Dałam
tytuł, co najmniej jak "Spod zamarzniętych powiek" albo "Na drodze bez
powrotu" ale specjalnie tak. Jestem pewna, że każdy może mieć swojego
Gaszerbruma. Niezależnie od rozmiarów, ten był mój. Odebrałam dużą lecję
pokory, zbeształam się mocno za swoją głupotę i nigdy nie sądziłam że
tak o sobie powiem ale również za brak odpowiedzialności. Nauczyłam się
dużo. Dużo o górach i o swoich możliwościach, ciut o sobie.
Historia tego wyjazdu zaskoczyłam mnie samą więc szykujcie się na kilka odcinków, obiecuję, że będzie się rozkręcać z czasem.
DZIEŃ 0
Dzień
Zero to tak naprawdę kilka dni, a wręcz tygodni przed. Moje życie
wygląda ostatnio dość dziwnie, żeby przejść przez ten okres w miarę
sprawnie, przyjęłam taktykę życia od punktu do punktu. Raz na jakiś czas
planuję sobie coś na co wiem, że będę czekała jak małe dziecko na
Gwiazdkę i czekając na ten punkt przesunięty, czas niełatwy mija. Tym
razem był nim wyjazd w Tatry.
Nie
będę rozwijała tego co przed, bo to mało ciekawe i jeszcze mniej
przyjemne. Miałam jechać z dwoma znajomymi, tydzień przed wyjazdem
wycofał się pierwszy, w dniu wyjazdy drugi - słabo, przede wszystkim
przykro, zostałam sama. Do tego trzy dni przed rozłożyło mnie choróbsko,
rozłożyło na amen nie byłam w stanie włosem ruszyć. W związku z tym, że
mój organizm nie bardzo chce samodzielnie wytwarzać gorączkę, mam swój
sposób, który jest skuteczny ale mocno osłabia serce. Mianowicie sama
doprowadzam do ciągłego przegrzania ciała równocześnie pijąc mnóstwo
płynów. Prawie przez dwa dni leżałam w trzech bluzach, dwóch parach
dresów, czapce i szaliku, pod kocem i kołdrą, pociłam się jak głupia. Do
tego aspiryna, mnóstwo gorącej wody z cytryną, miodem, imbirem, i
jeszcze więcej wody zwykłej podgrzanej. W dniu wyjazdu doprowadziłam się
do temperatury 35,5°C - pomogło ale byłam bardzo słaba.
Na
szczęście mój głos rozsądko-nierozsądku-Karola przekonał mnie żebym
jechałam. "Jedź na spokojnie, bądź Januszem Tatr, pochodź po Krupówkach,
zmienisz otoczenie, dobrze Ci zrobi, nie musisz od razu zdobywać
Everestu." Poleciałam do lekarza, okazało się, że "będzie żył", wróciłam
do domu, zaczęłam szukać trasy, podjęłam decyzję - jadę!
Ależ
ja się ostatnio wymądrzałam z tym pakowaniem na blogu. No aż dwa wpisy o
tym powstały i film. Gdy przeszłam do ostatniego etapu pakowania w
ogóle nie byłam w stanie tego ogarnąć. Krzątałam się, przekładałam z
kupki na kupkę, odkładałam, dokładałam. Wszystko było bez ładu i składu.
Godzinę
przed wyjściem wypakowałam wszystko, wyrzuciłam kilka rzeczy i
spakowałam się jeszcze raz. I tak wyszło ok.15kg, teraz z perspektywy
czasu wiem, że o jakieś 5kg za dużo, o tym na pewno powstanie oddzielny
post, dla mnie - ku pamięci, dla potomnych- ku przestrodze.
***
No
dobrze wstęp mamy za sobą, a jeśli śledzisz Czytelniku, wiesz że ich
nie znoszę i nie potrafię - jutro akcja zacznie się rozkręcać, czekaj
jak na sześć tysięcy siedemset dziesiąty odcinek "Mody na sukces",
warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz