Etykiety

czwartek, 12 października 2017

GÓRY - LEKCJA POKORY cz.4 | Góry, to ludzie.


Wchodzę do schroniska, melduję się, od razu wygrzebuję telefon. Idąc słyszałam, że ktoś do mnie cały czas dzwonił, nie wiem skąd ale jestem pewna, że to była Karola.

Widzieliście kiedyś film "500 days of Summer" albo "Amelia"? Teraz powinna być taka przebitka, szuuus i zaczyna mówić lektor:

"Karola -metrsiedemdziesiątjeden, szatynka, od dziecka wierzyła, że... i lubiła mango. W wieku pięciu lat zawiodła się na swoim przyjacielu króliczku i już nigdy więcej nikomu nie zaufała...".

A tak serio. Karola, to taki mój dobry anioł, niektóre kobiety gdy przebywają długo razem synchronizują im się babskie dni. My opracowałyśmy synchronizację naprzemienną w katastrofach życiowych. Gdy jedna stoi w miarę silnostabilnie, drugiej sypie się wszystko więc ta pierwsza jest w stanie podnieść pierwszą. A że ostatnio wyczerpałyśmy limit katastrof na najbliższe 30 lat, wierzcie mamy w tym mega wprawę. Przez ten czas ostatni w związku z tymi właśnie katastrofami nabyłyśmy również umiejętność absolutnego siania paniki. Zdzwaniamy się codziennie, równocześnie ogarniając dziecko, się do pracy albo do niej jadąc (pracy, nie Karoli). Jeżeli, którakolwiek nie odbierze o 7:45 i nie oddzwoni do 8:00 no to panika. Panie ale jaka! Prawie wzywanie straży, żeby u tej drugiej drzwi wywarzała. Panikary.

Biorę telefon i widzę smsy: "Jeśli żyjesz, to ja Cię zabiję!". Oddzwaniam pospiesznie. Karola mnie opierdziela, że umiera w nerwach, TOPR poruszony, pół Warszawy i południa też. Ja ją, że mi baterię wyczerpuje i nie mogłam. Wykrzyczałyśmy się, czas opowiedzieć co się rzeczywiście stało. Ja, że noga odpadła, że śnieg i bliżej miało być, że niedźwiedź do tego duży, ogromny, że wszystko, nie tak miało być, a to życie to do dupy.

Karola, co przeżyła przeze mnie i robi mi się głupio strasznie, że ją na takie stresy naraziłam. W każdym razie, to też ciekawe jakie informacje dostała od TOPRu, no bo zadzwoniła:

- Czekamy z akcją do 19:00, jak się ściemni. 90% o tej godzinie melduje się w schroniskach.
- Jestem harpaganem jak przeszłam tę trasę i jeszcze z plecakiem.
- Aaaaaa, jak Wolf ma na nazwisko to sobie poradzi - był taki himalaista! (Sprawdziłyśmy - zginął w Tatrach.)
- No tak, w tym rejonie przed zmierzchem, to niebezpiecznie bo niedźwiedzie, a wtedy to już nie ma czego szukać.

Przepraszam tego mojego Anioła i wracam do schroniska, bo muszę zapalić, muszę się napić, muszę się przebrać, muszę odetchnąć, ogarnąć cokolwiek. W pierwszej kolejności zmieniam buciory na klapki. Patrzę na te moje stopy - no tatar, no dramat! Ilość bąbli, odcisków, krwi cieknącej. Błożesz Ty mój! Kostki znalazłam po 4 dniach...

No dobrze nogi już w miarę swobodne w klapersach, rozglądam się, powoli zauważam gdzie jestem i jak to-to wygląda w środku. Ani pół wolnego miejsca, zawalone wszystko. Biorę piwo, pytam jakieś dziewczyny czy mogę się dosiąść. One, że jasne. Jezu jakie fajne Dziewczyny. Nie wiem kiedy co i jak bo po połowie pierwszego piwa robię się zakręcona. Rozmawiamy, potem ktoś się dosiada, ktoś przesiada. Jest jakieś 50 osób w schronisku, wszyscy wymęczeni, wszyscy w dobrych nastrojach. 

Do łazienki (jednej, jedynej) kolejka ogromna, nawet nie zamierzam w niej stać. Biorę mokre chusteczki (nie, nie takie zwykłe mokre, tylko do demakijażu, nie mam siły szukać w plecaku tych zwykłych) idę się umyć i przebrać w piżamkę póki jeszcze cokolwiek przynajmniej w miarę ogarniam.

Wracam, a tam dzieje się wszystko. Ktoś ma ukulele więc gra i wszyscy śpiewają, do tego ktoś obchodzi 16 rocznicę ślubu i nagle znajduje się szampan wniesiony przez Remka, którym częstuje wszystkich. Krążę, przesiadam się, dosiadam. Poznaję ekipę z Rybnika, kolejnych chłopaków gdzieś z południa. Każdy z jakąś małą małpką co to na plecach wniesiona więc próbuje wycisnąć z niej ostatnią kropelkę, nalewając po 1/5 kieliszka. Jest fantastycznie.

Ja już też luzuję, historia o niedźwiedziu przechodzi w żarty o misiu gwałcicielu co się na mnie czaił. Taki kawał znam, znam z gimnazjum. 

Dygresja, uwaga! Kiedyś zastanawialiśmy się z Łukaszem i Eweliną nad sformułowaniem "żart z brodą", że co, że to stary żart? Jeśli uważasz, że tak, to wyślij smsa o treści: "tak, zgadzam się", gdziekolwiek. Ale serio, to gdyby ktoś wiedział niech się zgłosi. Jeśli dobrze interpretujemy, żart będzie z brodą, co więcej lub co gorsza.

W sumie to on tak mało śmieszny, wulgarny i kobieta raczej nie powinna opowiadać ale idealnie wpisuje się w historię:

Budzi się niedźwiedź po śnie zimowy i mówi:
- Ale bym poruchał!
Idzie przez las, patrzy, wiewiórka, to buch i ją wyruchał.
Mówi sobie:
- Kurde, mało mi, jeszcze trochę by się przydało.
Idzie dalej, patrzy, lisiczka. Ją też dorwał. Na koniec niedźwiedź zadowolony, a zdziwiona lisica komentuje:
- Misiu ale Ty masz ogromnego!
Ten patrzy w dół i mówi:
- O kurwa, wiewiórki nie zdjąłem.

No, także tego.

Okazuje się, że rocznicę ślubu obchodzą Aga i Arek. Chłopaki z Rybnika, to ratownicy w kopalni (łałałiła jak to musi działać na dziewczyny), Dziewczyny to harpagany, które min. 2 razy w miesiącu ruszają w góry no i kurde znają każdy zakątek tychże. Czas fantastyczny.

Nagle Pan (i wybaczcie ignorancję bo to na bank persona kultowa w Hali Kondratowej) mówi, a teraz wszyscy na zewnątrz - myjemy podłogi. Więc wszyscy wychodzą grzecznie, potulnie bawiąc się dalej, śpiewając, ukulele nas nie opuszcza.

O 22 ten sam Pan mówi, koniec imprezy wynosimy stoły, wszyscy idą spać. Ktoś próbuje negocjować jak na koloniach, że jeszcze 5 minut, jeszcze chwilka. No nie, spać, nie ma gadania, Pan ze mną nie zadziera. Co więcej dostajemy zakaz wychodzenia na zewnątrz bo schronisko obłożone pastuchem, bo niedźwiedzie podchodzą,wchodzą szczególnie teraz przed zimą.

Dobrze, rozumiem. Skoro za chwilę cisza nocna, idę jeszcze na papierosa. Przybijam sobie w myślach piątkę, że pamiętałam o pastuchu i nie wpierdzieliłam się w te druty i w tym momencie z myślowych autogratulacji budzi mnie ochrzan. Ale jak to?

Tak, tak okazuje się, że palę pod dużym zakazem palenia. Pan na mnie pokrzykuje czy ja chcę chałupę puścić z dymem?! Nawet się nie kłócę, że mokro jest, no to jak to z dymem miałabym? Szybciutko gaszę, przepraszam i uciekam jakby mnie przyłapano na papierochu w łazience. 

Wszyscy łapią miejsce na ziemi. Ja coś nie ogarnęłam ale szczęśliwie Dziewczyny zajęły mi kawałek podłogi obok siebie. No kurcze naprawdę całe szczęście, bo potem okazało się, że Ci co nie ogarnęli musieli swój krzyż nieść albo co najmniej pod nim leżeć. 

Układamy się,układamy jakąś godzinę. Krzątanie żarty, żarciki, podśmiechujki, "zakładam raki, do kibla idę".

Nagle robi się cisza i wszyscy padają. Jest taki ścisk, że jeśli ktokolwiek przekłada się na drugi bok to cały rządek robi to samo synchronicznie. No nie powiem, żebym całą noc przespała. Ktoś chrapie, ktoś pierdnie, kto się wierci. Mnie co chwila łapią skurcze więc pewnie jestem tą wiercącą co spać innym nie pozwala. Próbuję położyć się na wznak, żeby jak najbardziej wyciągnąć to ciałko biedne ale nie mogę bo mam straszne bąble na piętach, no na plecach boli, wiercę się dalej. W końcu też padam. 



CiągDalszyNastąpi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz