Etykiety

środa, 24 listopada 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Pekin dzień 18

Wstajemy późno, trochę źli bo przegapiliśmy śniadanie no i nie ukrywajmy lekko wczorajsi. Ruszamy zobaczyć Temple of Heaven, czyli jeden z najbardziej rozpoznawalnych budynków Pekinu. Dostaniecie się tutaj metrem wysiadając na stacjTiantan Dongmen, a za bilet wstępu zapłacicie 34 juany od osoby (ok. 25zł). Jest to jeden z najważniejszych sakralnych obiektów w Chinach. Park świątyni, to trochę ponad 2,5 km2 na terenie którego znajdują się 3 najważniejsze budynki: Sala modlitw o dobre zbiory, Okrągły Ołtarz Kopca oraz Imperial Vault of Heaven oraz kilka mniejszych. Bardzo ciekawy jest sposób budowy poszczególnych obiektów z zachowaniem "taoistycznej myśli" oraz z uwzględnieniem zasad numerologii.

Spacerujemy, przechadzamy się powolutku, przysiadamy to na schodkach, to na ławce, patrzymy, nigdzie nam się nie spieszy. 

Po 2h zwiedzania, szukając hutongów trafiamy do małej spelunki między blokami. Zamawiamy pho, które nie do końca zachwyca nasze kubki smakowe. 

Dalej kierujemy się w stronę świątyni Fayouan Si (stacja metra: Caishikou), podobno to przepiękne miejsce, pomijane przez przewodniki. Jest to świątynia taoistyczna, do której nie docierają tłumy turystów, tak więc na miejscu można poczuć super klimat. Niestety docieramy chwilę po 16, gdy cały kompleks jest już zamknięty.

Siadamy na ławce w parku, przyglądamy się ludziom, obserwujemy.

Postanawiamy pojechać jeszcze do Hongqiao Market, w którym znajdziecie wszystkie możliwe i niemożliwe podróby tego świata. Niestety tutaj też odbijamy się od drzwi - zamknięte. Zamawiamy coś w w knajpie koło galerii i wracamy do hotelu, to nie jest nasz dzień.

W drodze powrotnej zaglądamy do hipermarketu koło hotelu, a tam magia się dzieje. Przeogromny wybór ryb, owoców morza, akwaria z krabami, homarami, langustami. Przeróżne grzyby, zioła, kocham oglądać nowe rzeczy, a tym bardziej jedzenie. Jejku, gdyby taki wybór był w polskich sklepach...

W końcu docieramy do hotelu. Chcemy odpocząć, zaplanować wycieczkę na Wielki Mur Chiński i kolejne dni. Spędzić spokojny wieczór.

niedziela, 7 listopada 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Pekin dzień 17 v2

Kończąc zwiedzanie Zakazanego Miasta wychodzimy prosto na Jingshan Park i to jest cudowne miejsce. Możecie na chwilę zatrzymać się, odpocząć od tłumu, pobyć w zieleni. Wstęp do parku kosztuj 10 juanów, czyli ok. 7 zł. 

Wchodzimy, łapiemy oddech. W parkowym barze, kupujemy lunch boxa, jemy na murku.

Park Jingshan był kiedyś prywatnym ogrodem chińskich cesarzy i tym samym naturalnym przedłużeniem Zakazanego Miasta. Jego ścieżki na początku prowadzą pod górę, która podobno jest sztucznym nasypem, powstałym z ziemi z fosy wykopanej wokół pałacu. Zdecydowanie warto wejść na sam szczyt, z którego zobaczycie przepiękny widok na Zakazane Miasto. 

Park jest absolutnie cudowny, obok przepięknych widoków, znajdziecie altanki w których można odpocząć w cieniu, a przy odrobinie szczęścia spotkać zawodzącego, szalonego grajka z trzystrunową mandoliną. Historyczne pawilony, przeogromne plantacje moich najukochańszych piwonii. Znajdziecie też szkicujących artystów. Cudowne miejsce na odpoczynek, myślę że mając więcej czasu, spokojnie można spędzić tu pół dnia. 

Idąc dalej traficie na Beihai Park w którym odbyliśmy wręcz epicką sjestę. Wejście, to kolejne 10 juanów za osobę. Od razu wynajęliśmy, hmm... pojazd wodny. Nie wie jak określić to coś, trochę jak łódka z silnikiem ale w kształcie roweru wodnego? Nie mamy już siły chodzić, więc opływamy wszystkie zabytki sącząc piwko. Odpoczywamy, łapiemy ostatnie promyki słońca przebijające się przez smog.

Park, był kiedyś częścią Zakazanego Miasta - parkiem cesarskim. Zajmuje 69 ha, a znaczna część to zbiorniki wodne. Znajdziecie tutaj mnóstwo przepięknych budynków, zdobionych smokami, całym w czerwieni, złocie, przeplatanych biało-niebieską porcelaną. To podobno jeden z najstarszych i najlepiej zachowanych ogrodów cesarskich w Chinach.

Z parku wychodzimy chwilę po 18 i kierujemy się w stronę hotelu. Po drodze kupujemy coś do jedzenia i worek soli. Siedzimy na brzegu wanny mocząc zmęczone i spuchnięte stopy w wodzie z solą, zajadając zupkę chińską (damn!), po czym idziemy na krótką drzemkę.

Budzimy się zdecydowanie za późno. Ze względu na godzinę ale też chcąc maksymalnie wykorzystać czas, który mamy w Pekinie, uznajemy że najlepiej będzie pójść na najsłynniejszą imprezową ulicę Pekinu, czyli Dongzhimen Ineer Street, a dokładnie ulicę Duchów (Ghost Street). Dotarcie zajmuje nam godzinę albo dwie, jesteśmy na miejscu o 1 w nocy.

Wałęsamy się, pijemy drinki, w końcu chwilę przed 2 trafiamy do knajpy Huda Restaurant. To jest jakiś obłęd. Zamawiamy przeogromną michę raków, które są tak straszliwie pikantne, że nawet ja nie jestem w stanie tego zjeść. Z kolei Maciek, który do tej pory wystrzegał się ostrego, wcina jak dziki. Dostajemy fartuszki, Pani pokazuje jak sobie z tym poradzić. Magia!

Z knajpy wychodzimy chwilę przed 3 i okazuje się, że metro już nie działa. Pozostaje nam powrót na piechotę ok. 6km. Co zrobić. Wracamy, podziwiając kompletnie puste miasto. Mijamy hutongi, które są przerażające już za dnia, a co dopiero nocą. W okolicach 3 bądź 4, zaczynają się otwierać knajpko-spelunki, w których można zjeść zupę i pierożki na parze. Co chwilę coś kupujemy. To jest cudowne. Siedzimy na krawężniku w centrum śpiącego miasta, jedząc pierogi z reklamówki, popijając zupą o dość odpychającej konsystencji, magia.

Do hotelu dochodzimy gdy robi się jasno, a miasto budzi do życia.





czwartek, 4 listopada 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Pekin dzień 17 v1


Jak dobrze wyspać się w czystej pościeli i wygodnym łóżku. Mimo tego, że siedzieliśmy do późnej nocy próbując opowiedzieć sobie o ostatnich dwóch tygodniach i zaplanować koleje dni, budzę się super wypoczęta.

Przede mną kolejna niespodzianka - śniadanie w hotelowej restauracji. Rozumiecie, nie muszę jeść starego chleba, ze starym żółtym serem, który przypomina już topiony, nie muszę jeść zupki chińskiej dwa razy dziennie, tylko idziemy do super restauracji na śniadanie. A śniadania tutaj są naprawdę genialne. 

To co przykuwa moją uwagę, to przede wszystkim mała ilość jedzenia wyłożonego na stanowiskach. Jest przeogromna różnorodność, jednak wszystkiego jest tylko po kilka sztuk. I to jest genialne! Nic się nie marnuje, gdy tacka jest pusta, obsługa dokłada kolejne porcje. Na prawdę jestem tym zachwycona, to jest tak inne niż nasz europejski standard marnowania przeogromnej ilości jedzenia. Kolejny zachwyt to zupa. Przemiły Pan nalewa zupę do której dobierasz sobie składniki: makaron lub pierożki, można też dorzucić pak choi, którego wielkim fanem jest Maciek, chili, dymkę, same pyszności.

Przepyszne herbaty ale takieeeee, że aż szkoda pić kawę. Są też dziwnostki jak stuletnie jajo, czyli jajko ugotowane na twardo, zakonserwowane, przechowywane od kilku tygodniu do kilku miesięcy. Jedzenie jest obłędne!

Po śniadaniu ruszamy na zwiedzanie. Dzisiejszy cel, to przede wszystkim Zakazane Miasto. Maciek kupił wcześniej bilety, więc musimy pojawić się przy bramkach wejściowych o określonej godzinie. Co ciekawe wstęp do Zakazanego Miasta jest limitowany, dziennie może odwiedzić je 80 tys. osób (czytałam, że w czasie po-pocovidowym, limit został obniżony do 5 tys. osób) więc wcześniejsza rezerwacja biletu jest super pomysłem. Naprawdę jestem w stanie uwierzyć, że przez Zakazane Miasto, jest w stanie przejść tyle turystów dziennie. Bilet rezerwowaliśmy przez GenYourGuide, koszt to 56 zł za osobę.

Zwiedzania nie mogę się doczekać. Przede wszystkim Zakazane Miasto znajduje się w samym centrum Pekinu i jest to dawny pałac cesarski z czasów dynastii Ming i Qing. Pałac przez długi czas był dostępny tylko dla nielicznej grupy Chińczyków. Obok ciekawości którą budził, wzbudzał tez duży respekt. Tajemnica Zakazanego Miasta była budowana przez 500 lat, a każdy zwykły Chińczyk, który chciał ją poznać kończył nie najlepiej. Zakazane Miasto, to aż 32 hektary i 980 obiektów. To co jest niesamowicie ciekawe, to koncepcja samej budowy, czyli budynki stojące na osi północ - południe z zachowaniem zasad feng shui, ponadto każdy element pałacu ma przypisane znaczenie symboliczne. Więcej nie będę pisała, Zakazane Miasto zdecydowanie robi wrażenie i absolutnie w tym momencie polecam włączyć "Ostatniego Cesarza". :)

Dojeżdżamy metrem, wysiadając przy placu Tiananmen i trochę się gubimy. Najpierw widzimy przeogromną kolejkę, no ale skoro mamy bilety, to nie będziemy w niej stawać. Biegamy, częścią podziemną i naziemną, nie możemy znaleźć wejścia, a czas mija. Boimy się, że nie zdążymy na 11 i bilety przepadną. Spóźnieni 20 minut znajdujemy właściwe bramki (o czym jeszcze nie wiemy), skanujemy paszporty, nikt nie prosi o bilet, co budzi nasze zdziwienie, mimo tego lecimy dalej. W którymś momencie zatrzymujemy się, stwierdzając że przecież już jesteśmy w Zakazanym Mieście. Jesteśmy my i pozostałe 80 tys. turystów. 

Gdy wspominamy tę wycieczkę, Maciek od razu mówi o przeogromnym tłumie, ja tak tego nie zapamiętałam, dopiero zauważam po zdjęciach. Tłum i smog. Warto przygotować się na przeogromną liczbę zwiedzających, w szczególności Chińczyków, przyjeżdżających z całego kraju. Jeszcze nie przywykliśmy do ich języka, więc wszystko wydaje się bardzo głośne i świdrujące uszy.

 

Obydwoje jesteśmy raczej "szybkimi" turystami, nie potrzebujemy kontemplować przez 30 minut nad wazą. Mimo to, w Zakazanym Mieście spędzamy 2,5 godziny, a uwierzcie mamy ekspresowe tempo. Jeśli macie więcej czasu, spokojnie możecie szwędać się przez cały dzień. A gdyby w Waszych głowach pojawiły się wątpliwości, czy jest to obowiązkowa pozycja na turystycznej mapie Pekinu, to ich nie miejcie. Tak, to jest to obowiązkowy punkt. :)