Etykiety

wtorek, 6 września 2016

EVEREST BASE CAMP | Phungi Thanga (3250 m) - Lukla (2840 m) dzień 14


Budzę się jakoś rano strasznie, niewyspana okrutnie, sprawdzam czy żyję, żyję. Jestem zmasakrowana, wymęczona widzę, że jest jasno więc już trochę spokojniejsza, myślę sobie, że jeszcze chwilkę pośpię ale słyszę ruchy na zewnątrz. Chyba Francuz się zawija. O nie! Nie zostanę tu sama. Szybko zrywam się ogarniam, poranna toaleta (juhu! w końcu odmarzła mi szczoteczka elektroniczna). Chcę spadać jak najszybciej no ale muszę zjeść śniadanie bo bez tego nie dam rady. Po śniadaniu pakuję się już ostatecznie, przebieram, a tu niespodzianka! Mój niedoszły (jak na razie gwałciciel) stoi w moim oknie i się gapi. I żeby było jasne to nie jest okno obok którego się przechodzi i można przypadkiem zajrzeć do kogoś przez okno. Nie to jest okno od strony rzeki do którego trzeba się wspiąć po stromej górce, do tego otwarte, a on stoi w tym oknie. 

Panika wraca, pakuję się próbuję uciec, jestem tak zamotana, że nie wiem którędy iść. Na odchodnym słyszę JU HEW NAJS PUTI. Ja wolę nie myśleć co się kryje pod PUTI. Dowiaduję się szczęśliwie dopiero później.


Więc idę, po chwili dogania mnie Francuz z przewodnikiem i tragarzem, uznaję że muszę się ich trzymać bo tu nie ma żywej duszy i w sumie gdyby tamten chciał mnie dorwać to tutaj jest idealne miejsce, no bo nie ma ludzi, bo strome zbocza, bo tysiąc bo, w panice mnożę je jak szalona. Chwilę mi się udaje ale sorry młoda dziewczyna z 17kg plecurem i nie dorówna tempem wysportowanemu mężczyźnie bez plecura w szczególności, że musimy  naginać pod górę. W którymś momencie poddaję się, uznaję że już nic nie mogę zrobić, co ma być to będzie. 

Idę z walącym sercem jeszcze przez pół godziny. A tu nagle widzę Jacka! Jezu jestem uratowana! Okazuje się, że dostał jakieś wezwanie ze szpitala w Katowicach musi dostać się tam jak najszybciej i choćby nie wie co dzisiaj musi być w Lukli. Ja w Lukli miałam być za 2-3 dni ale wszystko wydaje się teraz strasznie wrogie i chce jak najszybciej znaleźć się koło bezpiecznego Jubego. Opowiadam mu o mojej przygodzie, oczywiście opieprza, że głupia, że mogłam przyjść, zadzwonić, a przede wszystkim się nie odłączać. Tłumaczy mi, że puti najprawdopodobniej było pussy. No i opieprza.



Dochodzimy razem do Namache Bazar, Jacek idzie szukać bankomatu, rozstajemy się bo ja nie wiem jak mi pójdzie zejście z NB, którego strasznie się boję, a nie chcę opóźniać. Wychodzę z Namache, a tam kontrola. Ja rozumiem, że muszą odnotować że wyszłam z tych gór, że żyję, że wszystko ale policjant puszcza dwóch wysportowanych ogromnych facetów, a mnie zatrzymuje. A ja już nie mam siły iść, nie mam siły zdjąć placaka, żeby znaleźć te wszystkie dokumenty, wybucham jakimś okropnym płaczem, kłócę się z tym policjantem, mówię mu że jest głupi i beczę, beczę, beczę.

I tak beczę przez kolejne 2 godziny. Przepływają przeze mnie tak dziwne uczucia, absolutna nienawiść do wszystkich mężczyzn, którzy jakkolwiek kiedykolwiek przeszli przez moje i życie i do tych co przejdą i czuję do nich ogromne obrzydzenie. To niezrozumiałe kompletnie, chyba beczę za wszystko i za cały ostatni czas i za to jak musiałam być silna, a już nie chciałam, za wszystko. Ludzie się pytają czy wszystko ok ja nawet nie chcę z nimi gadać, więc nie odpowiadam, idę i beczę.

W którymś momencie widzę na trasie znajomą twarz, okazuje się że to tragarz Jacka - znowu się spotykamy. Aczkolwiek dziwnie na mnie patrzy skąd ja przyszłam. No to mu pokazuję, że tędy i tam w lewo, potem ostro w dół, pokazuję i pokazuję. Okazuje się że trasa którą szłam to nie jest szlak tylko jakieś zbocza, poszłam zupełnie źle i w sumie dobrze, że się spotykamy bo znowu się gdzieś zgubię, żebym szła z nimi.



W Jorsalle Jacek zaprasza mnie na obiad, sprawdzamy jak siły i postanawiamy iść dalej.


O dalszej trasie dużo już nie napiszę, non stop gadamy więc idzie się bardzo przyjemnie ale zdecydowanie ta trasa powinna być rozłożona min. na dwa razy. Gdy robi się ciemno pilnujemy się wzajemnie, osoba która idzie z tyłu pilnuje, żeby ta z przodu nie zbliżała się za blisko urwiska, więc co chwilę któreś z nas się drze: lewa! Idziemy, dalej, stopy krwawią, barki od plecaka krwawią, nawet tragarz ma już dość siada mu kolano. Nikt nie wiem ile jeszcze do końca, ciemno jak w d...... ale co by nie mówić to wszystko ma urok. Jesteśmy w dziwnym transie nie rejestrujemy tego co się dzieje tylko krok, krok, krok, krok.

Okazuje się, że jeszcze godzina do końca, po dwóch nikt nie wiem gdzie jesteśmy i ile dalej. Nagle z oddali pokazuje się światełko, więc jest nadzieja że nie pobłądziliśmy całkowicie. Światełko to tragarz Jubego, którego po nas wysłał. Chce wziąć ode mnie plecak ale uznaję, że skoro cała trasę szłam z plecurem to nie oddam go na ostatniej prostej. Po 30-45 minutach może godzinie dochodzimy do Lukli. O mój Boże! Jaka to radość! Jaka to ulga! Po 13, 14, a może 15 godzinach drogi. Jak ja się cieszę, że tego Jubego widzę. Płakać mi się chce ze szczęścia ale już chyba nie mam czym.

Żegnamy się z Jackiem (już teraz po raz ostatni) idziemy do lodge w której mieszka Juby. Wita mnie głośne: TO ONA! Czuję się jak bohater, jak Kukuczka i Rutkiewicz w jednym ciele, co najmniej.

Wreszcie cywilizacja, ciepło, objadam się, dostaję piwo, opijamy się rumem. Do późnej nocy gadamy, wymieniamy się wrażeniami, oglądamy zdjęcia. Już jest dobrze, już jest bezpiecznie. 

W międzyczasie Juby przebookował nam bilety na awionetkę więc jutro z samego rana wracamy do Katmandu.

I tak kończy się himalajska historia, za chwilę zacznie się nepalska. Na podsumowanie i wnioski jeszcze wtedy było za wcześnie. Natchnienia i olśnienia doznałam ale zupełnie innego niż to oczekiwane. Życie wywróciło mi się do góry nogami ale w zupełnie inny sposób niż się tego spodziewałam. Zmiany przyszły ale jak łatwo się domyśleć nie te na które czekałam. 

Nie oczekiwać, nie zakładać, nie zatrzymywać chwili na siłę, chyba tyle na tamten czas wyniosłam z gór w moim 17kg plecurze. 

Aha jeszcze jedno. Romkowe: "Wszystko jest tak jak ma być, chwalmy Pana.". Nieważne jakby nie było beznadziejnie, to jest dokładnie tak jak ma być właśnie w tym momencie. 

Wszystko jest tak jak ma być.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz