Etykiety

wtorek, 15 października 2024

BALI | Amed - Ubud dzień 14

samego rana wskakujemy na skuter i jedziemy zobaczyć Pura Lempuyang Luhur. Te poranne przejażdżki na skuterze, to czysta magia, nie potrafię opisać tego słowami ale wszystko co wokół dech odbiera jednocześnie sycąc.

3 km przed dojazdem do świątyni zatrzymuje nas Pan, blokując drogę. Twierdzi, że do świątyni musimy pojechać w lewo. Podchodzimy do tego dość sceptycznie, na Bali jest mnóstwo naganiaczy w punktach skupiających turystów, którzy np. kierują na płatne parkingi gdy zaraz obok jest bezpłatny. Mówimy, że nie chcemy jechać do świątyni, tylko wybraliśmy się na poranną przejażdżkę i chcemy jechać prosto. Jest nieugięty, nie pozwala nam przejechać, toruje drogę. Nie mając wyboru jedziemy w lewo i rzeczywiście znajduje się tam parking, na którym trzeba zostawić skuter, a pozostałą część trasy przejechać shuttle busem (15zł/os.). I nie chodzi o te 15 zł ale wkurza mnie, gdy ktoś każe mi coś zrobić, nie godzę się z tym. No i zanim ta złość do końca wybrzęczy, szybko pojawia się odpowiedź. Podjazd jest szalenie stromy, do tego wąska, mokra droga na której z trudem mijają się dwa pojazdy, nie dalibyśmy rady podjechać skuterem.



Dojeżdżamy na miejsce i spotykamy się z kolejnym punktem opłat – bilet kosztuje 50 IDR (ok. 15 zł) i dodatkowo 5 IDR za tajemniczo brzmiące „foto”.

Zachwycające jest to miejsce w szczególności o poranku, wszystko jest jeszcze takie wyraźne, takie świeże. I w takich momentach zawsze przypomina mi się, moje ubóstwione: „Jak pięknie jest rano, gdy jeszcze nie wszystko się stało, i wszystko może się stać, tylko brać.”. Czuć chłodne górskie powietrze, znowu słów brakuje ale to wszystko czuć w ciele, w każdej komórce, na każdym milimetrze skóry. Jednak z tego piękna nagle wychyla głowę świat social mediów, który zadeptał Bali.





To instagramowe zdjęcie na początku wpisu, jest zasługą tajemniczego bileciku za 5 IDRDochodząc do pięknej bramy, należy podejść do Pana i dać mu numerek. Jesteśmy godzinę po otwarciu świątyni, a mamy numer 40, podobno w ciągu dnia można tutaj spędzić 3h czekając w kolejce. A za czym kolejka ta stoi? Za zdjęciem w bramie. Dajecie Panu swój telefon, a on cyka Wam zdjęcia. Można zrobić 3 zdjęcia i jedno z wyskokiem, już wtedy czułam absurd tego co wokół ale pisząc bardziej jeszcze. Wszystko idzie bardzo sprawnie. Cyk -  Next pose! – Cyk – Next pose! - Cyk - Next pose! - Cyk - Jump!  Z kolei ta piękna tafla wody, dająca lustrzane odbicie, to lusterko przystawione do obiektywu.




I takie jest, stało się to Bali. Pisałam o tym dużo przy okazji wizyty w Tagallalang (dzień 4).



Uciekamy do hotelu na śniadanie, a o 10:30 żegnamy się z Amed, jesteśmy umówieni z taksówkarzem, który zabierze nas w kolejne miejsce. Długo zastanawialiśmy, gdzie spędzić ostatnie dni na Bali. DenpasarUluwatuSeminyak? W końcu postanowiliśmy, że wracamy do Ubud, nie będziemy dalej gonić, czas na odpoczynek.





Dojazd zajmuje ok. 3h. Tym razem na nocleg wybraliśmy Blue Karma Dijiwa Hoteltrochę luksusu na zakończenie tej podróży dobrze nam zrobi. Idziemy na obiad do hotelowej restauracji. Mój brzuch już w miarę stabilny ale i tak ciężko mi cokolwiek w siebie wcisnąć. Zamawiamy vege spring rolls dla mnie, dla Maćka kurczak z warzywami i deser na bazie czarnego ryżu.





I tak naprawdę dzisiaj nic więcej się nie wydarzy. Idziemy odpocząć do pokoju, w tym czasie zaczyna lać deszcz, po pełni pogoda mocno się zmieniła. Od samego rana jest strasznie gorąco, to takie palące gorąco nieprzyjemne, z kolei w okolicach 15 rozpoczyna się ulewa, która trwa 2-3h. Wieczór jest parny, duszący, ciężko o oddech.

Wieczorem wybieramy się jeszcze do warungu na małą kolację, jednak chwilę po złożeniu zamówieniu na całej ulicy siada prąd i nie wiadomo kiedy wróci, rezygnujemy z kolacji. Przysiadamy na drinka w hotelu i tak kończy się ten dzień.




Do jutra.

poniedziałek, 15 kwietnia 2024

BALI | Amed dzień 13

Plan na dzisiaj, to nic nie robić, odpocząć. Zaczynamy leniwym śniadaniem, oglądamy widoki z tarasu, chłodzimy się w basenie. 

Wytrzymujemy do 13, bo chyba tak całkowicie robić nic nie potrafimy. Wsiadamy na skuter, jedziemy obejrzeć wioskę, w ten sposób trafiamy na Lipah Beach. 

Okazuje się, że jest to jedno z najpiękniejszych miejsc do snurkowania w tym regionie Bali. Siadamy przy barze i wracamy do naszego nic nierobienia. 

Pijemy drinki, próbujemy lokalnych specjałów, pływamy. Jesteśmy. I rzeczywiście chociaż sama plaża może nie zachwycać, to podwodne życie zapiera dech w piersi. Nadmuchane rybki w kropki, malutkie, chabrowe fluorescencyjne, wszystkie możliwe barwy, kształty i rozmiary. Można godzinami nie wychodzić z wody.

Gdy już się tym wszystkim nasyciliśmy, postanowiliśmy zobaczyć Lahangan Sweet. Jest to piękne miejsce z kładką na drzewie, z którego można podziwiać zachód słońca. Takich spotów na Bali jest sporo ale nikt nie chce się dzielić ich lokalizacją, żeby to jedno, zachwycające, unikatowe zdjęcie było tylko jego. Najczęściej lokalizację takich miejsc można poznać kupując e-booki od "specjalistów" danego miejsca. Bali jest specyficzne, a w ostatnich latach stało się specyficzne jeszcze bardziej. Duża ilość turystów robi swoje, a prawa do miejsc roszczą sobie Ci, którzy skierowali swoje drogi w stronę Bali wcześniej. 

Droga dojazdowa do Lahangan Sweet jest niesamowita. Mijamy lokalne wioski, wszystko znajduje się na przepięknie porośniętym terenie, gdzie dżungla przecinana jest polami ryżowymi. Jednak do celu nie udaje nam się dotrzeć. Na początku walczymy ze żwirem i nierównościami, później nawierzchnia jest łatwiejsza ale podjazd robi się na tyle stromy, że nasz skuter nie daje rady podjechać. Od celu dzieli nas kilka kilometrów więc rezygnujemy z podchodzenia. Odpuszczamy i to też jest fajne, że potrafimy. Niezależnie od efektu sama droga do Lahangan Sweet jest warta przejechania aby zobaczyć prawdziwe balijskie wioski i przepiękną, otaczającą je zieleń.

Wracając siadamy w tej samej knajpie co wczoraj, oglądając z tarasu zachód słońca. 

Dzisiaj już nic więcej się wydarzy. Po powrocie do hotelu leżymy na leżakach nad basenem, oglądamy niebo, patrzymy jak zbiera się burza, a gdy deszcz zaczyna padać, nasłuchujemy jego dźwięków z domku, który przestaje się trząść dopiero nad ranem, gdy burza i ulewa ustępują.

środa, 14 lutego 2024

BALI | Kintamani - Amed dzień 12

Czas na zmianę lokalizacji. Procedura wygląda tak samo jak poprzednio. Pytamy kierowcę, który nas przywiózł do Kintamiani, czy zabierze nas dalej. Nawet jeśli nie ma takiej możliwości, zawsze poleci innego znajomego, który będzie zainteresowany kursem. Tym razem wybieramy się do Amed - miejscowości słynącej z przepięknej rafy i bogactwa życia podwodnego, odkrytej przez turystów całkiem niedawno. Wcześnie rano jemy szybkie śniadanie i ruszamy w drogę. 

Znalazłam niedaleko naszego hotelu przepiękną świątynię na wodzie - Pura Ulun Danu Batur. Proszę kierowcę, żebyśmy po drodze zajrzeli tam na chwilę. 

Na miejscu okazuje się, że świątynia nazywa się bardzo podobnie, jednak niestety nie ma nic wspólnego z miejscem, które wyszukałam, co więcej znajduje się w zupełnie innej części wyspy. No nic, krótko zwiedzamy budowle i ruszymy już bezpośrednio do Amed.

Po 2 godzinach dojeżdżamy na miejsce. Tym razem wynajęliśmy domek w Santai Hotel. Przyjechaliśmy trochę za wcześnie więc pozostaje nam poczekać na check-in, wykorzystujemy ten czas na odpoczynek i jedzenie.

Po zrzuceniu bambetli i wypożyczeniu skutera, jedziemy zobaczyć Tirta Gangga Water Garden. 

Tirta Gangga to kompleks pałacowy z pięknymi ogrodami i basenami wypełnionymi święta woda. Zaprojektowany zgodnie z balijska kosmologia, podzielony na trzy części poświęcone bogom, ludziom i demonom. Uważa się, że woda w basenach jest święta, bo źródło z którego bije, połączone jest rzeka Ganges ( Tirta – święta woda, Gangga pochodzi od nazwy Ganges ). Jeden basen przeznaczony jest do kąpieli. Mogą z niego korzystać zarówno balijczycy, jak i turyści." 

Przed wejście na teren pałaców można kupić pokarm dla rybek. Od malutkich woreczków po ogromne. W basenach pływa duża ilość koi karpi, turyście karmią ryby aby przyciągnąć je do zdjęcia. Kupiłam mały woreczek, zachęcona efektem pięknych zdjęć z tego miejsca i dopiero podczas karmienia ryb, zrozumiałam, że to nie jest w porządku. Zakładając, że codziennie przewija się tutaj kilkaset, jeśli nie tysięcy ludzi, to rybki są po prostu przeżarte.

W każdym razie zdecydowanie warto odwiedzić Tirta Gangga Water Garden i fajnie jest to zrobić późniejszym popołudniem kiedy nie ma już tak ogromnych tłumów. 

Wracając do naszego domku trafiamy na piękny zachód słońca. Siadamy na skale i po prostu gapimy się na morze i tonące w nim słońce.

Tak kończymy ten dzień, jutro planujemy odpoczywać.

środa, 31 stycznia 2024

BALI | Kintamani dzień 11

Budzik bezlitośnie dzwoni o 2:30, czas wstawać. Mamy 30 minut, żeby się ogarnąć, o 3 odbiera nas kierowca, a pół godzinie docieramy pod Mt Batur.

Uwielbiam taki klimat, jest ciemno, co chwilę dojeżdżają nowe autokary, w powietrzu czuć zapach ekscytacji wyprawą, nie wiedzieć czemu wszyscy szepczą. Ruszamy.

Pierwsze minuty trekkingu są zachwycające. Idziemy z czołówkami polami na których rosną pomidory, chili, cebula. Nic nie widać ale czuć zapach ciepłych warzyw. Po 15 minutach droga zaczyna robić się bardziej stroma, a po kolejnej godzinie rozpoczyna się bardzo mocne podejście. Jest gorąco, mokro, duszno, kręci mi się w głowie od pnącego się w górę szlaku, od ciemności, od migającej czołówki, chce mi się wymiotować z wysiłku. Myślałam, że tylko mi tak ciężko ale Maciek męczy się tak samo, w szczególności, że dodatkowo dźwiga plecak z zapasowymi ubraniami i piciem. Wydawało nam się, że to będzie spokojny treking i widocznie przeceniliśmy swoje możliwości, puste brzuchy i zmęczenie poprzednimi dniami, też robi swoje. Czujemy się na tyle źle, że w którymś momencie rozważamy rezygnację. Nie możemy pozwolić sobie na dłuższy odpoczynek, przewodnik delikatnie nas pogania, żebyśmy na pewno zdążyli na wschód słońca. W końcu się przełamujemy i idziemy dalej.


Po 2,5 godziny docieramy na szczyt. No i warto było się przemęczyć, mimo niewielkiego zamglenia widoki są obłędne. Siadamy na zboczu góry, dostajemy ciepłą herbatę i śniadanie - jajka na twardo z tostami zapieczonymi z bananami, do tego owoce. 


Ktoś gra na gitarze, ktoś śpiewa, wstaje słońce, bardzo to wszystko jest poruszające.


Spacerujemy po grani, obserwujemy dym wydobywające się z góry, podobno można tu ugotować jajka. Gdy już nasyciliśmy się widokami, uznajemy że czas schodzić. Podczas zejścia mijają nas często motory, okazuje się, że część drogi pod górę jak i w dół można pokonać z wynajętym kierowcą. W ogóle podczas całej wycieczki mocno działa handel. Podczas wejścia biegało wokół nas kilka pań proponując kupienie napoju lub batona, na zejściu z kolei można było nabyć bransoletki zrobione z lawy wulkanu Mt Batur. Droga powrotna okazuje się łatwiejsze, jednak dalej męcząca, chyba głównie przez wysoką temperaturę. Szybko mam całą mokrą koszulkę. Po niecałej godzinie jesteśmy już na dole. W ramach wycieczki kierowca zabiera nas jeszcze do gorących źródeł. Znajdują się tam baseny napełniane gorącą wodą, która spływa prosto z gór. Rozgrzanie i zrelaksowanie ciałka wydaje się czymś niezwykle obiecującym, jednak gdy myślimy, że do basenu weszło naście osób tak samo przepoconych jak my, szybko rezygnujemy.

O 10 jesteśmy z powrotem w hotelu, próbujemy upchnąć w siebie jakieś śniadanie, co zupełnie mi nie wychodzi. Po dotarciu do pokoju od razu padam. Od dwóch dni mam duże problemy z żołądkiem. Boję się cokolwiek zjeść czy wypić, a na pewno nie robię tego nie będąc w pobliżu łazienki. Od wczoraj wręcz odrzuca mnie od jedzenia, brakuje mi energii. Po dzisiejszym trekingu jestem odwodniona, trzęsę się z zimna, zasypiam na stojąco. Muszę to odchorować.

Po dłuższej drzemce ruszamy "na miasto", chociaż za bardzo tutaj nic nie ma. Przysiadamy w knajpie z widokiem na Mt Batur, patrzymy gdzie udało nam się wejść. Dalej się zachwycamy. 

Udaje mi się zjeść trochę ryżu, Maciek próbuje tialpię, będącą lokalnym przysmakiem.

 Tak zastaje nas wieczór.

Po powrocie do hotelu, od razu padamy, a jutro planujemy ruszyć w kolejny region.