Panie o bardzo surowych minach. Moim wagonem zajmują się kobieta i mężczyzna. Prowadnicy pilnują, żeby do pociągu nie wsiadł nikt, kto do tego nie jest uprawniony, żeby pociąg odjechał na czas z każdego postoju (słuchajcie to jest niesamowite, jechałam tym pociągiem przez 3 dni i na każdej stacji zatrzymywał się co do minuty zgodnie z rozkładem jazdy, co do minuty!). Dbają o czystość, codziennie rano Prowadnica jedzie na mopie przez cały wagon, każe podnosić klapki, nogi i plecaki z ziemi, dokładnie wszystko sprząta. Dodatkowo co kilka godzin biega do łazienki, pilnując czystości. Prowadnicy szczególnie mają oko na osoby, które mogą potrzebować pomocy, jak starutka babinka, która później się do mnie dosiądzie, mówią kiedy ma wysiąść, rozmawiają z jej córką przez telefon informując gdzie jest mama, pomagają z bagażem (chociaż tutaj wszyscy pomagają z bagażem). Na mnie też mają oko. Prowadnicy prowadzą mały sklepik w którym można kupić zupki chińskie, przekąski, pamiątki z pociągu. 

Oooo, to jest super ciekawe, możesz od Prowadników wypożyczyć szklankę. Nie byle jaką szklankę, tylko taką wiecie w srebrnym koszyczku. Mnóstwo osób korzysta z tej opcji. Gdybym miała określić kolej transsyberyjską jednym dźwiękiem, to byłoby właśnie to. Non stop, przez cały dzień, przez całą noc dźwięk tych szklanek obijającej się o te srebrne koszyczki z dodatkowymi brzdęknięciami łyżeczki. Kocham ten dźwięk.

Jest mnóstwo legend na temat Prowadników (a głównie Prowadnic), o ich surowości, o tym jak można dostać przez łeb mokrym mopem, gdy zachlapiesz podłogę w łazience. A co więcej gdy ją zachlapiesz, to Prowadnica wręczy Ci tego mopa i każe sprzątać cały wagon. Na pewno jest w nich sporo prawdy, natomiast Prowadnicy to przede wszystkim ludzie, którzy dbają o Twoje bezpieczeństwo z przebijającym się uśmiechem spod surowej miny.

Prawda jest taka, że okazji do interwencji nie mają dużo. Okres wielkich imprez w kolei transsyberyjskiej skończył się już jakiś czas temu. Wiedziałam o tym już przed wyjazdem, jednak miałam lekką nadzieję, że spełnię swoje wyobrażenie o kolei. Wiecie kury biegające po całym wagonie, w nocy znoszące jajka, z których Sasza ze złotym zębem, o poranku robi sobie napój na kaca. Nawet, na wszelki wypadek, kupiłam pół litra wódki, gdyby jednak przyszło się z kimś bratać. No nie, to już nie to, chociaż na upartego gdybym poszukała... Jakieś małe grupki się formowały. No nie, to już nie ten klimat. Jest czysto, spokojnie, są gniazdka, jest automat gaszący światła o 22 ogłaszający ciszę nocną. Pełna cywilizacja.

niedziela, 16 maja 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Moskwa - Irkuck dzień 5 - 7 cz. 1

To jest ten dzień! To jest ten wielki dzień. Tak jak pisałam Wam wcześniej, celem tej wycieczki była właśnie podróż samą koleją. Nie zwiedzanie, nie poznawanie różnych miejsc, a sama podróż. Okazało się trochę inaczej. Moskwa zachwyciła mnie absolutnie. Marzę, żeby tam wrócić. Z jednej strony chcę już rozpocząć kolejny etap podroży, z drugiej tak ciężko jest mi rozstać się z Moskwą. Więc ekscytacja walczy z żalem ale takim naprawdę dużym, że to już czas, że już trzeba iść dalej.

Rano jestem już przygotowana, spakowana, właściwie gotowa na dalszą drogę. Kombinuję, czy nie pójść jeszcze raz na plac Czerwony, żeby ostatni raz zobaczyć, żeby się nasycić, jednak czas tak szybko leci, że muszę zrezygnować z tego pomysłu. 

Dzień wcześniej posprawdzałam dokładnie w jaki sposób dostać się na dworzec, w które metro wsiąść. No jestem gotowa. Bo w ogóle, to ja mam taki trochę problem z wsiadaniem. Po prostu się tym w opór stresuję. Nie jest tak zawsze ale czasami jak coś mi się wkręci, no to po prostu mega stres, czy zdążę, czy dobrze pójdę, czy nie pomylę, czy w dobrą stronę. Ale to jest taki poziom stresu, że jak o tym pomyślę to wiecie przechodzi mi taki prąd od klatki piersiowej w dół, że aż drętwieją ręce i nogi, a w głowie robi się pustka. Tak jest i dziś.

Jem śniadanie, robię ostatni przepak, wymeldowuję się z hostelu - czas ruszać. Zarzucam na siebie mój ogromny plecur i uświadamiam sobie, że absolutnie nie mam siły. Po prostu nie ma bata, nie dam rady dojść z tym plecakiem do metra, mimo tego że dzieli mnie od niego niecały kilometr. Tak sobie teraz myślę, że nic dziwnego, od kilku dni non stop biegam po mieście, za dużo nie jem, do tego noce nieprzespane albo mocno rwane. No nie dam rady. 

Odpalam Ubera i zamawiam przejazd, który ma się pojawić za kilka minut. Czekam, czekam ale Uber nie przyjeżdża, zmieniają się kierowcy. Po wyjściu przed hostel nie mam już internetu więc nawet nie mam jak śledzić sytuacji, a czas mija. Po 20 minutach uznaję, że nie mogę już dłużej czekać, anuluję przejazd, muszę się zebrać i dojść do metra. Ten plecak jest naprawdę mega ciężki. Oprócz tego co zabrałam z Warszawy, doszła fura pamiątek, zapas jedzenia i picia na 3 dni. Na plecach mam ogromny plecur, z przodu mniejszy i do tego dwie siatki w rękach. Ten niecały kilometr zajął mi z 20 minut. Naprawdę myślałam, że umrę. Spocona jak mysz kościelna docieram na dworzec - Moskwa Jarosławska i to jeszcze z całkiem dużym zapasem. 

Czytałam gdzieś, że będąc na stacji muszę pójść do określonego okienka i potwierdzić, że jestem, że wsiadam do pociągu, że jadę. Na podstawie biletu kupionego przez internet, mieli mi wystawić już taki prawdziwy, taki kolejowy. Oczywiście odstałam swoje w kilku złych kolejkach, w końcu udało mi się znaleźć dobrą. Konieczność "zameldowania się" okazała się jednak mitem. Podchodzę do okienka, mówię, że dzień dobry, że ja dzisiaj ruszam, a Pani z okienka patrzy na mnie jak na idiotkę. Wiecie te Panie z okienka, to zawsze są takie surowe, jak to kiedyś w sklepach pewnie za PRLu. No w każdym razie jak na idiotkę. Jakbym podeszła do obcej osoby i powiedziała, że morsuje albo studiuję prawo. No nikogo to nie obchodzi. Próbując wyjść z twarzą z sytuacji, ściemniam że chciałam się dowiedzieć z którego peronu, itd. Zażenowana sama sobą odchodzę od okienka. 

To były ostatnie formalności, które miałam do załatwienia. Z poczuciem, że już nic więcej nie muszę załatwiać mi, czekam na mój pociąg. Najpierw na dworcu, potem na peronie. Jest, w końcu podjeżdża. Oczywiście spanikowana, szukam swojego wagonu - znajduję.

Dobra i teraz chwila przerwy. Jak ogarnąć bilet? Bilet kupujecie w necie i teraz uwaga. Jest mnóstwo pośredników ale absolutnie pośrednika nie potrzebujecie. Bilet załatwiacie na stronie: https://eng.rzd.ru/ z tego co pamiętam można je kupić maks. 2 miesiące przed podróżą, z większym wyprzedzenie nie ma możliwości. 

Gdy decydujecie się na zakup biletu, przed Wami kilka wyborów. W jakim wagonie, w jakiej klasie, czy na górze czy na dole. Szczerze, to sporo o tym czytałam, to jak z tym wsiadaniem co się stresuję, są rzeczy, w sumie to większość rzeczy, że muszę sprawdzić. Wiecie zdarza mi się przed pójściem w jakieś nowe miejsce, stawiać na mapie google człowieczka, żeby zobaczyć wcześniej jak to wygląda. Albo przed pójściem do Lidla, czytam gazetki, wiecie, żebym wiedziała na-co-zwrócić-uwagę. Jejku straszne, to jest. W każdym razie zrobiłam mega research. 

Dobra, to jeszcze raz, macie do wyboru klasy. Jest tam jakaś klasa LUX, najbardziej ekskluzywna, itd., na to nie patrzę. Jest Kupe, czyli taki klasyczny, zamykany przedział jaki znamy z PKP, dla czterech osób, z czteroma łóżkami. Jest Plackarta - cały wagon jest otwarty i mieści 53 miejsca leżące, oczywiście jest to najtańsza opcja.

Wybrałam Plackarte, kasa tutaj nie miała dla mnie znaczenia, ważniejsze były dwie inne kwestie. Po pierwsze primo ultimo - wiadomka, folklor. No w którym z tych przedziałów mogłabym najwięcej poznać, zobaczyć. Raczej, że nie lux. Za bilet zapłaciłam 400zł.

Po drugie primo ultimo - bezpieczeństwo. Kiedyś wydawało mi się, że jestem niezniszczalna, że nic złego mnie nie spotka. Nawet nie widziałam żadnych takich wiecie realnych zagrożeń. No, aż do czasu mojej przygody w Nepalu, gdzie prawie narobiłam w gacie. Serio, minęło już tyle czasu, a ja ciągle boję się tamtej akcji i w ogóle uważam, że miałam mega szczęście, że skończyło się, jak się skończyło. Co więcej, że mogło się wydarzyć niewiele, żeby ta historia zakończyła się inaczej. Nieważne, dlatego bezpieczeństwo. Jadę sama, gdybym wybrała zamykana przedział z 3 obcymi osobami, wydaje mi się, że w takiej sytuacji ryzyko, że coś wydarzy jest dużo większe, niż gdy jestem w otwartym wagonie w którym jest 53 osób. Tak wybieram. 

Drugi wybór, to którą pryczę wybrać. Ogólnie konstrukcja jest taka, że w tym otwartym wagonie są takie powiedzmy boksy. Po lewej stronie są cztery lóżka, dwa na górze, dwa na dole. Po prawej są dwa, jedno na górze, jedno na dole. Te po prawej dają chyba trochę więcej prywatności, jest tam zakątek w którym można się schować. Te po prawej są tańsze, w szczególności miejsce na górze. Tutaj już wiem, że wolę te po lewej.

Trzecia rozkmina, czy na górze, czy na dole. Z jednej strony gdy jesteś na dole, to codziennie dosiadają się do Ciebie, Ci którzy schodzą z góry. Z drugiej strony, mimo walk z moim Bratem w dzieciństwie kto będzie spał na górze na łóżku piętrowym, chyba jednak wolę dół. No i do tego dochodzi cudowna historia, jak byliśmy z Bratem i Tatą, chyba w Tunezji, to mieliśmy tam łóżko piętrowe. W ogóle to było fajne, bo wszystkie dzieciaki wracały już do szkoły we wrześniu, a Tata zabrał nas jeszcze na wycieczkę. W każdym razie po latach wywalczyłam górę na łóżku piętrowym do tego w Tunezji. Oczywiście okazało się to mega niewygodne. Do tego, to nie były czasy, gdzie się jeździło do hotelu z erkondyszyn, tylko na suficie bungalowu był wiatrak, który chodził non stop, żeby jakkolwiek móc wytrzymać w gorącu. No i tutaj historia, chyba dopisuje się sama. Wchodząc na wywalczoną górę na łóżku piętrowym i po prostu przyrżnęłam łbem w rozpędzony wiatrak. Nie no, pierdołą jestem niesamowitą ja wiem, że albo mi się tam nie uda wejść na górę, albo w coś przywalę łbem, bo tysiąc mam takich historii w głowie w których oblewam wrzątkiem pasażera z dołu. Wybieram dół.

Czwarta rozkmina, w której sekcji przedziału. Przedział z dwóch stron kończy się toaletą. Więc z jednej strony fajnie mieć blisko łazienkę, z drugiej, no to są po prostu zapachy i do tego kolejki, które ustawiają się przez cały dzień koło Twojej pryczy. Z tego co pamiętam miejsca bliżej łazienki, są trochę tańsze. Wybrałam idealnie po środku przedziału.

I ostatni wybór, przodem do jazdy, czy tyłem do jazdy. Kilka lat temu, trafiłam do szpitala na ponad tydzień z zapaleniem błędnika. Zanim tam trafiłam miałam przez kilka tygodni uczucie jakbym była cały czas na łódce, do tego pijana. Kumacie, szłam do pracy i czułam się po prostu jakbym była na bani i to nie przez chwilę, tylko non stop. Nie potrafiłam trafić w swój fotel przy biurku. Od tego czasu mam mega schizę. Po prostu przeraża mnie wszystko, co może spowodować, że wydarzy to się ponownie. 

Dmuchając na zimne, przed wyjazdem poszłam do lekarza, który kazał mi brać aviomarin. Kurna serio, aviomarin? Musiałam przejść przez kilku "specjalistów" aby znaleźć tego, który w końcu potraktuje mnie po prostu serio. W końcu znalazłam, miałam leki przed wyjazdem, miałam zwiększoną dawkę jak już wsiądę do tego pociągu i jeszcze zapas czegoś mocniejszego gdyby zaczęło się dziać źle. Gdybyście mieli podobne doświadczenia albo chociaż mały epizod kręcenie się w głowie po zejściu z łódki, to polecam się mocno zabezpieczyć.

Wracając do piątej rozkminy, to słuchajcie kombinowałam w opór, żeby określić które miejsca to te żeby jechać do przodu. I szczerze, to nie pamiętam czy ta misja zakończyła się powodzeniem czy nie. Bardzo możliwe, że raz jedziesz przodem do kierunku jazdy, tyłem. Tak czy siak zniosłam, nic się z głowa nie zadziało.

środa, 12 maja 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Moskwa dzień 4 cz. 2

Przemieszczam się na plac Czerwony do Cerkwii Wasyla Błogosławionego. No kocham ten budynek. Mogę stać i gapić się na niego godzinami, to chyba najpiękniejsza budowla jaką w życiu widziałam.

Bilet kosztuje 700 rubli, fajnie tam wejść ale jednak budynek z zewnątrz robi dużo większe wrażenie. Wędruję, zwiedzam, wchodzę na górę po schodkach i nagle słyszę jakiś śpiew. Coś zachwycającego, niesamowitego, każdy schodek wyżej słychać coraz głośniej. Wyobrażacie sobie mistycyzm tego? Ta piękna cerkiew i do tego jakiś tajemniczy śpiew. Okazuje się, że na górze stoi chór męski, no śpiewają tak! Aleeeee taaakkk! To magiczne, w tym budynku, z tym śpiewem. Bardzo ciekawa jest też sama konstrukcja budowlo. To jakby pięć oddzielnych wież, kopuł, połączonych wspólną podstawą. To robi wrażenie. 

Kolejne kroki kieruję w stronę Cerkwii Chrystusa Zbawiciela i mostu Patriarszego. Wstęp do cerkwi jest bezpłatny i trzeba tam pójść KO-NIE-CZNIE! To jest przepiękne, onieśmielające, ogromne. No aż siadam z wrażenia. Gapię się z rozdziawioną buzią. Warto, warto, trzeba, trzeba! Cerkwie są zupełnie inne, niż nasze kościoły. Nie ma tam zbędnego patosu. Wszystkie jest takie naturalne. Ludzie wchodzą po prostu z ulicy, kupują świeczki za 10-15 rubli i zapalają przy wybranym obrazie. Modlą się do tego wybranego świętego ale tak prawdziwie, całym sobą. Trzykrotnie robią zamaszysty znak krzyża, po każdym kłaniają się w pas. Mogłabym podglądać godzinami.

W ogóle te cerkwie zachwycają, w każdej w której dotychczas byłam, są dwie Panie, które non stop sprzątają. Myją te piękne marmurowe posadzki. Ciągle biegają ze szmatką, ścierają, przecierają. Jest tak czyściutko, że aż przyjemnie. Do tego wszędzie spotkałam samowary. Nie wiem czy jest w nich ciepła woda czy herbata, w każdym razie można napić się czegoś ciepłego. Do tego wieszaki na kurtki. Rozumiecie? Każdy kto wchodzi zdejmuje kurtkę i wiesza ją na wieszaczku, nie musi jej taszczyć albo się w niej grzać. Nie ma ławek, są przeogromne wolne przestrzenie, a po bokach te obrazy, malowidła i miejsce na włożenie swojej świeczki. Przy każdym wyjściu jest jeszcze pudło z chustami aby kobiety mogły okryć głowę. Niesamowite to jest.

Robi się 17, jest przepięknie, słonecznie. Jestem już zmęczona ale idę kawałeczek dalej na most Patriarszy z zamiarem przepłynięcia się promem po Moskwie. Niestety, to jeszcze nie sezon więc nie ma takiej możliwości, przynajmniej nie z tego miejsca.

Wracam do hostelu, oglądam wszystkie pierdółki które kupiłam na targu, ciesząc się jak dziecko. Zastanawiam się co będzie dla kogo. Przychodzi czas na drzemkę.

Po przebudzenie, wyruszam jeszcze raz na miasto. Po drodze wchodzę do knajpki, żeby zjeść pielmieni. Potem musze zrobić zakupy na trzydniową podróż koleją. Chodzę po sklepach, załatwiam wszystko co mam do załatwienia. W poszukiwaniu warzyw robię ogromny spacer na drugą stronę rzeki. Kusi mnie jeszcze, żeby pójść ostatni raz na plac Czerwony. Popatrzeć jeszcze, nasycić się na zapas. Niestety nie wiadomo kiedy zrobiła się 21, a musze spakować się na jutro i zdążyć przed ciszą nocną, która jest o 22.






Spakowana, gotowa na jutrzejszą podróż, idę spać.

piątek, 7 maja 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Moskwa dzień 4 cz. 1


To ostatni pełny dzień w Moskwie - muszę go wykorzystać najlepiej jak się da. Trochę panikuję, że nie zdążę wszystkiego zobaczyć, więc zrywam się z samego rana i bez śniadania lecę zwiedzać.

Plan, to dotrzeć do targu Izmajłowkiego (Izmajłowski Wernisaż) ale wcześniej, koniecznie chcę zobaczyć jeszcze jedną stację metra - plac Rewolucji. Świetnie się składa, bo tam akurat mam przesiadkę.

Stację koniecznie trzeba zobaczyć, jest tam mnóstwo przepięknych rzeźb. Ludzie idąc do pracy, czy gdziekolwiek indziej, po prostu przechodząc obok tych rzeźb pocierają je na szczęście. Czasem nawet ustawiają się w mini kolejce, żeby to zrobić. Można zobaczyć wybłyszczoną od dotykania kurę czy psa. 

Idę do linii metra nr. 3 i naprawdę to metro zachwyca. Kilometry podziemnych korytarzy. Wszystko świetnie zorganizowane, oznaczone. Nie ma tam żadnych problemów, przepychanek jak na naszej Świętokrzyskiej w godzinach szczytu. Wszystko po prostu płynie. A te kilometry podziemi... To też ciekawe, gdy rozmawiałam z jakimś Rosjaninem, to powiedział, że gdy nadejdzie III wojna światowa, to metro będzie ogromnym bunkrem dla ludzi.

Dobrze, jadę na mój targ. Wysiadam na stacji Partizanskaya, piszę o tym bo czytałam sporo relacji z których wynika, że strasznie trudno jest znaleźć ten targ. W każdym razie od razu po wyjściu na powierzchnię ziemi, targ ukazuje się moim oczom. 

No ale o co chodzi z tym miejscem? To po prostu bazar, na którym podobno można kupić pamiątki w cenie 2-3 razy niższej niż w centrum Moskwy. Pamiątki typowe ale i nietypowe. Mundury, wypchane zwierzaki, futra dość niecodziennych zwierząt, ordery, rosyjskie czapy. Wszystko, taki nasz Stadion Dziesięciolecia za czasów swojej świetności.

Wchodzę, a tam pustki. Kilka straganików otwartych i tyle. Może, to dlatego że jest wcześnie rano, może to nie sezon. No nie wiem. W każdym razie udaje mi się kupić wszystko co zaplanowałam w tym koszulkę z Putinem jadącym na niedźwiedziu.


Idę dalej bo to podobno nie tylko targ ale i Izmajłowski Wernisaż. Są tu alejki w których siedzą artyści, malują i sprzedają swoje obrazy. Niestety teraz jest pusto ale ślad po nich pozostał. Myślę, że to wszystko pięknie działa gdy jest cieplej albo w weekend?

Przechadzając się po targu, co i raz zaczepiają mnie Panowie stojący przy rusztach. Wiecie takich jak na Wszystkich Świętych wystawiają przy cmentarzach. Bardzo ładnie stamtąd pachnie, a ja przecież jestem bez śniadania. Przez dłuższy czas się opieram ale w końcu odrywają kawałek i wołają mnie do siebie żeby spróbowała. Tu częstuję się jagnięciną, drugi Pan daje mi kawałek kurczaka, zaraz kolejny świnkę, no obłędne smaki. Mówię, że chwilę się jeszcze pokręcę i do nich wrócę. Tak szczerze, to trochę specjalnie nie zjadłam tego śniadania z nadzieją, że może znajdę coś ciekawego.

Wracam, płace 500 rubli za furę jagnięciny z pysznym chlebem, okropnym sosem i surówką. Nad rusztami jest taka dziwna, drewniana zabudowana, trochę buda. Idę tam żeby się ogrzać i zjeść na spokojnie. No przepyszne, do tego raczę się piwkiem za 100 rubli, wprawdzie mam wątpliwości czy połączenie tłustej jagnięciny z zimnym piwem, to najlepszy pomysł no ale raz się żyje. Rozmawiam jeszcze później chwilę z kuchmistrzem okazuje się, że jest z Kirgistanu. Pytam czy warto iść dalej, oglądać targ. Mówi, że mogę iść ale dopytuję czy warto. No w każdym razie idę chociaż nerwowo patrzę na zegarek, bojąc się nie zdążę wszystkiego zobaczyć.

No warto, proszę Państwa warto, tam magia się dzieje. No bo o co chodzi w tym miejscu? Jakiś rosyjski milioner zbudował tu miasteczko ponoć na podobieństwo Kremla. Z jakim zamiarem - nie wiem. Część targowa jest mocno zniszczona ale idąc dalej robi się dużo przyjemniej. Z głośników leci rosyjska muzyczka, taka z lat '80, wychodzi słoneczko. No błogo. 

Dochodzę do miejsca gdzie są piękne budynki, budyneczki, kamienice, kamieniczki. Pojawia się muzeum czekolady, muzeum masek do którego chcę wejść ale niestety jest zamknięte. Kilka straganów z kawą, słodyczami. Widzę na jednym kwas chlebowy, myślę - spróbuję. Próbuję dogadać się z Panią ze straganiku, znowu nie wiem w jakim języku, że kwas chlebowy. Ale okazuje się, że to nie kwas. Dopytuję co tak ładnie pachnie, czuję przyprawy do grzańca. Okazuje się, że Pani sprzedaje miód pitny ale w ogromnych butlach, no dla mnie za dużo. Tłumaczę jej żeby nalała mi do kubka od kawy, podgrzała w mikrofalówce i wtedy bierę. Dogadałyśmy się, z kubeczkiem w dłoni mogę wędrować dalej. 

Spaceruję dalej i już wiem. Znajduję, to miejsce. Czasami podczas takich podróży wiesz, że coś prowadzi Cię do jakiegoś celu. Nie wiesz co to za cel, gdzie on jest ale coś ewidentnie ciągnie Cię jak po sznurku właśni w to konkretne miejsce albo do tych konkretnych ludzi albo do jakiegoś zdarzenia ale właśnie tego, przeznaczonego. 

Ja spotykam swoje przeznaczenie - Muzeum Wódki. Dalej z tym kubkiem w ręku włażę tam. Full ticket - 250 rubli, preferencial category - 200 rubli, photo - 150 rubli, audio guide - 150 rubli. No nie do końca to do mnie przemawia, no bo co? Butelki będę oglądać? Ale patrzę dalej, degustation - 150 rubli. 

Wchodzę. Pani trochę zdziwiona moim widokiem, no bo chyba pusto o tej porze, a jeszcze bardziej się dziwi gdy mówię, że tylko degustation. Dopytuję, czy to jest dużo alkoholu bo w planach mam dalsze zwiedzanie ale ni w ząb nie rozumie. Wyjmuje 4 kieliszki, no to ładnie... Próbujemy się dogadać na migi, chyba mówi żebym wybrała co chcę spróbować ale w końcu to ona wybiera.

Pierwsze to coś miodowego, nie wiem czy ma to jakiś alkohol. Drugie - żurawinka, oj to zdecydowanie ma alkohol. Trzecie, po prostu wódka, która mam zagryźć tym co jest w kieliszku czwartym, czyli marynowanym pomidorkiem koktajlowym. No i tu jest problem, absolutnie nie potrafię zagryzać wódki. Intuicja mówi mi - ubezpiecz się w chusteczkę, a zew dzikości - ahoj, przygodo! No wiadomo co wygrało. Pomidor staje mi w gardle, robię szybki skłon do plecaka po chusteczkę i tutaj mam dla Was tipa. Nigdy nie róbcie szybkiego skłonu po trzech kieliszkach wódki, z pomidorem w ustach. W każdym razie wypluwam tego pomidora, żyję. No cudowne miejsce, cudowna przygoda. Z żalem opuszczam to miejsce ale czas ruszać dalej. Jadę na plac Czerwony zobaczyć Cerkiew Wasyla Błogosławionego.

niedziela, 2 maja 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Moskwa dzień 3

Kolejnego dnia wstaję wcześniej. Jest to nie lada wyzwania biorąc pod uwagę nocne wyczyny SamiWiecieKogo. Wstaję i biegnę do sklepu, żeby kupić coś na śniadanie. Marzy mi się jajeczniczka na masełku, do tego pomidorek. Lecę, kupuję, wracam. Na patelenkę ciach masełko, ciach jajeczko... No nie ciach, bo jajko okazuje się ugotowane na twardo. Ej, spotkaliście się kiedyś, żeby w sklepie sprzedawali jajka na twardo? No ja nie. W każdym razie Chińczycy siedzący w kuchni patrzą na mnie z zadziwieniem, co ja tam robię. Oni chyba wiedzą, że to jajko to na twardo, a ja czuję się jak kretynka. Żeby nie stracić twarzy przed Chińczykami do końca udaję, że tak właśnie miało być. Polewam chleb roztopionym masłem, kładę na to ser i ciach na patelenkę - honor uratowany, Chinole tracą zainteresowanie. 

Dzisiaj ruszam na zwiedzanie Zbrojowni. Wiem już co i jak więc dziarsko idę znów do ogrodów Aleksandrowskich. Dodatkowo wyczytałam wczoraj, że wpuszczają o: 10, 12, 14:30 i 16:30, chcę wycelować w 12, planowałam w 10 ale coś nie mogłam się zebrać. Podobno kupić bilet i dostać się do Zbrojowni nie jest tak łatwo. Codziennie wpuszczają tam tylko ograniczoną liczbę osób i trzeba ustawić się odpowiednio wcześniej w kolejce po bilety aby udało się wejść. Pani wystawia tabliczkę, że kolejna sesja o 11, kupuję bilet za 1000 rubli. W związku z tym, że została mi jeszcze chwila do 11, idę do wejścia, żeby upewnić się że to tu. Okazuje się, że nie muszę czekać do 11 - mogę wchodzić. Na wejściu prześwietlają mi plecak, pytają czy ma nóż, nie mam, idę dalej.

No dobra, jeśli potrzebujecie listy co koniecznie zobaczyć w Moskwie - to jest to. Oczywiście włażę nie po kolei, zamiast zacząć od sali numer 1, zaczynam od 7 i dostaję to co najlepsze od samego początku. Wchodzę do sali z pięknymi sukniami, potem z obłędnymi koronami. No nie będę więcej zdradzać, łażę tam z rozdziawianą gębą z 2h, wszystko jest niesamowite.

Po wyjściu ze Zbrojowni, ruszam ulicą Stoleshnikov Lane, która jest cała obwieszona pięknymi, zwisającymi lampami. Obłędnie to wygląda. 

Szukam Soboru Kazańskiej Ikony Matki Bożej, jednak wcześniej trafiam do małego kościółka. Zawsze wchodząc do kościołów aby zwiedzać czuję się trochę nieswojo ale tutaj ubóstwiam podglądać ludzi. Jak zamaszyście wykonując znak krzyża, kłaniają się do samej ziemi. Podglądam z ogromną przyjemnością. Koniec, końców nie wiem czy udało mi się odnaleźć Sobór, którego szukała, idę dalej w kierunku placu Teatralnego.

Robię sobie krótką przerwę, żeby rozgrzać się soljanką ale nie jest tak pyszna, jak ta którą jadłam w Suwałkach. Dopytuję obsługę gdzie mogę kupić kawior, bo przecież balet już dzisiaj wieczorem, a jeszcze w żadnym sklepie nie widziałam. Nagle przy moim stoliku znajdują się 4 osoby i wszyscy debatują, gdzie najlepiej po ten kawior. Ja oczywiście spłoszona, no bo nie chciałam robić problemów. W końcu kelnerka bierze mój telefon, wpisuje adres - idę.

Idę do tego sklepu, to jakieś całkiem drogie delikatesy no ale dobra, już nie będę łaziła i szukała - szkoda czasu. Znajduję słoiczek kawioru za 500 rubli, biorę. Nie jednak nie biorę bo lodówka jest zamknięta na kłódkę. Pokazuję jakiejś kobiecinie, że kawior poproszę, każe mi czekać. Po chwili przychodzi z ochroniarzem. Ochroniarz skanuje mnie wzrokiem, sprawdza czy przypadkiem nie ukradnę tego złota, po czym wydobywa z sakwy tajny klucz. Idzie z kawiorem do kasy. Nie, nie daje mi go, tylko samodzielnie eskortuje do kasy. Nie wiem może mi z oczy źle patrzy. Pytam czy mają mały szampan, nie mają. Trudno, płacę i idę dalej.

Trafiam na uliczkę w której pełno jest super sklepów. Tu Gucci, tam Bentley i wychodzę prawie prosto na teatr Bolszoj. Teatr jest oczywiście niesamowity, z tą obłędną kwadrygą na górze. Do tego zaczyna sypać śnieg co dopełnia uroku. Niestety tym razem nie jest mi dane aby tutaj obejrzeć balet ale mówię sobie, że wobec tego mam po co wracać.

Kolejny kierunek to metro. Chcę przejechać cała linię nr. 5, polując na najładniejsze stacje, słyszałam że metro jest tutaj powalające. I tak jest rzeczywiście. Wysiadam na każdej stacji, każdą oglądam. Nie wszystkie powalają ale są takie, które zatykają dech. Ogromne, piękne żyrandole, mozaiki, rzeźby, witraże. Mnóstwo z nich pokazuje lud pracujący, wieś chwaloną przez Stalina. Sporo żołnierze albo po prostu ludzi z bronią, strzelbą w dłoni gotowych bronić Wielkiej Rosyi. Często można też spotkać pomnik lub popiersie Lenina. Wycieczka metrem, to trochę jak odwiedzanie kolejnego muzeum.

Wymęczona okrutnie wracam do hostelu, tym razem inną drogą, wychodzę z metra prosto na przepiękną cerkiew Chrystusa Zbawiciela. O maj Gad, obłędna! Ale to nie dzisiaj, teraz musze już wracać.

Plan jest taki. Krótkie spanie. Potem idę się wystroić. Dalej robię sobie przystaweczkę z kawioru i kieliszka koniaku, który kupiłam w zastępstwie za szampana. Później idę na kolację do pobliskiej knajpki na pielmieni, a na deser balet.

Zasypiam i budzę się godzinę przed spektaklem. Narzucam na siebie szybko koszulę i biegnę spóźniona do teatru. Na szczęście udaje mi się zdążyć, nawet z całkiem przyzwoitym zapasem. No to wszystko jest obłędne. Samo wejście na Kreml wieczorem już buduje atmosferę.

Spektakl trwa 2,5h. Balet, orkiestra. No cudowne, obłędne, tyle mogę powiedzieć.

Wychodzę mega głodna. Idę do sklepu do którego trafiłam dzisiaj w trakcie dnia. Było tam stoisko z garmażerka ale też coś w stylu baru sałatkowego. Marzy mi się fura warzyw, już zacieram ręce z myślą o wieczornej uczcie. Niestety jest już po 22 i po jedzeniu zostały tylko smętne resztki. 

Wracam do hostelu, z nadzieją zaglądam jeszcze do restauracji z pielmieni ale niestety kuchnia jest już zamknięta. Robię sobie kanapkę z kawiorem. 

Wchodzę do pokoju. Moja ulubiona współlokatorka już jest. Chwilę z nią rozmawiam, daję jej paczuszkę krówek (zabrałam kilka mini paczek ze sobą), że taki prezent z Polski, żeby ją przekupić i w końcu się wyspać. Gadamy sobie, okazuje się, że od jakiegoś czasu mieszka w tym hostelu, jest Rosjanką i pracuje w Moskwie jako tłumacz. Miło, milutko, buziaki, ściski jestem dumna ze swojego taktycznego posunięcia. W duszy podskakuję z radości na myśl o przespanej nocy.

Pojebana wraca do pokoju ok. 2 w nocy i zapala światło. O 3 wpieprza krówki (nie wiem czy wspominałam ale zapakowałam je w taką przezroczystą szeleszczącą folię, jak do kwiatów i mocno zawiązałam wstążeczką, więc skubana walczy). O 3:30 gdy już nikt nie śpi upomina dziewczynę patrzącą w telefon, żeby go wyłączyła bo ona chce iść spać, a przy świetle nie potrafi zasnąć. Nie wiem skąd nagle znam rosyjski ale jestem więcej niż pewna, że odpowiedź brzmi: "spierdalaj". Chwilę przed 4 wszyscy idą spać.