Etykiety

piątek, 7 maja 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Moskwa dzień 4 cz. 1


To ostatni pełny dzień w Moskwie - muszę go wykorzystać najlepiej jak się da. Trochę panikuję, że nie zdążę wszystkiego zobaczyć, więc zrywam się z samego rana i bez śniadania lecę zwiedzać.

Plan, to dotrzeć do targu Izmajłowkiego (Izmajłowski Wernisaż) ale wcześniej, koniecznie chcę zobaczyć jeszcze jedną stację metra - plac Rewolucji. Świetnie się składa, bo tam akurat mam przesiadkę.

Stację koniecznie trzeba zobaczyć, jest tam mnóstwo przepięknych rzeźb. Ludzie idąc do pracy, czy gdziekolwiek indziej, po prostu przechodząc obok tych rzeźb pocierają je na szczęście. Czasem nawet ustawiają się w mini kolejce, żeby to zrobić. Można zobaczyć wybłyszczoną od dotykania kurę czy psa. 

Idę do linii metra nr. 3 i naprawdę to metro zachwyca. Kilometry podziemnych korytarzy. Wszystko świetnie zorganizowane, oznaczone. Nie ma tam żadnych problemów, przepychanek jak na naszej Świętokrzyskiej w godzinach szczytu. Wszystko po prostu płynie. A te kilometry podziemi... To też ciekawe, gdy rozmawiałam z jakimś Rosjaninem, to powiedział, że gdy nadejdzie III wojna światowa, to metro będzie ogromnym bunkrem dla ludzi.

Dobrze, jadę na mój targ. Wysiadam na stacji Partizanskaya, piszę o tym bo czytałam sporo relacji z których wynika, że strasznie trudno jest znaleźć ten targ. W każdym razie od razu po wyjściu na powierzchnię ziemi, targ ukazuje się moim oczom. 

No ale o co chodzi z tym miejscem? To po prostu bazar, na którym podobno można kupić pamiątki w cenie 2-3 razy niższej niż w centrum Moskwy. Pamiątki typowe ale i nietypowe. Mundury, wypchane zwierzaki, futra dość niecodziennych zwierząt, ordery, rosyjskie czapy. Wszystko, taki nasz Stadion Dziesięciolecia za czasów swojej świetności.

Wchodzę, a tam pustki. Kilka straganików otwartych i tyle. Może, to dlatego że jest wcześnie rano, może to nie sezon. No nie wiem. W każdym razie udaje mi się kupić wszystko co zaplanowałam w tym koszulkę z Putinem jadącym na niedźwiedziu.


Idę dalej bo to podobno nie tylko targ ale i Izmajłowski Wernisaż. Są tu alejki w których siedzą artyści, malują i sprzedają swoje obrazy. Niestety teraz jest pusto ale ślad po nich pozostał. Myślę, że to wszystko pięknie działa gdy jest cieplej albo w weekend?

Przechadzając się po targu, co i raz zaczepiają mnie Panowie stojący przy rusztach. Wiecie takich jak na Wszystkich Świętych wystawiają przy cmentarzach. Bardzo ładnie stamtąd pachnie, a ja przecież jestem bez śniadania. Przez dłuższy czas się opieram ale w końcu odrywają kawałek i wołają mnie do siebie żeby spróbowała. Tu częstuję się jagnięciną, drugi Pan daje mi kawałek kurczaka, zaraz kolejny świnkę, no obłędne smaki. Mówię, że chwilę się jeszcze pokręcę i do nich wrócę. Tak szczerze, to trochę specjalnie nie zjadłam tego śniadania z nadzieją, że może znajdę coś ciekawego.

Wracam, płace 500 rubli za furę jagnięciny z pysznym chlebem, okropnym sosem i surówką. Nad rusztami jest taka dziwna, drewniana zabudowana, trochę buda. Idę tam żeby się ogrzać i zjeść na spokojnie. No przepyszne, do tego raczę się piwkiem za 100 rubli, wprawdzie mam wątpliwości czy połączenie tłustej jagnięciny z zimnym piwem, to najlepszy pomysł no ale raz się żyje. Rozmawiam jeszcze później chwilę z kuchmistrzem okazuje się, że jest z Kirgistanu. Pytam czy warto iść dalej, oglądać targ. Mówi, że mogę iść ale dopytuję czy warto. No w każdym razie idę chociaż nerwowo patrzę na zegarek, bojąc się nie zdążę wszystkiego zobaczyć.

No warto, proszę Państwa warto, tam magia się dzieje. No bo o co chodzi w tym miejscu? Jakiś rosyjski milioner zbudował tu miasteczko ponoć na podobieństwo Kremla. Z jakim zamiarem - nie wiem. Część targowa jest mocno zniszczona ale idąc dalej robi się dużo przyjemniej. Z głośników leci rosyjska muzyczka, taka z lat '80, wychodzi słoneczko. No błogo. 

Dochodzę do miejsca gdzie są piękne budynki, budyneczki, kamienice, kamieniczki. Pojawia się muzeum czekolady, muzeum masek do którego chcę wejść ale niestety jest zamknięte. Kilka straganów z kawą, słodyczami. Widzę na jednym kwas chlebowy, myślę - spróbuję. Próbuję dogadać się z Panią ze straganiku, znowu nie wiem w jakim języku, że kwas chlebowy. Ale okazuje się, że to nie kwas. Dopytuję co tak ładnie pachnie, czuję przyprawy do grzańca. Okazuje się, że Pani sprzedaje miód pitny ale w ogromnych butlach, no dla mnie za dużo. Tłumaczę jej żeby nalała mi do kubka od kawy, podgrzała w mikrofalówce i wtedy bierę. Dogadałyśmy się, z kubeczkiem w dłoni mogę wędrować dalej. 

Spaceruję dalej i już wiem. Znajduję, to miejsce. Czasami podczas takich podróży wiesz, że coś prowadzi Cię do jakiegoś celu. Nie wiesz co to za cel, gdzie on jest ale coś ewidentnie ciągnie Cię jak po sznurku właśni w to konkretne miejsce albo do tych konkretnych ludzi albo do jakiegoś zdarzenia ale właśnie tego, przeznaczonego. 

Ja spotykam swoje przeznaczenie - Muzeum Wódki. Dalej z tym kubkiem w ręku włażę tam. Full ticket - 250 rubli, preferencial category - 200 rubli, photo - 150 rubli, audio guide - 150 rubli. No nie do końca to do mnie przemawia, no bo co? Butelki będę oglądać? Ale patrzę dalej, degustation - 150 rubli. 

Wchodzę. Pani trochę zdziwiona moim widokiem, no bo chyba pusto o tej porze, a jeszcze bardziej się dziwi gdy mówię, że tylko degustation. Dopytuję, czy to jest dużo alkoholu bo w planach mam dalsze zwiedzanie ale ni w ząb nie rozumie. Wyjmuje 4 kieliszki, no to ładnie... Próbujemy się dogadać na migi, chyba mówi żebym wybrała co chcę spróbować ale w końcu to ona wybiera.

Pierwsze to coś miodowego, nie wiem czy ma to jakiś alkohol. Drugie - żurawinka, oj to zdecydowanie ma alkohol. Trzecie, po prostu wódka, która mam zagryźć tym co jest w kieliszku czwartym, czyli marynowanym pomidorkiem koktajlowym. No i tu jest problem, absolutnie nie potrafię zagryzać wódki. Intuicja mówi mi - ubezpiecz się w chusteczkę, a zew dzikości - ahoj, przygodo! No wiadomo co wygrało. Pomidor staje mi w gardle, robię szybki skłon do plecaka po chusteczkę i tutaj mam dla Was tipa. Nigdy nie róbcie szybkiego skłonu po trzech kieliszkach wódki, z pomidorem w ustach. W każdym razie wypluwam tego pomidora, żyję. No cudowne miejsce, cudowna przygoda. Z żalem opuszczam to miejsce ale czas ruszać dalej. Jadę na plac Czerwony zobaczyć Cerkiew Wasyla Błogosławionego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz