Etykiety

środa, 28 kwietnia 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Moskwa dzień 2 cz. 1

Ruszam z zamiarem ogromnego zwiedzania, do końca nie wiem czego i gdzie, a do tego jak kupić bilety ale czytałam, że koniecznie trzeba zobaczyć Zbrojownię. Znalazłam na mapie ticket office, akurat w ogrodach Aleksandrowskich, które wczoraj poznałam, zachęcona tym, że mniej więcej wiem gdzie powinnam iść - ruszam. 

Ceny o których czytałam, to 700 rubli za wejście do Zbrojowni i 500 rubli za coś tam innego, uzbrojona w tę wiedzę nabieram jeszcze więcej pewności, jeśli nie zrozumiem co jest napisane w ticket office, to przynajmniej rozpoznam po cenach. Wchodzę, a tam ceny 1000 i 700 rubli. No to już teraz nie wiem, czy to jest miejsce w którym powinnam kupić bilety na których mi zależy. Wprawdzie kolejki do kas rosną z każdą minutą, więc mogę przypuszczać, że to to ale nie jestem przekonana. 

Postanawiam pójść na plac Czerwony i tam zbadać, czy nie ma jakiegoś dodatkowego ticket office. Nie wiem wydaje mi się, że wejście na Kreml, to może od tamtej strony? Okazuje się, że to jednak zły kierunek i powinnam wrócić. 

W międzyczasie zaczepiam żołnierza, żeby czegokolwiek się dowiedzieć, nie wiem w jakim języku rozmawiamy, ciężko się dogadać. Pytam jeszcze jak mogę dotrzeć do Mauzoleum Lenina, niestety okazuje się, że jest zamknięte. :( Przed sezonem prowadzą prace konserwacyjne. 

Jeeeeżżżżżuuuu ale mnie kusi, żeby puścić jakiś żarcik na temat konserwacji Lenina. Ale wiecie taki w stylu wujka z wąsem, który siedzi przy imieninowym stole, opowiada żart a potem sam się z niego zaśmiewa w niebogłosy: "Kasia, rozumiesz, konserwacja, Lenina, buahahaha". Ja to w ogóle chyba czasem jestem takim wujkiem. Oszczędzę sobie i Wam. No ale smuteczek wielki bo bardzo chciałam tam pójść i zobaczyć.

No dobra, pozostaje mi wrócić do ticket office w ogrodach Aleksandrowskich ale wcześniej muszę skorzystać z toalety. I teraz uwaga, ciekawostka. 

Wokół Kremla jest super sieć toalet, jest czysto, jest za darmo, nie trzeba łazić po knajpach i się prosić. Wielkie propsy. A obok ciekawostki, anegdota również z toaletą związana. Idę, a właściwie to już podbiegam to jednego z kibelków, no coś nie oszacowałam czasu. Wbiegam, a tam bramki takie jak na lotnisku. Specjalnie się nie dziwię bo tutaj takie bramki są wszędzie, na wejściu do metra, do centrum handlowego, no wszędzie. Kładę plecak do prześwietlenia, a przypomnę że moje gałki oczne zaczynają zabarwiać się już na żółto. W tym momencie podchodzi do mnie żołnierz z kałachem, łapie pod ramię i wyprowadza - no pięknie. Nie wiem o co chodzi, po chwili zaczyna się śmiać, że to nie jest tojlet tylko wejście na Kreml dla pracowników/urzędników. Pokazuje mi gdzie mam iść. Uff, zdążyłam.

To tyle z kibelkowych historii, wracam do ticket office. No i znowu po drodze coś mnie zatrzymuje. Trafiam akurat na zmianę warty na Grobie Nieznanego Żołnierza. Jejku, jakie to niesamowite, nasza warszawska zmiana warty to pikuś przy tym. Jakie, to jest piękne, to spektakl cały, jak oni idą, jak podnoszą proste nogi na wysokość bioder. No po prostu jak indory tańczące przed walką. W sumie to nie wiem czy indory tańczą i walczę ale gdyby to robiły, to tak by to wyglądało. Niesamowite!

Dobra idę do tego ticket office, a tam kolejka jak jasna cholera. Zrobiła się już 15 i nie wiem czy zdążę wejść i wszystko zobaczyć, bilety sprzedają tylko do 16. Do tego wciąż nie wiem co wybrać czy Armoury Chamber za 1000 rubli, czy Architectural complex of the Cathedral Square. W sumie jak teraz to piszę, to jest raczej oczywiste co jest co, no ale wtedy nie było.

Kolejka coraz dłuższa i w tym momencie pojawia się moje wybawienie - automat z biletami. Podchodzę, ciach kupuję bilet, a że w automacie jedynie można było kupić Architectural complex..., to wybór dokonał się sam. Idę w ciemno w miejsce gdzie inni ludzie, pokazuję bilety i okazuje się że to to.

Wchodzę na Kreml i od razu jakiś żołnierz mnie wygwizduje, że w złą stronę idę. Nie wiem zachowuję się dzisiaj jakbym miała wylew w nocy. W każdym razie idę tam gdzie pokazuje. 

Architectural complex, to kilka katedr i kościołów, z najważniejszych: The Assumption Cathedral, The Annunciation Cathedral wszystkie są przepiękne w środku. Do tego są jeszcze 3 katedry do których nie udało mi się wejść: Church of Laying Our Lady's Holy Robe, Faceted Chamber, Ivan the Great Bell-Tower. No i oczywiście dwie atrakcje, które znajdziecie w każdej relacji z Moskwy: Tsar-Bell, który nigdy nie zadzwonił i Tsar-Cannon.


No dobrze, czy warto? Te wszystkie kościoły i katedry na maksa mi się mylą, nie do końca wiem co jest co ale super było tam pójść i zobaczyć przede wszystkim Kreml od środka. Połazić trochę poza dookoła, zajrzeć dalej. Zobaczyć dużą siłownię na powietrzu i lądowisko dla helikopterów (to na pewno Putina). To też ciekawe, na Kreml ciągle wjeżdżają czarne fury z Misiami w garniakach i czarnych okularkach, do tego przyciemniane tylnie szyby, no KGB. Trochę czuję się jakbym grała w filmie szpiegowskim. :) W każdym razie warto kupić bilet i tam pójść.

Po spacerze jestem już mocno zmęczona ale idę jeszcze raz na plac Czerwony, a potem do parku Zaryadye, fajnie tam. Z tarasu widokowego super panorama, można dostrzec biały "Pałac Kultury".


 Nóżki już zdecydowanie odmawiają posłuszeństwa, krzyczą starczy. Wracam do hostelu dołem Kremla, przy rzece Moskwa. Kładę się odpocząć, bo przede mną wieczorna misja.

poniedziałek, 26 kwietnia 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Moskwa dzień 1 cz. 2

 Lot do Moskwy jak to lot - zwykły. 2h siedzę między gburem, który spycha mój łokieć ze wspólnego podłokietnika, a oblechem, który grzebie sobie wykałaczką w zębach przez cały lot wydając dziwne dźwięki. Zwykły lot.

Na lotnisku trochę się boję jak znajdę autobus do metra ale wychodzę od razu na przystanek. Cudnie opisany od razu widzę, że z tego przystanku dojadę do metra nr. 2. W planie miałam jechać do innego ale najważniejsze, że w ogóle mam informację, że autobusem, do metra, no dam radę (chyba był to autobus 851 ale nie jestem pewna - do sprawdzenia). Obok stoi kolejny przystanek z możliwością dojazdu do nr. 7, jednak pierwsza opcja wydaje mi się lepsza.

Dobra, wsiadam, podchodzę do kierowcy i mówię, że do metra. Gbur coś tam bełkocze pod nosem, nie mogę go zrozumieć. Próbuję po polsku, po angielsku ale to zwykły cham, specjalnie mówi tak żebym go nie usłyszała. Do autobusu robi się kolejka, ja zestresowana, nie wiem co zrobić, czy przejść dalej bez biletu, bo ni cholery nie mogę się z nim dogadać, czy się wycofać i poczekać na kolejny autobus. Na szczęście pojawia się jakiś człowiek, który chce mi pomóc. Bierze z mojej ręki 50 rubli, dokłada 5 ze swojej kieszeni, daje mi bilet, mogę jechać.

W autobusie jest dość ciasno. Ja z ogromnym i mega ciężkim plecakiem (no właśnie po raz pierwszy uznałam, że nie będę musiała taszczyć plecura więc zapakowałam więcej ciuchów, żeby w końcu wyglądać jak człowiek), do tego z jeszcze jednym mniejszym z przodu. W końcu uznałam, że nie ustoję dłużej, zrzuciłam plecak na ziemię, trudno ludzie będą musieli przez niego skakać. W autobusie upał, na wyświetlaczu pokazuje 24st. cieknie mi ciurkiem po plecach, w końcu mam na sobie grubą bluzę i puchową kurtkę, no to Moskwa miała być, a nie 24st. Dodatkowo nie mam pojęcia, gdzie wysiąść ale widzę, że jakaś kobieta się krząta, podchodzi do planu metra zawieszonego w autobusie - dobra, na bank jedzie do metra, wysiadam za nią. Nie wiem ile trwała droga, myślę że ok 30 min ale strasznie się umęczyłam (żeby jeszcze tego wszystkiego było mało, przed wyjazdem kupiłam sobie piękne Timberland, znowu - żeby w końcu wyglądać jak człowiek, które obtarły mnie jak jasna cholera, może wiecie co zrobić jak Timbalandy obcierają piętę, kocham je ale nie da się ich nosić). No nie ważne, ten post jakiś taki narzekający będzie ale potem już cudownie. W każdym razie wysiadam prosto na początkową stację metra nr. 2.

No dobra, o metrze czytałam same przerażające rzeczy ale ta, której bałam się najbardziej, to to, że wszystko jest opisane tylko w tych ichniejszych robaczkach, a ja ich za cholerę nie rozumiem. Nic, a nic. 

Dementuję. Metro jest super opisane i każdy sobie z nim poradzi. Do tego przed każdą stacją pojawia się komunikat po rosyjsku i po angielsku. Wszystko super oznaczone - nie ma czego się bać. Polecam aplikację z mapką metra, bardzo pomocne przy planowaniu przemieszczania się po mieście.

Bilet kosztuje 55 lub 65 rubli, można go kupić sprawnie w automacie. Również jest opcja zakupu biletu na 3 dni za 438 rubli (27,6zł), na tę opcję się zdecydowałam. Biorąc pod uwagę, że okazało się, że mieszkam w samiutkim centrum i głównie poruszałam się na nogach, nie wiem czy był to dobry wybór ale z drugiej strony mogłam wskoczyć do metra kiedy mi się podobało, nie martwić się ile minut mogę jechać na jednym bilecie, a spokojna głowa to komfort.

Bez większych problemów docieram do hostelu, słaniając się od ciężaru plecura.

Mój wybór był strzałem w dziesiątkę - Nereus Hostel near Kremlin. Do wszystkiego mega blisko. Hostel znajdował się obok metra, między Kremlem, a Cerkwią Chrystusa Zbawiciela.

Oprócz tego, że miejsce super, to czysto. Naprawdę mega czysto. W hostelu było kilkadziesiąt osób w tym dwie kolonie dzieciaków, a ciągle było czysto. Przez całą dobę w okolicy łazienek siedziała Pani, która non stop sprzątała. Po prostu czysto.

Do tego dochodzi super cena. Za 4 noce zapłaciłam 2 640 rubli, czyli ok. 160zł. Mieszkam w pokoju żeński z 6 piętrowymi łóżkami . W pokoju jest dość ciasno ale moje łóżko jest na dole, do tego w kącie więc mogę się tam swobodnie rozwalić z całym mandżurem. Na stałe w pokoju mieszkają 2-3 dziewczyny, a reszta wpada na jedną noc.

Oczywiście spanie w pokoju wieloosobowym ma swoje minusy. No właśnie "na stałe" współdzieliłam pokój z dwoma dziewczynami:

a. chrapiąca, pierdząca i bekająca Mongołka (ej, serio nie że coś się wydarzyło raz, po prostu non stop jedzie jak traktor) ale mimo dźwięków wydobywających się z jej ciała, jest mało inwazyjna, zupełnie inaczej sytuacja wygląda z drugą osobą,

b. roboczo nazwijmy ją Pojebaną. Codziennie ok. 3 w nocy zapala światło i pali je do rana. Jednej nocy spały z nami dwie Rosjanki - ustawiły ją w 3 sekundy ale gdy którejś nocy moja tolerancja na zapalone światło skończyła się o 5 rano, grzecznie ją spytałam czy może je zgasić, powiedziała, że idzie do pracy i go potrzebuje. Sorry, za słownictwo, wiem że damie nie przystoi i te sprawy ale Jebana siedziała do 9 rano w tej swojej dziupli z zapalonym światłem. I od razu mówię: nie! Nie! Jeśli ktoś chce brać tę dziewczynę w obronę, to nie. Nie siedziała i nie uczyła się, nie czytała, nie pisała, nie pracowała na kompie. Po prostu nie. Nie wiem, siedziała tam i obgryzała paznokcie u stóp. Ale najlepsze było to, że którejś nocy o 2, zwróciła uwagę innej dziewczynie, żeby nie korzystał z telefonu bo przeszkadza jej światło z wyświetlacza i nie może spać. I do tego syfiara straszna, w łóżku miała zebrane brudne ciuchy chyba z całego tygodnia. No mniejsza, sala współdzielona.

W każdym razie przyjechałam, mam łóżko, jest czysto. Rozładowałam się tak, żeby było mi wygodnie, poleciałam do sklepu i położyłam na drzemkę. 

Po przebudzeniu uznałam, że jestem gotowa żeby poznawać Moskwę.

Idę na plac Czerwony, w sumie ciężko powiedzieć, że tam idę bo nie wiem jak dojść - idę w stronę Kremla. Szybko dochodzę do ogrodów Aleksandrowskich, potem na grób nieznanego żołnierza, który jest przepiękny! Dalej idąc za ludźmi wchodzę na plac Czerwony. 

No zachwytom nie ma końca. Staję tam i tak się wzruszam, że tu jestem, że mogę tu być, że to wszystko się dzieje, że mam taką możliwość. No tysiąc takich rzewnych myśli ale przenikają mnie całą. 

Z jednej strony chcę już teraz wszystko zobaczyć i poznać ale z drugiej jest 22 i rozsądek mówi, żeby coś zjeść. Obok jest GUM (Gosudarstwiennyj Uniwiersalnyj Magazin) o którym wszyscy pisali, że można zjeść dobrze i tanio więc tam lecę.

Okazuje się, że wcale nie tak dobrze i nie tak tanio, za to GUM w środku jest przepiękny. Na przystawkę biorę śledzia pod pierzynką z buraczkami, furą majonezu (tutaj wielbią majonez, jest wszędzie) i zupę pieczarkową. Do tego jakiś klops z trupa z sosem z jego krwi i kaszą, no paskudne to to było, do tego mała woda, za wszystko płacę 500 rubli, więc może rzeczywiście nie tak drogo. Do tego dochodzi piwko za 200 rubli. Zjedzone, ruszam dalej.

Wychodzę, a tutaj wszystko zgaszone, ani GUM się nie palli tak pięknie, ani Cerkiew Wasyla, wszystko zgasło. Myślę sobie, że to może kwestia godziny ale idę dalej i trafiam na koncert, okazuje się że akurat trafiłam na godzinę dla Ziemi w związku z tym wszędzie został wyłączony prąd. Aczkolwiek koncert radzi sobie dobrze. 

Po wysłuchaniu popo-rocko-rosyjskiego koncertu idę dalej. Nie mam pojęcia jak ale trafiam na most na którym zabito Borysa Niemcowa, to też ciekawe bo minęły już 4 lata, a tam ciągle są kwiaty i palą się znicze. Magiczne, to miejsce, aż dreszcze chodzą mi po plecach.

Wracam do hostelu zmęczona, szybki prysznic i spaciu. Kładę się z myślą, że od jutra czas na bardziej zorganizowane zwiedzanie. Pojebana w nocy szaleje, więc mam dużo czasu na rozplanowanie kolejnych dni.

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Moskwa dzień 1 cz. 1

Trochę czasu już minęło od tej wycieczki. Długo nie potrafiłam ubrać tego w słowa. W końcu uznałam, że chcę mieć pamiątkę, sięgnęłam do mojego dzienniczka z podróży i okazało się, że mam tam wszystko opisane, dzień po dniu. Tak więc... jedziemy!

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No więc jadę. Kilkanaście lat temu w jakiejś książce znalazłam mapę. Dziwną mapę, którą nie do końca potrafiłam zrozumieć. Była to mapa kolei transsyberyjskiej. Ziarenko posadzone, myśl zakwitła w dziecięcej głowie i została uśpiona na dłuższy czas. W końcu pojawiła się znowu, trafiła na grunt, który mówił mam dość wszystkiego, muszę wyjechać, uciec na chwilę, odciąć się. Poprosiłam w pracy o urlop, którego nie miałam, udało się wziąć bezpłatny. Czasu do planowanego terminu wyjazdu zostało bardzo mało, więc przygotowania były szalenie intensywne, tym samym pozwoliły zapchać głowę.

To jazda koleją miała być główną atrakcją, głównym punktem podróży. Wraz z planowaniem okazało się, że oprócz drogi przede mną mnóstwo innych fantastycznych przygód. Bo to nie tylko jazda koleją. To kilka dni w Moskwie, potem Irkuck, wycieczka nad Bajkał, Ułan Bator, a na koniec Pekin. Dużo spraw do załatwienia, dużo więcej niż gdyby "wsiąść do pociągu byle jakiego", dużo więcej wrażeń.

Lot do Moskwy, to nic skomplikowanego. Kupić bilet i już. Ceny od 400zł, zależy z jakim wyprzedzeniem i na ile sprytnie kupisz bilety. Jednak zanim lot do Moskwy, to wcześniej wiza, to może wydawać się ciut bardziej skomplikowane, aczkolwiek ze wszystkich wiz z tą akurat było najłatwiej.

Z tego co pamiętam wizę można załatwić przez centrum wizowe z dopłatą 20-25€. Taka opcja mnie nie interesuje, w związku z tym wybieram opcję drugą, a właściwie pierwszą - wizyta w konsulacie. 

Na wizytę trzeba umówić się przez internet, terminy są na 2-3 tygodnie do przodu, mi akurat z nieba spadł jedyny wolny termin na za tydzień. Do tego czasu musiałam uzbroić się w dokumenty: paszport, wniosek wizowy, zdjęcie, voucher turystyczny (o tym więcej za chwilę). Zabrałam ze sobą też potwierdzenie: wjazdu (bilet lotniczy), rezerwacji noclegów na cały pobyt w Rosji - dokumenty okazały się niepotrzebne.

Wracając do vouchera turystycznego bo to ciekawe. Po co takie cudo? Nie wiem. :) Zasadniczo ma to być potwierdzenie, od osoby która będzie nas gościć w Rosji, że rzeczywiście tam będziemy. Jednak od hostelu w którym miałam mieszkać nie udało mi się uzyskać tego dokumentu. Za radą internetu skorzystałam z usług firmy Wiza Broker, która voucher wystawiła mi bez problemu (14 dni - 50zł, powyżej 14 dni - 80zł). Hmm..., po prostu dodatkowy haracz? Nie wiem, nie wnikałam. Napisałam do firmy, po kilku godzinach miałam i tyle. To co ważne do vouchera trzeba podać dokładne dane gdzie się będzie przebywać, takie same informacje muszą być w wniosku wizowym. Na tym etapie musisz już wiedzieć mniej więcej gdzie, kiedy będziesz przebywać, a na pewno ile dni spędzisz w Rosji. Wiza rosyjska jako jedyna z tych które wyrabiałam zawiera daty od - do, nie dostajesz wizy np. na 30 dni od wjazdu, tylko masz konkretny dzień wjazdu i wyjazdu.

Poszłam, złożyłam (co ciekawe wpuszczają Cię dopiero dokładnie o wyznaczonej godzinie, wcześniej upewniając się, że na pewno byłeś zapisany na wizytę; jejku jak mnie stresują takie akcje, jakbym szła do sądu). Poprosiłam o tryb ekspresowy. Pani powiedziała, że przy turystycznej nie do końca można składać wnioski w trybie ekspresowym i dlaczego tak chcę to zrobić. Wytłumaczyłam, że muszę szybko zdobyć wizy do Mongolii i Chin i jeśli zatrzymają mi paszport na kilka dni, to po prostu nie zdążę. Spojrzała przenikliwym, surowym, rosyjskim wzrokiem ;) wystawiła jakąś karteczkę i kazała lecieć na drugą stronę ulicy, żeby zapłacić. W sumie, to też ciekawe, bo po drugiej stronie ulicy znajdowało się biuro podróży, raczej niezbyt formalnie powiązane z ambasadą rosyjską. Poleciałam, zapłaciłam za tryb ekspresowy, łącznie wiza z przyspieszeniem kosztowała 300zł (zwykła wydaje mi się, że jest o połowę tańsza - do sprawdzenia) ale co najważniejsze odbiór jutro po 15. Odebrać może ktokolwiek, kto będzie miał pisemne upoważnienie. Wydelegowałam Tatę odebrał bez żadnych problemów. 

Zrobiło się przydługo więc do samolotu wsiadamy w kolejny wpisie. See ya!