Etykiety

wtorek, 3 października 2017

GÓRY - LEKCJA POKORY cz.1 | Mały wstępniaczek.


Dałam tytuł, co najmniej jak "Spod zamarzniętych powiek" albo "Na drodze bez powrotu" ale specjalnie tak. Jestem pewna, że każdy może mieć swojego Gaszerbruma. Niezależnie od rozmiarów, ten był mój. Odebrałam dużą lecję pokory, zbeształam się mocno za swoją głupotę i nigdy nie sądziłam że tak o sobie powiem ale również za brak odpowiedzialności. Nauczyłam się dużo. Dużo o górach i o swoich możliwościach, ciut o sobie. 

Historia tego wyjazdu zaskoczyłam mnie samą więc szykujcie się na kilka odcinków, obiecuję, że będzie się rozkręcać z czasem.

DZIEŃ 0

Dzień Zero to tak naprawdę kilka dni, a wręcz tygodni przed. Moje życie wygląda ostatnio dość dziwnie, żeby przejść przez ten okres w miarę sprawnie, przyjęłam taktykę życia od punktu do punktu. Raz na jakiś czas planuję sobie coś na co wiem, że będę czekała jak małe dziecko na Gwiazdkę i czekając na ten punkt przesunięty, czas niełatwy mija. Tym razem był nim wyjazd w Tatry.

Nie będę rozwijała tego co przed, bo to mało ciekawe i jeszcze mniej przyjemne. Miałam jechać z dwoma znajomymi, tydzień przed wyjazdem wycofał się pierwszy, w dniu wyjazdy drugi - słabo, przede wszystkim przykro, zostałam sama. Do tego trzy dni przed rozłożyło mnie choróbsko, rozłożyło na amen nie byłam w stanie włosem ruszyć. W związku z tym, że mój organizm nie bardzo chce samodzielnie wytwarzać gorączkę, mam swój sposób, który jest skuteczny ale mocno osłabia serce. Mianowicie sama doprowadzam do ciągłego przegrzania ciała równocześnie pijąc mnóstwo płynów. Prawie przez dwa dni leżałam w trzech bluzach, dwóch parach dresów, czapce i szaliku, pod kocem i kołdrą, pociłam się jak głupia. Do tego aspiryna, mnóstwo gorącej wody z cytryną, miodem, imbirem, i jeszcze więcej wody zwykłej podgrzanej. W dniu wyjazdu doprowadziłam się do temperatury 35,5°C - pomogło ale byłam bardzo słaba.

Na szczęście mój głos rozsądko-nierozsądku-Karola przekonał mnie żebym jechałam. "Jedź na spokojnie, bądź Januszem Tatr, pochodź po Krupówkach, zmienisz otoczenie, dobrze Ci zrobi, nie musisz od razu zdobywać Everestu." Poleciałam do lekarza, okazało się, że "będzie żył", wróciłam do domu, zaczęłam szukać trasy, podjęłam decyzję - jadę!

Ależ ja się ostatnio wymądrzałam z tym pakowaniem na blogu. No aż dwa wpisy o tym powstały i film. Gdy przeszłam do ostatniego etapu pakowania w ogóle nie byłam w stanie tego ogarnąć. Krzątałam się, przekładałam z kupki na kupkę, odkładałam, dokładałam. Wszystko było bez ładu i składu.

Godzinę przed wyjściem wypakowałam wszystko, wyrzuciłam kilka rzeczy i spakowałam się jeszcze raz. I tak wyszło ok.15kg, teraz z perspektywy czasu wiem, że o jakieś 5kg za dużo, o tym na pewno powstanie oddzielny post, dla mnie - ku pamięci, dla potomnych- ku przestrodze.

***

No dobrze wstęp mamy za sobą, a jeśli śledzisz Czytelniku, wiesz że ich nie znoszę i nie potrafię - jutro akcja zacznie się rozkręcać, czekaj jak na sześć tysięcy siedemset dziesiąty odcinek "Mody na sukces", warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz