Przemieszczam się na plac Czerwony do Cerkwii Wasyla Błogosławionego. No kocham ten budynek. Mogę stać i gapić się na niego godzinami, to chyba najpiękniejsza budowla jaką w życiu widziałam.
Bilet kosztuje 700 rubli, fajnie tam wejść ale jednak budynek z zewnątrz robi dużo większe wrażenie. Wędruję, zwiedzam, wchodzę na górę po schodkach i nagle słyszę jakiś śpiew. Coś zachwycającego, niesamowitego, każdy schodek wyżej słychać coraz głośniej. Wyobrażacie sobie mistycyzm tego? Ta piękna cerkiew i do tego jakiś tajemniczy śpiew. Okazuje się, że na górze stoi chór męski, no śpiewają tak! Aleeeee taaakkk! To magiczne, w tym budynku, z tym śpiewem. Bardzo ciekawa jest też sama konstrukcja budowlo. To jakby pięć oddzielnych wież, kopuł, połączonych wspólną podstawą. To robi wrażenie.
Kolejne kroki kieruję w stronę Cerkwii Chrystusa Zbawiciela i mostu Patriarszego. Wstęp do cerkwi jest bezpłatny i trzeba tam pójść KO-NIE-CZNIE! To jest przepiękne, onieśmielające, ogromne. No aż siadam z wrażenia. Gapię się z rozdziawioną buzią. Warto, warto, trzeba, trzeba! Cerkwie są zupełnie inne, niż nasze kościoły. Nie ma tam zbędnego patosu. Wszystkie jest takie naturalne. Ludzie wchodzą po prostu z ulicy, kupują świeczki za 10-15 rubli i zapalają przy wybranym obrazie. Modlą się do tego wybranego świętego ale tak prawdziwie, całym sobą. Trzykrotnie robią zamaszysty znak krzyża, po każdym kłaniają się w pas. Mogłabym podglądać godzinami.
W ogóle te cerkwie zachwycają, w każdej w której dotychczas byłam, są dwie Panie, które non stop sprzątają. Myją te piękne marmurowe posadzki. Ciągle biegają ze szmatką, ścierają, przecierają. Jest tak czyściutko, że aż przyjemnie. Do tego wszędzie spotkałam samowary. Nie wiem czy jest w nich ciepła woda czy herbata, w każdym razie można napić się czegoś ciepłego. Do tego wieszaki na kurtki. Rozumiecie? Każdy kto wchodzi zdejmuje kurtkę i wiesza ją na wieszaczku, nie musi jej taszczyć albo się w niej grzać. Nie ma ławek, są przeogromne wolne przestrzenie, a po bokach te obrazy, malowidła i miejsce na włożenie swojej świeczki. Przy każdym wyjściu jest jeszcze pudło z chustami aby kobiety mogły okryć głowę. Niesamowite to jest.
Robi się 17, jest przepięknie, słonecznie. Jestem już zmęczona ale idę kawałeczek dalej na most Patriarszy z zamiarem przepłynięcia się promem po Moskwie. Niestety, to jeszcze nie sezon więc nie ma takiej możliwości, przynajmniej nie z tego miejsca.
Wracam do hostelu, oglądam wszystkie pierdółki które kupiłam na targu, ciesząc się jak dziecko. Zastanawiam się co będzie dla kogo. Przychodzi czas na drzemkę.
Po przebudzenie, wyruszam jeszcze raz na miasto. Po drodze wchodzę do knajpki, żeby zjeść pielmieni. Potem musze zrobić zakupy na trzydniową podróż koleją. Chodzę po sklepach, załatwiam wszystko co mam do załatwienia. W poszukiwaniu warzyw robię ogromny spacer na drugą stronę rzeki. Kusi mnie jeszcze, żeby pójść ostatni raz na plac Czerwony. Popatrzeć jeszcze, nasycić się na zapas. Niestety nie wiadomo kiedy zrobiła się 21, a musze spakować się na jutro i zdążyć przed ciszą nocną, która jest o 22.
Ranyyy Ty tak sama jeździsz?? Odważna jesteś! Btw tu Ania N. ze studiow nawet nie wiem czy skojarzysz ktora hehe. W każdym razie podziwiam ja bym tak daleko sama nie pojechała:D fajnie czyta się Twojego bloga czasem tu zaglądam:)))
OdpowiedzUsuńOczywiście ze kojarzę! No tu akurat sama, nie ma się czego bać, mnóstwo życzliwych ludzi. ;)
UsuńSuper ze czytasz, wpadaj częściej. ;)