Etykiety

niedziela, 24 kwietnia 2016

Narodowe Święto Biegania - OWM, Bieg Oshee


Ja niestety dalej pasuję i z  bolącym sercem przepuszczam wszystkie biegi w których brałam udział rok temu, jednak dzisiaj mega fajne wydarzenie więc warto poświęcić mu chwilę. Rok temu startowałam w Biegu Oshee, nie wiem dlaczego nie pojawiła się na jego temat żadna notka, nie mniej w katalogu wersje robocze znalazłam próbę zmierzenia się w tematem. :) A zaczęłam wtedy tak:

Tak, to nie przesada. Orlen Warsaw Marathon swobodnie można nazwać Narodowym Świętem Biegania, a jeśli nie narodowym, to na pewno warszawskim.


I chyba tutaj się nic nie zmienia. Pamiętam, że bieg był dość wcześnie, start przy Stadionie Narodowym tak więc musiałam z domu wyjść o jakiejś dziwnej godzinie, żeby się dotransportować. I już na tym etapie było to świetne przeżycie. Na ulicach pusto, cicho i tylko pojedyncze osoby wychodzą z osiedli z orlenowskimi workami. To robi wrażenie i jest bardzo przyjemne. Takie: Wiem gdzie idziesz, ja też. :) W metrze tylko osoby z workami i co stację ich coraz więcej, coraz więcej. Tak to jedna z moich ulubionych części tych dużych biegów warszawskich.

Dalej, kolejna fajna sprawa, to strefa biegacza i brak wstępu dla osób, które nie mają numeru startowego. Pierwszy raz się z tym spotkałam, pewnie jeśli ktoś przybył z kibicami, nie było to dla niego aż tak fajne ale mi niesamowicie podobało się to miasteczko biegacza.


Później dobrze przygotowane strefy, określone również na numerze startowym. Start. Pamiętam, że trochę się wymęczyłam na tym biegu. To była druga dycha startowa i nie do końca byłam zadowolona ale gdy po dobiegnięciu na metę zobaczyłam, że jest życióweczka skakałam jak mała dziewczynka. Co więcej do tej pory nie pobiłam tego rekordu.




Potem pozostało mi pokręcić się po miasteczku. Było mnóstwo fajnych rzeczy dla biegaczy "po": mnóstwo owoców, warka 0%, pierdoły, pierdolety bez ograniczeń. Pamiętam, że jeszcze poszłam pod jakieś parasole wypić piwko, po czym wróciłam na trasę kibicować chłopakom, którzy biegli pierwszy w życiu maraton. Do tej pory pamiętam emocje, które towarzyszyły czterdziestemu kilometrowi. 


Warto! Warto być, warto kibicować, warto zobaczyć, bo jest pięknie. A na koniec mała perełeczka czyli moje wypociny dzień przed Oshee z zeszłego roku:

Endomondo opustoszało jak Warszawa na święta. Przeglądam wszystkie blogi, fanpage biegowe, wszyscy żyją jutrzejszym Orlenem, nic dziwnego mi też udzieliły się emocje. Co do maratończyków wiadomo, ładują kluchy już od tygodnia, nie mogą sobie pozwolić na jakieś wybryki. Ale widzę, że osoby, które lecą w oshee na 10km też mocno przygotowuję się jedzeniowo. Lekki obiad, potem już nic, albo też jakieś kluchy, bez eksperymentów kulinarnych, omijać rzeczy ciężkostrawne, wyspać się itd., itp.

Hmm, przyznam, że dopiero wstałam, zmęczył mnie dzisiejszy poranek. Nie licząc dwóch godzin przerwy porannej, spałam 15h - nieźle, regeneracja jak w mordę strzelił. Na śniadanie, które okazało się kolacją zjadłam śledzia w śmietanie. Śledź, to ryba a ryby są zdrowe i lekkostrawne. Kolejny dobry krok. Dodatkowo dzisiaj czekają mnie urodziny przyjaciółki więc też stosuję się do ważnej zasady - nie stresuj się przed startem. Stres podwyższa poziom kortyzolu, a więc opóźnia regenerację mięśni. No to idę się odstresować (już widzę walkę na kacu z TomTomem, to będzie wyzwanie! Nawet grejpfrut nie pomoże.).

Są plusy w związku z tym, że przespałam dzisiaj cały dzień, na co tak naprawdę jestem zła, nie zapaliłam ani jednego papierosa i zamierzam nie zapalić do jutra.
Pozazdrościć takiego przygotowania. Zaczynam mocno się obawiać o jutrzejszą życiówkę. Już mi nie macha zza rogu, a pokazuje środowy palec. Czuję, że 10km z 6:30 zostanie w sferze marzeń jeszcze przez jakiś czas. You're doing it wrong.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz