Nie wiem jak to jest ale zawsze w okolicach marca, kwietnia, gdy tylko wiosna delikatnie zagląda w okna albo zaraz zajrzy nie mogę usiedzieć. Jak to Mama mówi, mam poojcowską podróżniczą korbę w dupie, nie mogę usiedzieć marzę, żeby gdzieś wyjechać. Od wczoraj to jeszcze bardziej nasilone, bo zmienili trasę samolotów i co pięć minut przelatuje mi jakiś nad głową szumiąc przed lądowaniem. Każdy normalny się wścieka, jak puszczają trasę przez Ursynów, że głośno i telewizji nie można oglądać. Ja się wściekam jeszcze bardziej bo tak bardzo chciałabym się go uczepić i polecieć. Bo tak bardzo zazdroszczę tym co w środku. Tak sobie myślę, że z tym samolotowym hałasem, to może być trochę jak z deszczem. Niektórzy czują deszcz, inni po prostu mokną.
Tęsknię tak jak tęskni się za bliskim człowiekiem. Tęsknię za tą nutą strachu i ekscytacji. Za szukaniem co za rogiem, za krzątaniem się i gubieniem. Za patrzeniem z zachwytem na bazary o poranku i katedry wieczorem. Za szwendaniem się nocą, tak żeby nie uciekła ani sekunda. Tęsknię za Katmandu i to strasznie dziwne bo ja nie znoszę tłumów, ciasnoty i zaduchu. Każdy kto ze mną był w markecie w niedzielę o 12:30, gdy całe hordy rodzin z dziećmi ściągają na pokościelny spacer między półkami z tuńczykiem w puszce wie, że nie chce pójść tam ze mną nigdy więcej. Pyrgnięcie wózkiem działa na mnie jak wezwanie do walki, pierwsze jeszcze wytrzymuję ale przy drugim rzucam się krzycząc "This is Sparta!". Dziwne, że to Katmandu tak siedzi mi w głowie. Z całą swoją tajemnicą i nieśmiałością przed wyjściem w góry i uczuciem "jestem w domu" tuż po powrocie z nich.
Ojej, tak strasznie brakuje żeby gdzieś wyruszyć. Ale wierzę, że już za chwilę, już za moment, muszę poczekać jeszcze tylko trochę. Tyle kierunków w głowie i tak o Indiach marzę i zorzy i kulinarnym Wietnamie. Jeśli czegoś się boję w życiu to tego, że nie zdążę tego wszystkiego zobaczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz