Etykiety

poniedziałek, 26 kwietnia 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Moskwa dzień 1 cz. 2

 Lot do Moskwy jak to lot - zwykły. 2h siedzę między gburem, który spycha mój łokieć ze wspólnego podłokietnika, a oblechem, który grzebie sobie wykałaczką w zębach przez cały lot wydając dziwne dźwięki. Zwykły lot.

Na lotnisku trochę się boję jak znajdę autobus do metra ale wychodzę od razu na przystanek. Cudnie opisany od razu widzę, że z tego przystanku dojadę do metra nr. 2. W planie miałam jechać do innego ale najważniejsze, że w ogóle mam informację, że autobusem, do metra, no dam radę (chyba był to autobus 851 ale nie jestem pewna - do sprawdzenia). Obok stoi kolejny przystanek z możliwością dojazdu do nr. 7, jednak pierwsza opcja wydaje mi się lepsza.

Dobra, wsiadam, podchodzę do kierowcy i mówię, że do metra. Gbur coś tam bełkocze pod nosem, nie mogę go zrozumieć. Próbuję po polsku, po angielsku ale to zwykły cham, specjalnie mówi tak żebym go nie usłyszała. Do autobusu robi się kolejka, ja zestresowana, nie wiem co zrobić, czy przejść dalej bez biletu, bo ni cholery nie mogę się z nim dogadać, czy się wycofać i poczekać na kolejny autobus. Na szczęście pojawia się jakiś człowiek, który chce mi pomóc. Bierze z mojej ręki 50 rubli, dokłada 5 ze swojej kieszeni, daje mi bilet, mogę jechać.

W autobusie jest dość ciasno. Ja z ogromnym i mega ciężkim plecakiem (no właśnie po raz pierwszy uznałam, że nie będę musiała taszczyć plecura więc zapakowałam więcej ciuchów, żeby w końcu wyglądać jak człowiek), do tego z jeszcze jednym mniejszym z przodu. W końcu uznałam, że nie ustoję dłużej, zrzuciłam plecak na ziemię, trudno ludzie będą musieli przez niego skakać. W autobusie upał, na wyświetlaczu pokazuje 24st. cieknie mi ciurkiem po plecach, w końcu mam na sobie grubą bluzę i puchową kurtkę, no to Moskwa miała być, a nie 24st. Dodatkowo nie mam pojęcia, gdzie wysiąść ale widzę, że jakaś kobieta się krząta, podchodzi do planu metra zawieszonego w autobusie - dobra, na bank jedzie do metra, wysiadam za nią. Nie wiem ile trwała droga, myślę że ok 30 min ale strasznie się umęczyłam (żeby jeszcze tego wszystkiego było mało, przed wyjazdem kupiłam sobie piękne Timberland, znowu - żeby w końcu wyglądać jak człowiek, które obtarły mnie jak jasna cholera, może wiecie co zrobić jak Timbalandy obcierają piętę, kocham je ale nie da się ich nosić). No nie ważne, ten post jakiś taki narzekający będzie ale potem już cudownie. W każdym razie wysiadam prosto na początkową stację metra nr. 2.

No dobra, o metrze czytałam same przerażające rzeczy ale ta, której bałam się najbardziej, to to, że wszystko jest opisane tylko w tych ichniejszych robaczkach, a ja ich za cholerę nie rozumiem. Nic, a nic. 

Dementuję. Metro jest super opisane i każdy sobie z nim poradzi. Do tego przed każdą stacją pojawia się komunikat po rosyjsku i po angielsku. Wszystko super oznaczone - nie ma czego się bać. Polecam aplikację z mapką metra, bardzo pomocne przy planowaniu przemieszczania się po mieście.

Bilet kosztuje 55 lub 65 rubli, można go kupić sprawnie w automacie. Również jest opcja zakupu biletu na 3 dni za 438 rubli (27,6zł), na tę opcję się zdecydowałam. Biorąc pod uwagę, że okazało się, że mieszkam w samiutkim centrum i głównie poruszałam się na nogach, nie wiem czy był to dobry wybór ale z drugiej strony mogłam wskoczyć do metra kiedy mi się podobało, nie martwić się ile minut mogę jechać na jednym bilecie, a spokojna głowa to komfort.

Bez większych problemów docieram do hostelu, słaniając się od ciężaru plecura.

Mój wybór był strzałem w dziesiątkę - Nereus Hostel near Kremlin. Do wszystkiego mega blisko. Hostel znajdował się obok metra, między Kremlem, a Cerkwią Chrystusa Zbawiciela.

Oprócz tego, że miejsce super, to czysto. Naprawdę mega czysto. W hostelu było kilkadziesiąt osób w tym dwie kolonie dzieciaków, a ciągle było czysto. Przez całą dobę w okolicy łazienek siedziała Pani, która non stop sprzątała. Po prostu czysto.

Do tego dochodzi super cena. Za 4 noce zapłaciłam 2 640 rubli, czyli ok. 160zł. Mieszkam w pokoju żeński z 6 piętrowymi łóżkami . W pokoju jest dość ciasno ale moje łóżko jest na dole, do tego w kącie więc mogę się tam swobodnie rozwalić z całym mandżurem. Na stałe w pokoju mieszkają 2-3 dziewczyny, a reszta wpada na jedną noc.

Oczywiście spanie w pokoju wieloosobowym ma swoje minusy. No właśnie "na stałe" współdzieliłam pokój z dwoma dziewczynami:

a. chrapiąca, pierdząca i bekająca Mongołka (ej, serio nie że coś się wydarzyło raz, po prostu non stop jedzie jak traktor) ale mimo dźwięków wydobywających się z jej ciała, jest mało inwazyjna, zupełnie inaczej sytuacja wygląda z drugą osobą,

b. roboczo nazwijmy ją Pojebaną. Codziennie ok. 3 w nocy zapala światło i pali je do rana. Jednej nocy spały z nami dwie Rosjanki - ustawiły ją w 3 sekundy ale gdy którejś nocy moja tolerancja na zapalone światło skończyła się o 5 rano, grzecznie ją spytałam czy może je zgasić, powiedziała, że idzie do pracy i go potrzebuje. Sorry, za słownictwo, wiem że damie nie przystoi i te sprawy ale Jebana siedziała do 9 rano w tej swojej dziupli z zapalonym światłem. I od razu mówię: nie! Nie! Jeśli ktoś chce brać tę dziewczynę w obronę, to nie. Nie siedziała i nie uczyła się, nie czytała, nie pisała, nie pracowała na kompie. Po prostu nie. Nie wiem, siedziała tam i obgryzała paznokcie u stóp. Ale najlepsze było to, że którejś nocy o 2, zwróciła uwagę innej dziewczynie, żeby nie korzystał z telefonu bo przeszkadza jej światło z wyświetlacza i nie może spać. I do tego syfiara straszna, w łóżku miała zebrane brudne ciuchy chyba z całego tygodnia. No mniejsza, sala współdzielona.

W każdym razie przyjechałam, mam łóżko, jest czysto. Rozładowałam się tak, żeby było mi wygodnie, poleciałam do sklepu i położyłam na drzemkę. 

Po przebudzeniu uznałam, że jestem gotowa żeby poznawać Moskwę.

Idę na plac Czerwony, w sumie ciężko powiedzieć, że tam idę bo nie wiem jak dojść - idę w stronę Kremla. Szybko dochodzę do ogrodów Aleksandrowskich, potem na grób nieznanego żołnierza, który jest przepiękny! Dalej idąc za ludźmi wchodzę na plac Czerwony. 

No zachwytom nie ma końca. Staję tam i tak się wzruszam, że tu jestem, że mogę tu być, że to wszystko się dzieje, że mam taką możliwość. No tysiąc takich rzewnych myśli ale przenikają mnie całą. 

Z jednej strony chcę już teraz wszystko zobaczyć i poznać ale z drugiej jest 22 i rozsądek mówi, żeby coś zjeść. Obok jest GUM (Gosudarstwiennyj Uniwiersalnyj Magazin) o którym wszyscy pisali, że można zjeść dobrze i tanio więc tam lecę.

Okazuje się, że wcale nie tak dobrze i nie tak tanio, za to GUM w środku jest przepiękny. Na przystawkę biorę śledzia pod pierzynką z buraczkami, furą majonezu (tutaj wielbią majonez, jest wszędzie) i zupę pieczarkową. Do tego jakiś klops z trupa z sosem z jego krwi i kaszą, no paskudne to to było, do tego mała woda, za wszystko płacę 500 rubli, więc może rzeczywiście nie tak drogo. Do tego dochodzi piwko za 200 rubli. Zjedzone, ruszam dalej.

Wychodzę, a tutaj wszystko zgaszone, ani GUM się nie palli tak pięknie, ani Cerkiew Wasyla, wszystko zgasło. Myślę sobie, że to może kwestia godziny ale idę dalej i trafiam na koncert, okazuje się że akurat trafiłam na godzinę dla Ziemi w związku z tym wszędzie został wyłączony prąd. Aczkolwiek koncert radzi sobie dobrze. 

Po wysłuchaniu popo-rocko-rosyjskiego koncertu idę dalej. Nie mam pojęcia jak ale trafiam na most na którym zabito Borysa Niemcowa, to też ciekawe bo minęły już 4 lata, a tam ciągle są kwiaty i palą się znicze. Magiczne, to miejsce, aż dreszcze chodzą mi po plecach.

Wracam do hostelu zmęczona, szybki prysznic i spaciu. Kładę się z myślą, że od jutra czas na bardziej zorganizowane zwiedzanie. Pojebana w nocy szaleje, więc mam dużo czasu na rozplanowanie kolejnych dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz