Dzisiaj będzie o codzienności w pociągu. O tym co ze sobą zabrać, co się je, jak wyglądają kwestie higieniczne, co w ogóle robić przez te 3 dni w klatce na szynach i po prostu jak mijają te wszystkie dni.
Zacznijmy od sprawy najważniejszej - higiena. Powiem Wam, że to była rzecz spędzająca mi sen z powiek. Co zrobić przez 3 dni bez mycia. Przede wszystkim relacje, które czytałam głównie opisywały podróż latem. Latem, w upale, w wagonach bez klimatyzacji. U mnie sytuacja jest inna, jadę zimą więc jest dużo lepiej. Wiadomo, czasami w wagonie robi się zaduch, w końcu 50 nieumytych osób, do tego wszyscy zalewają zupki chińskie, otwierają weki z mięsem, nie oszukujmy się, po prostu czasem śmierdzi. Ale, gdy te 50 osób, głównie męskich o poranku uruchamia Old Spice w sprayu albo jakiegoś innego Brutala, atmosfera ulega zmianie. Ciężko powiedzieć czy na lepsze na gorsze ale na pewno się zmienia. ;)
Przed wyjazdem zbierając informacje, jak najlepiej poradzić sobie z brakiem łazienki przez te kilka dni, znalazłam opowieści o myciu się w umywalce w łazience. Mimo tego, że jest tam bardzo czysto, to po prostu było to niemożliwe. Umywalka była malutka, taka jak w samolotach. Gdy myślę o tym, że miałabym wsadzić do niej włosy, żeby umyć głowę - do miejsca gdzie wcześniej 50 osób umyło zęby, no to, to nie. Ochlupać się delikatnie w tej umywalce też raczej odpada, bo od razu cała podłoga byłaby zalana, a lepiej nie narażać się Prowadnicy.
Wobec tego moimi niezastąpionymi przyjaciółmi zostają: suchy szampon, mokre chusteczki, dezodorant i nakładki na deskę klozetową. O ile trzy pierwsze są oczywiste, to to ostatnie wymaga pogłębienia tematu. Po pierwsze to co mnie zaskoczyło, to fakt że w tym pociągu takie nakładki są standardowo w kibelku. To jest szok, nasze rodzime PKP nie jest w stanie zadbać o higienę w łazience, o nakładkach nie wspominając, a tutaj są i są ciągle dokładane. I jest to szalenie komfortowe. Wyobraźcie sobie wykładać papierem deskę, gdy ten pociąg raz w prawo, raz w lewo. Zawsze ale to zawsze gdy kładziecie ostatni kawałek papieru i tak wszystko spada na podłogę. Więc mega propsy dla rosyjskich kolei za ten gadżet ale i tak na wszelki wypadek polecam zabrać ze sobą. Papier też zabierzcie, zawsze był ale wiadomo, że nigdy nie wiadomo.
Kolejna sprawa, co do której uważam, że jest absolutnie cudowna i niezbędna - siatka. Zwykła siatka z uszami z jakiejś biedry. Chodzi o to, że gdy idziesz wieczorkiem do łazienki, żeby umyć buzię i założyć piżamkę, to musisz gdzieś w tej łazience położyć swoje rzeczy. Na zamkniętej toalecie, brzegu zlewu, gdziekolwiek indziej, po prostu się brzydzę. Ktoś pewnie gdzieś nasikał, napluł myjąc zęby, brzydzę się. A mój patencik jest taki, że wkładam wszystko do tej siatki i ją wieszam na klamce od drzwi. Niby pierdoła, a ratuje życie.
Nie jest może idealnie z tą higieną ale nie ma też dramatu, kilka gadżetów i życie staje się łatwiejsze.
Idąc wonią Old Spice wymieszanego z zapachem chińskich zupek, gładko przechodzimy do kategorii jedzenie.
To co najważniejsze - w pociągu jest samowar. Samowar w którym węglem grzeje się wodę. No i to jest genialne. Bo kiedy tylko chcesz (oprócz przejeżdżania przez granicę, bo wtedy węgiel jest wygaszany) możesz zrobić sobie herbatkę, kawkę, zupkę chińską albo wszystkie inne puree-zalewajki. Ge-nia-lne!
Kolej, to też Babuszki na stacjach. Kurczę ale ja się nastawiłam na babuszkowe pielmieni ze śmietaną. Ale na to czekałam! Co się okazało? Przede wszystkim, że to nie jest sezon na Babuszki. Druga sprawa, Babuszki są od jakiegoś czasu przepędzane przez policję z peronów, mandaty są na tyle wysokie, że nie opłaca im się ryzykować. Dużo częściej niż na samej stacji, Babuszki widać za ogrodzeniem peronu z wyciągniętymi przez szczebelki rękoma.
Raz nawet dorwałam Babuszkę i kupiłam od niej pieroga, który okazał się smażonym ciastem drożdżowym z zawiniętym w środku ziemniakiem. Kurczę, bardzo chciałam ale dla mnie to za ciężkie.
Prawda też jest taka, że zawsze ktoś Cię czymś poczęstuje. Moi Panowie z Tadżykistanu częstują mnie ogromnym chlebem, takim płaski o średnicy prawie metra, w ogóle dziwią się jak jestem w stanie jeść zupkę chińską bez chleba. Kocham wszelkie mączne, jednak na myśl o kolejnej zupce chińskiej czy puree ziemniaczanym do tego jeszcze z chlebem, robi mi się po prostu słabo. W każdym razie Panowie do tej zupki chińskiej połączonej z chlebem, wrzucają jeszcze mięso z weków, może to jest sposób.
Podróż koleją, to też wręcz mityczna konieczność kupienia wędzonego omula, prosto z Bajkału. I znowu - to chyba nie jest pora roku w której łatwo takiego omula dostać, chociaż na którejś stacji widzę Babuszki z wyciągniętymi przez kraty rękami z ogromną rybą w dłoni. Kusi mnie ale boję się, że jak tylko odejdę od pociągu, to ten odjedzie. Poza tym, gdyby do tego Old Spice, weków i zupek chińskich dołożyć jeszcze wędzoną rybę... Ciężko, ciężko.
Jest jeszcze jedna możliwość zaopatrzenia się w jedzenie - kioski na stacji. Można tam kupić chipsy, batony, słone buły, oczywiście zupki chińskie i uwaga! piwko. Kurczę, zachciało mi się któregoś dnia piwka i wybrałam się do takiego kiosku. Mówię do Pani, że "one beer, please". Pani nie rozumie, zaczynam po polsku. Pani dziwnie się śmieje. Widząc moją poważną minę, schyla się pod ladę i wręcza mi 1,5 litrowe piwo w plastikowej butelce. Płacę, biorę, próbuję odejść ale Pani za mną krzyczy, że mam to schować! To chyba naprawdę piwo spod lady. Ale jak ja mam to schować? Pani kombinuje, daje mi siatkę foliową i pokazuje, żebym zdjęła kurtkę, zawiesiła na ramieniu i zapięła kurtkę z powrotem. Z taką kontrabandą wsiadam do pociągu.
Ostatnia sprawa, to żarełko które zabierzesz ze sobą. Dla mnie koniecznie - fura warzyw, jakieś ogórki, pomidorki, bez tego nie wiem jakbym przeżyła. Do tego kabanosy (przywiezione jeszcze z Polski), chleb, sery, resztki z moskiewskiej lodówki i oczywiście zupki chińskie. Do tego jakieś puszki - tuńczyk, sałatka meksykańska - pozwala na chwilę zmienić smak. Jedzenie, które na pewno wytrzyma 3 dni bez lodówki, nie ma co ryzykować problemami z brzuchem.
To co bardzo Wam się przyda, to plastikowe pudełko - koniecznie ze sobą zabierzcie. Jedzenie nie jest wymiętolone tak jak z siatki, nie rozlewa się, nic nie śmierdzi. Wszystko pięknie ułożone, szczelnie spakowane - ratuje życie. Wieczko od pojemnika posłuży Wam za talerz. Do tego własny kubeczek, najlepiej plastikowy, żeby nie ważył zbyt dużo i w każdej chwili możecie wypić ciepłą herbatę czy kawę. Zabierzcie też składane sztućce i macie wszystko czego potrzebujecie. To co mi się sprawdza na takich wyjazdach to nieduże torebki strunowe, też można fajnie spakować jedzenie i wszystko pozostaje czyste.
W ogóle torebki strunowe, tylko już takie większe, to genialna sprawa gdy podróżujesz z plecakiem. W jednej majtki, w drugiej skarpetki, w trzeciej bluzki i nie musisz przewalać całego plecaka w poszukiwaniu określonej rzeczy. Zawsze biorę ich kilka więcej i wykorzystuję np. do przechowywania brudnych ubrań, wszystko szczelnie zamknięte.
Wracając do jedzenia, oczywiście w większości pociągów znajdziecie wagon restauracyjny ale po co? ;) Jeśli skończą Wam się zapasy zupek chińskich, zawsze możecie dokupić kolejne u Prowadników. ;)
No i woda oczywiście, pijcie dużo wody, woda to żytko. Gdybym pakowała się jeszcze raz, na pewno zabrałabym jakieś tabletki na opuchliznę czy zbierającą się wodę. Po kilku dniach moja twarz i dłonie wyglądają jak baloniki.
Na sam koniec, co jeszcze ze sobą zabrać w kategorii - rozrywka. Oczywiście standardowo książki (zawsze zabieram ze sobą książki w wersji kieszonkowej, żeby maksymalnie odciążyć plecak i muszę się przyznać, że robię coś strasznego - wyrywam przeczytane strony i je po prostu wyrzucam, straszne to jest ale nie wyobrażam sobie taszczyć przez cały czas trzech książek), zeszyt z długopisem do zapisywania wrażeń z podróży, audiobooki też się świetnie sprawdzą. To co mi się mega przydało, to zatyczki do uszu (w końcu 30 chłopa w nocy chrapie), czołówka do czytania pod kocem gdy zacznie się cisza nocna, wszystkie światła zgasną, a Ty masz ochotę jeszcze poczytać i opaska na oczy gdy z kolei Ty już chcesz spać, a inni czytać. Bardzo przydała mi się ogromna chusta, którą wykorzystywałam jako kocyk. Niezastąpione były też klapki, nie musiałam zakładać buciorów za każdym razem gdy wstawałam z kuszetki.
Więcej nie potrzebujecie, czas leci szalenie szybko, rytm dnia wyznacza wschodzące i zachodzące słońce. I na prawdę tak jest, na zegarek nie ma co patrzeć, jadąc z Moskwy do Irkucka czas zmienia się o 5h, nie jestem w stanie określić, która tak na prawdę jest godzina. Rozpoznaję, to tylko porównując nazwy stacji z rozkładem jazdy zawieszonym przy wejściu do pociągu, a że wszystko jest po rosyjsku to tak naprawdę mało rozpoznaję. :) Dużo patrzę przez okno, obserwuje ludzi, czytam, śpię, piszę. Czas leci, czas leci aż za szybko.