3 km przed dojazdem do świątyni zatrzymuje nas Pan, blokując drogę. Twierdzi, że do świątyni musimy pojechać w lewo. Podchodzimy do tego dość sceptycznie, na Bali jest mnóstwo naganiaczy w punktach skupiających turystów, którzy np. kierują na płatne parkingi gdy zaraz obok jest bezpłatny. Mówimy, że nie chcemy jechać do świątyni, tylko wybraliśmy się na poranną przejażdżkę i chcemy jechać prosto. Jest nieugięty, nie pozwala nam przejechać, toruje drogę. Nie mając wyboru jedziemy w lewo i rzeczywiście znajduje się tam parking, na którym trzeba zostawić skuter, a pozostałą część trasy przejechać shuttle busem (15zł/os.). I nie chodzi o te 15 zł ale wkurza mnie, gdy ktoś każe mi coś zrobić, nie godzę się z tym. No i zanim ta złość do końca wybrzęczy, szybko pojawia się odpowiedź. Podjazd jest szalenie stromy, do tego wąska, mokra droga na której z trudem mijają się dwa pojazdy, nie dalibyśmy rady podjechać skuterem.
Dojeżdżamy na miejsce i spotykamy się z kolejnym punktem opłat – bilet kosztuje 50 IDR (ok. 15 zł) i dodatkowo 5 IDR za tajemniczo brzmiące „foto”.
Zachwycające jest to miejsce w szczególności o poranku, wszystko jest jeszcze takie wyraźne, takie świeże. I w takich momentach zawsze przypomina mi się, moje ubóstwione: „Jak pięknie jest rano, gdy jeszcze nie wszystko się stało, i wszystko może się stać, tylko brać.”. Czuć chłodne górskie powietrze, znowu słów brakuje ale to wszystko czuć w ciele, w każdej komórce, na każdym milimetrze skóry. Jednak z tego piękna nagle wychyla głowę świat social mediów, który zadeptał Bali.
To instagramowe zdjęcie na początku wpisu, jest zasługą tajemniczego bileciku za 5 IDR. Dochodząc do pięknej bramy, należy podejść do Pana i dać mu numerek. Jesteśmy godzinę po otwarciu świątyni, a mamy numer 40, podobno w ciągu dnia można tutaj spędzić 3h czekając w kolejce. A za czym kolejka ta stoi? Za zdjęciem w bramie. Dajecie Panu swój telefon, a on cyka Wam zdjęcia. Można zrobić 3 zdjęcia i jedno z wyskokiem, już wtedy czułam absurd tego co wokół ale pisząc bardziej jeszcze. Wszystko idzie bardzo sprawnie. Cyk - Next pose! – Cyk – Next pose! - Cyk - Next pose! - Cyk - Jump! Z kolei ta piękna tafla wody, dająca lustrzane odbicie, to lusterko przystawione do obiektywu.
I takie jest, stało się to Bali. Pisałam o tym dużo przy okazji wizyty w Tagallalang (dzień 4).
Uciekamy do hotelu na śniadanie, a o 10:30 żegnamy się z Amed, jesteśmy umówieni z taksówkarzem, który zabierze nas w kolejne miejsce. Długo zastanawialiśmy, gdzie spędzić ostatnie dni na Bali. Denpasar, Uluwatu, Seminyak? W końcu postanowiliśmy, że wracamy do Ubud, nie będziemy dalej gonić, czas na odpoczynek.
Dojazd zajmuje ok. 3h. Tym razem na nocleg wybraliśmy Blue Karma Dijiwa Hotel, trochę luksusu na zakończenie tej podróży dobrze nam zrobi. Idziemy na obiad do hotelowej restauracji. Mój brzuch już w miarę stabilny ale i tak ciężko mi cokolwiek w siebie wcisnąć. Zamawiamy vege spring rolls dla mnie, dla Maćka kurczak z warzywami i deser na bazie czarnego ryżu.
I tak naprawdę dzisiaj nic więcej się nie wydarzy. Idziemy odpocząć do pokoju, w tym czasie zaczyna lać deszcz, po pełni pogoda mocno się zmieniła. Od samego rana jest strasznie gorąco, to takie palące gorąco nieprzyjemne, z kolei w okolicach 15 rozpoczyna się ulewa, która trwa 2-3h. Wieczór jest parny, duszący, ciężko o oddech.
Wieczorem wybieramy się jeszcze do warungu na małą kolację, jednak chwilę po złożeniu zamówieniu na całej ulicy siada prąd i nie wiadomo kiedy wróci, rezygnujemy z kolacji. Przysiadamy na drinka w hotelu i tak kończy się ten dzień.
Do jutra.