Etykiety

sobota, 26 czerwca 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | wyspa Olchon - Chużyr dzień 10

Kolejnego dnia rano biegnę na śniadanie. Nie odbiega zbytnio od poziomu wczorajszej kolacji. Wszystko jest tłuste albo słodkie albo jedno i drugie równocześnie. Trudno, najważniejsze, że można się najeść.

O 10 przyjeżdża auto. Nie wiem, czy to UAZ, czy marszrutka, czy jeszcze coś innego ale jest obłędne. 

Ruszamy. Jedziemy na północ wyspy. Podróż, jest niesamowicie urokliwa, chociaż trzeba przyznać, bardzo niewygodna. W aucie tak rzuca, że chwila nieuwagi i można przyrżnąć głową w sufit, serio przydałby się kask. Podróżujemy od punktu do punktu, zatrzymujemy się w wybranych miejscach, spacerujemy nad Bajkałem, podziwiamy. Co ja będę dalej pisała, niech zdjęcia mówią same za siebie.










Bajkał jest niesamowity, jest majestatyczny, odbiera mowę. Wygląda, jak ogromne, zamarznięte morze. Gdybym tu mieszkała, przychodziłabym codziennie. Stawiała sobie stoliczek i pisała książkę. 

Jeśli zastanawiacie się, czy skorzystać z takiej wycieczki, będąc już na miejscu - to nie zastanawiajcie się. Koniecznie!

Około 13 zatrzymujemy się zrobić przerwę na lunch. Kierowca rozpala ognisko. Kładzie na nim ogromny gar i podgrzewa dla nas jedzenie. Dostajemy zupę z omulem i chlebem. No niestety, smak zupy znowu jest zbliżony do pozostałych posiłków ale są też plusy, jedzenie jest ciepłe i w końcu udało mi się spróbować omula. :)





W okolicach 16 wracamy do naszego ośrodka. Chwilę odpoczywam i nadchodzi czas na kolację. Dobra, nie będę już pisała, że jedzenie jest niedobre. Zostawię tylko zdjęcie ku pamięci. Zwróćcie szczególną uwagę na tego klopsa na makaronie. ;)

Chwilę rozmawiam z chłopakami. Mówią, że jutro wybierają się na południe wyspy. Zastanawiam się czy pojechać z nimi. W sumie jestem już zdecydowana. Pokazuję im bilety, dzięki którym dostałam się na wyspę. I tutaj się zdziwiłam, bo okazuje się, że bilet powrotny jest na jutro, a nie na pojutrze. Do tego na 10 rano. W sumie pokrywa to się z rezerwacją noclegu. Coś się pogubiłam z tymi terminami. Jutro muszę wracać, a strasznie nie chę.

Na zewnątrz robi się ciemno, szybko to wszystko zleciało. Nagle na stołówkę wparowuje typ. Typ jest pijany jak bela, trzyma w ręce niedokończoną butelkę wódki, zatacza się. Po chwili rozpoznaje mnie. Jechaliśmy razem busem, to właśnie z nim i jego dziewczyną rozmawiałam przy Szamance. Bełkocze, że mnie szukał.

Chłopaki, są przerażeni, właścicielka z córką chowają się za barem. Starszy Pan, który pomaga w dbaniu o ośrodek, wie że coś musi zrobić ale też nie czuje się pewnie. Typ się do nas przysiada, nie daje się wyprosić. Chłopaki, dżentelmeńsko na pytania skąd się znamy, odpowiadają że razem studiujemy na Erasmusie, biorą mnie w swoją opiekę. Dla mnie sytuacja jest nieprzyjemna ale z drugiej strony wiem, że nie jestem sama.

Do typa wydzwania dziewczyna, namawiamy, żeby odebrał, nic to nie dają. Bełkocze, że to nie jego dziewczyna i w ogóle ma ją w nosie. Za cholerę nie chce się ruszyć. W końcu Chłopakom, wraz ze starszym Panem udaje się wyprosić typa. Chłopaki odprowadzają mnie do pokoju. Z lekkim strachem zamykam się od środka. No bo kurczę, prawda jest taka, że teren ośrodka jest duży, na zewnątrz ciemno, nic nie widać, skąd ja mam wiedzieć, że on wyszedł za bramę? I czy ta brama została zamknięta? Dobrze, może moje lęki są na wyrost ale ja po prostu boję się takich sytuacji.

Staram się uspokoić, biorę książkę, próbuję czytać. Jednak są rzeczy, z którymi nie da się wygrać - muszę zrobić siku i wiem, że nie wytrzymam do rana, a toaleta jest na zewnątrz. Prawda jest taka, że nawet gdyby nie potencjalnie grasujący typ i tak bałabym się wyjść po ciemku. Nawet w domu, boję się pójść na siku w nocy, a co dopiero w takich warunkach. Kalkuluję, myślę co zrobić. No nie ma opcji, nie wytrzymam ale też nie wyjdę na zewnątrz.

Pamiętacie jak pisałam, że zawsze warto mieć ze sobą plastikowy pojemnik na jedzenie? Jejku jakie to upokarzające, no ale się przydał.

Nawet nie wiem do kogo o tym piszę ale jestem pewna że każda dziewczyna, która to czyta, chociaż raz przeżyła sytuację, w której bała się faceta. Naprawdę, ja dopiero teraz rozumiem ile razy wracając wieczorem, czy w nocy, podbiegałam kawałek, bo się bałam albo udawałam że rozmawiam z kimś przez telefon dla swojego bezpieczeństwa. Kurwa, to jest chore! Sikanie w rogu domku, do pojemnika na jedzenie, też jest chore. Nie wiem, co mogę powiedzieć, dziewczyny zawsze w takich sytuacjach proście o pomoc. Zawsze! Chłopaki, jeśli widzicie że coś się dzieje postarajcie się zapewnić dziewczynie bezpieczeństwo, tak jak te chłopaki z Francji pomogły mi.

Zasypiam ok. 3 i cieszę się, że jutro wyjeżdżam.

środa, 23 czerwca 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | wyspa Olchon - Chużyr dzień 9 cz. 2

Ruszam zwiedzać Chużyr. Na początku swoje kroki kieruję w stronę Skały Szamanki. Szamanka to święte miejsce dla Buriatów. Podobno przyjeżdżają tu szamani ze wszystkich stron świata odprawiać rytuały. I nic dziwnego, bo jest to jedno 9 najświętszych miejsc Azji. Wedle wierzeń Buriatów, skałę zamieszkuje bóstwo władające całą wyspą.

Zanim dojdziecie do Szamanki Waszym oczom ukażą się pale z kolorowymi chorągiewkami, szmatkami. Pale (serge), podzielone są w trzech miejscach i symbolizują trzy strefy. Najwyższa przeznaczona jest dla bóstw, środkowa dla żyjących, z kolei dolna dla zmarłych. W zależności od tego za kogo modlił się szaman, na tym poziomie zawiązuje wstążkę.

To miejsce jest obłędne. Czytałam o nim wcześniej, oglądałam zdjęcia i powiem Wam, że widok na Szamankę, który widziałam na letnich zdjęciach, jest bez porównania, z moją zimową aurą. Przede wszystkim nie ma tutaj teraz żywej duszy (tylko na chwilę spotykam parę, z którą wspólnie podróżowaliśmy z Irkucka, zamieniamy kilka słów i odchodzą). Potężne jezioro jest całe zamarznięte, majestatyczne, groźne. Do tego powoli kończy się dzień, ciepłe, złote słońce wszystko przepięknie oświetla. Jest magicznie, obłędnie, nie potrafię tego opisać słowami. To jedno z najpiękniejszych miejsc, w jakim w życiu byłam. W głowie brzęczy mi piosenka "El Condor Pasa" i będzie grała przez cały pobyt na wyspie. Włączcie sobie koniecznie, czytając tego posta do końca (tutaj macie link).

Patrzę na Bajkał, planuję przyjść tutaj jutro, zaraz po wycieczce. Posiedzę na brzegu. Poczytam książkę. Ten widok jest obłędny.

Chciałabym zostać dłużej, jednak czas ruszać dalej. Idę obejrzeć centrum, poszukać jakiejś knajpki, sklepu. I co znajduję? Nic. Idąc głównym "deptakiem", nie ma kompletnie nic. Ale nic. Widok jak na dzikim zachodzie, droga jest cała w piachu, który co chwila jest podbijany przez pędzące marszrutki. Wszystko zamknięte, nie ma żywej duszy.

W końcu udaje mi się znaleźć sklep w którym też nic nie ma. Kupuję kawałek żółtego sera i bochenek chleba. Gdy proszę o wodę Pani patrzy na mnie jak na kosmitę, wody w butelkach nie mają, nie sprzedają. Łapię jeszcze loda, bo podobno w Rosji są najlepsze, a ze względu na dotychczasowe temperatury nie miałam okazji spróbować. I to jest prawda, lód jest obłędny! Wprawdzie mam małe wątpliwości, czy w gratisie nie dostanę salmonelli ale raz się żyje.

Z siatą w ręku, wracam do mojego domku. Mam jeszcze chwilę do kolacji, więc siadam na ganku, czytam książkę. Przychodzi do mnie piesek, kładzie głowę na kolanach, głaszczę go, czytam. Błogo.

Gdy nadchodzi czas kolacji, jestem już straszliwie głodna. Widziałam, że dzisiaj ma być zupa, sałatka warzywna oraz ryż z mięsem i warzywami. Cieszę się bardzo na myśl o lekkim jedzeniu, z furą warzywek. Okazuje się, że dania wyglądają trochę inaczej, niż w mojej wyobraźni. Otrzymuję taki posiłek.

No paskudne to było. Pielmieni mrożone, podane w wodzie z magi. O ryżu i sałatce nie wspomnę. Trudno, nie mam wyboru, nie mam innego jedzenia, ani szans żeby jakiekolwiek kupić. Wcinam.

Chwilę jeszcze siedzę przy stole. Witam się z trzema chłopakami, którzy wynajmują domek obok. Są młodziutcy, to grupa znajomych - Francuzów, studiujących na Erasmusie w Sankt Petersburgu. Akurat mają ferie i postanowili zwiedzić Rosję. Okazuje się, że jutro wybierają się na tę samą wycieczkę co ja.

Po jedzeniu idę do swojego domku. Jest czyściutko. Bałam się, czy nie będzie w nim za zimno, jednak kaloryfer super grzeje. Jedyny minus to wspólna łazienka na zewnątrz. Zmęczona, padam.

wtorek, 22 czerwca 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | wyspa Olchon - Chużyr dzień 9 cz. 1

Chwilę przed 10, pod mój hostel podjeżdża bus. Bus jest prawie pełny - chyba jestem jedną z ostatnich pasażerek. Ruszamy - kierunek wyspa Olchon. W pierwszej kolejności kierujemy się na dworzec autobusowy - ten dworzec, o którym pisałam wcześniej - na nim można kupić dużo tańsze bilety. Dosiada się tam jeszcze kilka osób, zapełniając busa do końca. Około pół godziny zajmuje kierowcy załatwianie formalności, w końcu zaczynamy trasę właściwą. Przede mną 300 km w drodze do miejscowości Chużyr.

Pierwszy odcinek trasy zajmuje 4 godziny. Jedziemy dużą, szeroką drogą. Wokół zmienia się otoczenie, roślinność staje się w bardziej stepowa. Po drodze mijamy mnóstwo zwierząt: dzikie konie, krowy wchodzące na środek ulicy. Bardzo, to jest urokliwe, malownicze. Po drodze robimy krótki postój w knajpce. Oczywiście boję się oddalić, nie wiem o której ruszamy dalej, więc łapię tylko jakąś bułkę, która okazuje przepyszna i siedzę przed knajpką wygrzewając się na słońcu.

Dalej trasa prowadzi nas na brzeg Bajkału. Dojeżdżamy do Ferry "MPC - Olkhon" no i zdębiałam. Nie pomyślałam, że skoro chcę się dostać na wyspę muszę pokonać wodę, a właściwie lód, bo Bajkał jest zamarznięty. To znaczy wiedziałam, bo rozmawiałam z hostelem, do którego jadę, pytając jak się do nich dostać i owszem dostałam informację, że będę płynąć łódką ale nie spodziewałam się, że tą łódką będzie poduszkowiec! Tak! Po-du-szko-wiec! Szok! To chyba jedna z najciekawszych rzeczy, jakie mnie tam spotkały (wejdźcie na fanpage na FB, tam jest filmik, jak to cudo działa). Za przejazd trzeba zapłacić 400 rubli, czyli ok. 20zł. Szczerze? Dałabym za to chyba każde pieniądze.

Podróż jest niesamowita, patrzę przez okno jak maszyna sunie, po masywnym, zamrożonym Bajkale. Obserwuję te niesamowite połacie zamarzniętego lodu. Miejscami, gdzie słońce ogrzewa jezioro, pojawia się woda. Kierowca zręcznie manewruje aby dobrze przejść z lodu na wodę. To jest jakaś bajka!

Po przedostaniu się na wyspę, czeka na nas drugi bus, który rozwozi wszystkich po hostelach. W którymś momencie kierowca się zatrzymuje i każe mi wysiadać, a tam słuchajcie niczego nie ma. Próbuję dopytać, gdzie ja mam iść, co robić dalej, pokazuje mi furtkę do bramy. Dobrze, jestem uratowana.

Tym razem wybrałam Guest House Otdykh na Baykale. Zarezerwowałam, jak się okazało na miejscu, nieduży domek. Za dwie noce zapłaciłam 3 240 rubli, czyli 190 zł. Próbuję się porozumieć, niestety nikt nie mówi po angielsku. Udało mi się ustalić, że wieczorem będzie ktoś kto zna język, tymczasem dostałam klucze do swojego domku.

Rzeczywiście, udało mi się później ustalić, że jest opcja wyżywienia. Śniadanie kosztuje 300 rubli (ok. 16 zł), obiadokolacja 350 rubli (18 zł). Początkowo decyduję się tylko na śniadania, mam nadzieję, że znajdę tu jakieś fajne knajpki albo przysmaki w lokalnych sklepach. No i przede wszystkim muszę w końcu spróbować tego omula wędzonego.

Dodatkowo, jest możliwość wykupienia wycieczek. Na północ wyspy za 1100 rubli (ok. 57 zł), w cenę wliczony jest lunch. Bądź na południe, tutaj cena wynosi 1300 rubli + 100 rubli za wstęp do Parku Narodowego (łącznie wychodzi ok. 73 zł). Decyduję się na pierwszą opcję, podobno jest dużo bardziej urokliwa. Ruszam jutro o 10 rano, całość ma zająć 6h. Jeśli mi się spodoba, kolejnego dnia pojadę na południe.

I teraz bardzo ważna informacja. Na wyspie nie ma bankomatów, więc koniecznie musicie zaopatrzyć się w gotówkę!

Zrzucam cały mandżur i ruszam oglądać Chużyr. Mimo zmęczenia, jestem zachwycona, grzeje piękne słońce, jest po prostu cudownie. Lecę oglądać!

czwartek, 17 czerwca 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Irkuck dzień 8 cz. 2

Budzę się i nie mam ochoty nigdzie iść - nie poganiam się. Daję sobie czas na oglądanie filmów na Netflixie, scrollowaniu Facebooka, przeglądaniu Tripadvisora. Oczywiście dobija się myśl, że nie po to tutaj jechałam, żeby leżeć w wyrze w nosem w telefonie ale tak potrzebuję i tak jest.

W końcu się zbieram, idę jeszcze raz pod prysznic i ruszam powłóczyć po mieście. Bez planu, bez niczego, mam tylko zapisany adres knajpki, którą wyszukałam i chciałabym w niej zjeść kolację.

Knajpka, nie napiszę jak się nazywa, bo za cholerę nie jestem w stanie tego odczytać, ale łapcie szyld:

Kocham wynajdować dziury z dobrym, lokalnym jedzeniem. No, kocham wyszukiwać najgorsze dziury, z obietnicą dobrego żarełka. W 8/10 miejscach, jedzenie okazuje się fatalne ale wciąż pozostaje satysfakcja z tych dwóch.

W knajpie menu jest tylko po rosyjsku, próbuję się dogadać, zrozumieć. Mam ochotę na rozgrzewającą zupę i gorące, parujące pielmieni ze śmietaną. Nic nie rozumiem z tych robaków w menu. Udaje mi się zamówić zupę rybną i pielmieni ale w rosole. Nie trafiłam tym razem. Kuchnia 5/10, szału nie ma. Nie musicie zapisywać zdjęcia szyldu.

Wracam do hostelu, ten dzień od początku idzie źle nie ma co go przeciągać na siłę aleeeeeee...

Po drodze znajduję sklep, całkiem duży. Chyba nie jest już tajemnicą, że dla mnie podróżowanie, to jedzenie. Kocham, no kocham odkrywać lokalne przysmaki. Tutaj jest podobna historia jak z tymi knajpami, zawsze wybiorę coś najdziwniejszego i w tym układzie 1/100 jest czymś pysznym, a 10/100 zjadliwym. Do spożywczaka muszę wejść.

A tam magia, proszę Państwa, magia się dzieje. Tony ryb. Świeże rybki, mrożone omuły, suszone nie wiem co ale też wodne. Do tego obok tych ryb, piwa i nie z żubrem, a niedźwiedziem na etykiecie. I żebyście zrozumieli, to nie chodzi o to, że obok ryb stoją piwa tylko do lodówek z piwem i wszędzie wokół są włożone, powieszone - ryby, jako przekąski do tego piwa właśnie. 

Do tego lodówki pełne tortów, po prostu ogromna ściana lodówek tylko w tortami! To jest mega ciekawe, tutaj naprawdę można bardzo często, kilka razy dziennie spotkać kogoś na ulicy idącego z tortem w ręce. Zastanawiałam się o co w tym chodzi, ale wydaję mi się, że odpowiedź jest prosta - Rosjanie wcinają torty na potęgę. 

Co dalej? Chipsy o ciekawych smakach - krabowe albo homarowe, kurczę, jak tego nie wziąć. Kawiory w słoikach, puszkach, połączone z serkiem. Wódka w literatkach z odkręcanym wieczkiem. Kocham to miejsce!

Obkupiłam się jak dzika, głównie na prezenty. Nakupiłam suszonej ryby (ej, kurczę, kto by nie chciał dostać suszonej ryby z Irkucka?!), te wódki w literatkach, kilka puszek kawioru, dla siebie lay'sy krabowe. Zaopatrzona w pyszności, już teraz naprawdę wracam do hostelu. 

Myję się jeszcze raz, zamykam w pokoju, jestem strasznie niespokojna. Każdy dźwięk z zewnątrz budzi mój strach. Nie czuję się dobrze w tym mieście, całe szczęście, że jutro wyjeżdżam. Jutro o 10 ruszam na Olchon - ej, serio sprawdźcie gdzie to jest i jak wygląda. Ja nie wiedziałam i tym bardziej byłam w szoku jak dojechałam.

A na koniec popatrzcie sobie na rarytasy ze sklepu.







niedziela, 13 czerwca 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Irkuck dzień 8 cz. 1

Czas zakończyć podróż koleją, trochę żałuję i nie chcę wysiadać, a trochę ahoj przygodo czas na ciąg dalszy. To niesamowite spędziłam w pociągu prawie 84 godzin, przejechałam ponad 5 tysięcy kilometrów, zmieniając czas o 5 godzin.

Wysiadam z pociągu o 6:22, czasu lokalnego. Naprawdę o 6:22, dokładnie tak jak było w rozkładzie. Chłopaki z Tadżykistanu wynoszą mi plecak, potem pomagają założyć, żegnam się z Prowadnikami, no szkoda. 

Od razu idę do kasy, żeby kupić bilety na dalszą drogę Irkuck - Ułan Bator. I teraz uwaga, biletów na trasy gdzie przekraczasz granicę, nie można kupić wcześniej przez internet, jedyną opcją jest kupienie ich na miejscu. Za bilet płacę ok. 430zł, a odjazd mam zaplanowany na 12.04., tak więc pozostaje mi 5 pełnych dni na Irkuck i Olchon. 

No dobrze czas dotrzeć do hostelu, mimo wczesnej godziny mam nadzieję, że przyjmą mnie albo przynajmniej będę mogła zostawić plecak. Szczerze mówiąc to jestem wykończona. Mało spałam w nocy, syfiaste jedzenie, było super ale zmęczenie daje o sobie znać. Mam wszystko rozpisane, wiem do jakiego autobusu, a właściwie trolejbusu wsiąść, ile później przejść, na wszystko się przygotowałam. Szukam tego trolejbusu i za cholerę nie mogę znaleźć. Pytam ludzi o pomoc, taksówkarze mówią, że najwyżej co mogą mi pomóc to zawieźć mnie taksówką za jakąś niebotyczną kwotę. Ludzie nie wiedzą skąd odjeżdża linia o którą pytam, w dworcowej knajpie to samo. No trochę się wkurzyłam, nie powiem. Wsiadam w pierwszy lepszy trolejbus, z włączoną mapą (ściągnijcie sobie wcześniej mapy offline), zakładam że jeśli okaże się, że jedzie w złą stronę to wysiądę i tyle. Jadę kilka minut, widzę że zaczynam oddalać się od swojego celu, więc wysiadam - czas iść na piechotę. W ogóle to mimo zmęczenia jest magicznie, jestem tam jeszcze zimą, więc słońce dopiero powolutku wstaje, wiecie wszystko jest w takim delikatnym szronie po nocy i zaczyna odbijać promienie porannego światła. Jest cholernie zimno ale wiesz, że za chwilę zrobi się pięknie i to słonko trochę Cię rozgrzeje. 

Zostaje mi do przejścia 1,5 km, nie jest to łatwe, plecak jest mega ciężki do tego zimne powietrze powoduje skurcze mięśni, droga się ciągnie i ciągnie ale z drugiej strony mogę już trochę pooglądać, spojrzeć na jakieś fajne knajpki w których będę mogła zjeść obiad czy śniadanie. 

W końcu docieram do hostelu Montana, za jedną noc zapłaciłam 80 zł ale... Przede wszystkim po raz pierwszy wzięłam pokój jednoosobowy. Rezerwując noclegi uznałam, że po tygodniu będę już na tyle zmęczona, że jeden dzień we własnym pokoju bardzo mi się przyda. Do tego hostel jest śliczny, bardzo ładnie i nowocześnie urządzony i co najważniejsze - czyściutki. Docieram, okazuje się, że niestety nie mogę zameldować się wcześniej i muszę poczekać do 11-12. Trudno. W międzyczasie pytam jakie są możliwości dotarcia na wyspę Olchon, czyli wyspę na Bajkale (wygooglajcie, to sobie teraz! ta wyspa jest tak przepiękna!). Okazuje się, że współpracują z jakąś firmą organizującą przejazdy i mam możliwość, żeby pojechać jutro. Czytałam o tym dużo wcześniej, wiem że można to załatwić taniej, idąc na postój z busami w centrum Irkucka ale nie mam za dużo czasu, jestem zmęczona, po prostu tym razem potrzebuję, żeby ktoś załatwił to za mnie. Za dojazd na wyspę w dwie strony płacę 2000 rubli, czyli ok. 100 zł, obsługa hostelu uprzedza, że na miejscu będę musiała uiścić dodatkową opłatę za przejazd przez jezioro i teraz nie pamiętam 200 albo 400 rubli w jedną stronę (czyli 10-20 zł) ale wierzcie mi było warto, o tym później.

Zostawiam w hostelu plecak i idę poszukać jakiegoś śniadania, idąc do hostelu mijałam coś co wyglądało na super bar mleczny, mam nadzieję, że zjem tam jakąś pyszną jajeczniczkę. Niestety okazuje się, że jest niedziela i praktycznie wszystko zamknięte. Ze względu na wczesną godzinę i właśnie tę niedzielę, ulice dopiero budzą się do życia, zmarznięci i zaspani ludzie, którzy widać muszą dzisiaj pracować, pędzą do autobusów.

I teraz o nieprzyjemnej historii w tej bajkowej scenerii. Pisałam już o tym wcześniej, że czasem pojawia się moment, gdy nienawidzę być kobietą i jest to tylko wtedy, gdy czuję zagrożenie ze strony mężczyzny. Mimo tego, że jestem w samym centrum, idę jednym z głównych deptaków Irkucka doczepia się do mnie jakiś naćpany koleś. Na początku próbuję łagodnie, mówię że nie rozumiem -  ciągle idzie za mną i coś gada ale przede wszystkim jest przerażający. Gdy przystaję myśląc, że pójdzie sam dalej, staje obok mnie i gapi się tymi obrzydliwy naćpanymi oczami. W końcu proszę go, żeby sobie poszedł, nie mam ochoty żeby szedł ze mną - nie reaguje, dalej po prostu przyczepiony idzie krok w krok obok. Na szczęście za chwilę obok mnie wyrasta KFC, no to już wiem że jestem uratowana. Wchodzę tam, a on za mną. Idę do tablicy zamówić kanapkę, a on staje kilka centymetrów obok mnie i się gapi. Nienawidzę takich sytuacji, nienawidzę bać się przez mężczyzn! 

I teraz uwaga do wszystkich dziewczyny i chłopaków z resztą też. Po tych dwóch latach jestem mądrzejsza. Co bym teraz zrobiła? Podeszłabym do obsługi, powiedziała, że czuję się źle i niebezpiecznie i poprosiła o pomoc. I serio, róbcie tak za każdym razem, gdy coś takiego Wam się dzieje. Wasz komfort i bezpieczeństwo są najważniejsze! Nie ma, że nie chcecie komuś zawracać głowy albo się wstydzicie. Albo, że to jest zbyt błacha sprawa. No kurna, nie! Wasze bezpieczeństwo jest naj-wa-żnie-jsze! Siadam w najbardziej widocznym miejscu ze swoją kanapką i typ na szczęście odchodzi. 

Spędzam w KFC kilka godzin, bo po prostu jestem zmęczona, bo boję się wyjść na ulicę. Siedzę piszę, korzystam z internetu, którego nie miałam kilka dni. Ogrzewam się, piję kawę. 

Po kilku godzinach, gdy już wiem, że zameldują mnie w hostelu, ruszam z powrotem. Docieram do hostelu, dostaję śliczny, czysty, pięknie urządzony lofcik. Myję się i ładuję do łóżka. Potrzebuję odpocząć, pobyć sama, bez sensu pogapić się w telefon, po prostu odpocząć od tego wszystkiego.


piątek, 11 czerwca 2021

KOLEJ TRANSSYBERYJSKA | Moskwa - Irkuck dzień 5 - 7 cz. 4

Dzisiaj będzie o codzienności w pociągu. O tym co ze sobą zabrać, co się je, jak wyglądają kwestie higieniczne, co w ogóle robić przez te 3 dni w klatce na szynach i po prostu jak mijają te wszystkie dni.

Zacznijmy od sprawy najważniejszej - higiena. Powiem Wam, że to była rzecz spędzająca mi sen z powiek. Co zrobić przez 3 dni bez mycia. Przede wszystkim relacje, które czytałam głównie opisywały podróż latem. Latem, w upale, w wagonach bez klimatyzacji. U mnie sytuacja jest inna, jadę zimą więc jest dużo lepiej. Wiadomo, czasami w wagonie robi się zaduch, w końcu 50 nieumytych osób, do tego wszyscy zalewają zupki chińskie, otwierają weki z mięsem, nie oszukujmy się, po prostu czasem śmierdzi. Ale, gdy te 50 osób, głównie męskich o poranku uruchamia Old Spice w sprayu albo jakiegoś innego Brutala, atmosfera ulega zmianie. Ciężko powiedzieć czy na lepsze na gorsze ale na pewno się zmienia. ;)

Przed wyjazdem zbierając informacje, jak najlepiej poradzić sobie z brakiem łazienki przez te kilka dni, znalazłam opowieści o myciu się w umywalce w łazience. Mimo tego, że jest tam bardzo czysto, to po prostu było to niemożliwe. Umywalka była malutka, taka jak w samolotach. Gdy myślę o tym, że miałabym wsadzić do niej włosy, żeby umyć głowę - do miejsca gdzie wcześniej 50 osób umyło zęby, no to, to nie. Ochlupać się delikatnie w tej umywalce też raczej odpada, bo od razu cała podłoga byłaby zalana, a lepiej nie narażać się Prowadnicy.

Wobec tego moimi niezastąpionymi przyjaciółmi zostają: suchy szampon, mokre chusteczki, dezodorant i nakładki na deskę klozetową. O ile trzy pierwsze są oczywiste, to to ostatnie wymaga pogłębienia tematu. Po pierwsze to co mnie zaskoczyło, to fakt że w tym pociągu takie nakładki są standardowo w kibelku. To jest szok, nasze rodzime PKP nie jest w stanie zadbać o higienę w łazience, o nakładkach nie wspominając, a tutaj są i są ciągle dokładane. I jest to szalenie komfortowe. Wyobraźcie sobie wykładać papierem deskę, gdy ten pociąg raz w prawo, raz w lewo. Zawsze ale to zawsze gdy kładziecie ostatni kawałek papieru i tak wszystko spada na podłogę. Więc mega propsy dla rosyjskich kolei za ten gadżet ale i tak na wszelki wypadek polecam zabrać ze sobą. Papier też zabierzcie, zawsze był ale wiadomo, że nigdy nie wiadomo. 

Kolejna sprawa, co do której uważam, że jest absolutnie cudowna i niezbędna - siatka. Zwykła siatka z uszami z jakiejś biedry. Chodzi o to, że gdy idziesz wieczorkiem do łazienki, żeby umyć buzię i założyć piżamkę, to musisz gdzieś w tej łazience położyć swoje rzeczy. Na zamkniętej toalecie, brzegu zlewu, gdziekolwiek indziej, po prostu się brzydzę. Ktoś pewnie gdzieś nasikał, napluł myjąc zęby, brzydzę się. A mój patencik jest taki, że wkładam wszystko do tej siatki i ją wieszam na klamce od drzwi. Niby pierdoła, a ratuje życie. 

Nie jest może idealnie z tą higieną ale nie ma też dramatu, kilka gadżetów i życie staje się łatwiejsze. 

Idąc wonią Old Spice wymieszanego z zapachem chińskich zupek, gładko przechodzimy do kategorii jedzenie. 

To co najważniejsze - w pociągu jest samowar. Samowar w którym węglem grzeje się wodę. No i to jest genialne. Bo kiedy tylko chcesz (oprócz przejeżdżania przez granicę, bo wtedy węgiel jest wygaszany) możesz zrobić sobie herbatkę, kawkę, zupkę chińską albo wszystkie inne puree-zalewajki. Ge-nia-lne!

Kolej, to też Babuszki na stacjach. Kurczę ale ja się nastawiłam na babuszkowe pielmieni ze śmietaną. Ale na to czekałam! Co się okazało? Przede wszystkim, że to nie jest sezon na Babuszki. Druga sprawa, Babuszki są od jakiegoś czasu przepędzane przez policję z peronów, mandaty są na tyle wysokie, że nie opłaca im się ryzykować. Dużo częściej niż na samej stacji, Babuszki widać za ogrodzeniem peronu z wyciągniętymi przez szczebelki rękoma.

Raz nawet dorwałam Babuszkę i kupiłam od niej pieroga, który okazał się smażonym ciastem drożdżowym z zawiniętym w środku ziemniakiem. Kurczę, bardzo chciałam ale dla mnie to za ciężkie.

Prawda też jest taka, że zawsze ktoś Cię czymś poczęstuje. Moi Panowie z Tadżykistanu częstują mnie ogromnym chlebem, takim płaski o średnicy prawie metra, w ogóle dziwią się jak jestem w stanie jeść zupkę chińską bez chleba. Kocham wszelkie mączne, jednak na myśl o kolejnej zupce chińskiej czy puree ziemniaczanym do tego jeszcze z chlebem, robi mi się po prostu słabo. W każdym razie Panowie do tej zupki chińskiej połączonej z chlebem, wrzucają jeszcze mięso z weków, może to jest sposób. 

Podróż koleją, to też wręcz mityczna konieczność kupienia wędzonego omula, prosto z Bajkału. I znowu - to chyba nie jest pora roku w której łatwo takiego omula dostać, chociaż na którejś stacji widzę Babuszki z wyciągniętymi przez kraty rękami z ogromną rybą w dłoni. Kusi mnie ale boję się, że jak tylko odejdę od pociągu, to ten odjedzie. Poza tym, gdyby do tego Old Spice, weków i zupek chińskich dołożyć jeszcze wędzoną rybę... Ciężko, ciężko. 

Jest jeszcze jedna możliwość zaopatrzenia się w jedzenie - kioski na stacji. Można tam kupić chipsy, batony, słone buły, oczywiście zupki chińskie i uwaga! piwko. Kurczę, zachciało mi się któregoś dnia piwka i wybrałam się do takiego kiosku. Mówię do Pani, że "one beer, please". Pani nie rozumie, zaczynam po polsku. Pani dziwnie się śmieje. Widząc moją poważną minę, schyla się pod ladę i wręcza mi 1,5 litrowe piwo w plastikowej butelce. Płacę, biorę, próbuję odejść ale Pani za mną krzyczy, że mam to schować! To chyba naprawdę piwo spod lady. Ale jak ja mam to schować? Pani kombinuje, daje mi siatkę foliową i pokazuje, żebym zdjęła kurtkę, zawiesiła na ramieniu i zapięła kurtkę z powrotem. Z taką kontrabandą wsiadam do pociągu. 

Ostatnia sprawa, to żarełko które zabierzesz ze sobą. Dla mnie koniecznie - fura warzyw, jakieś ogórki, pomidorki, bez tego nie wiem jakbym przeżyła. Do tego kabanosy (przywiezione jeszcze z Polski), chleb, sery, resztki z moskiewskiej lodówki i oczywiście zupki chińskie. Do tego jakieś puszki - tuńczyk, sałatka meksykańska - pozwala na chwilę zmienić smak. Jedzenie, które na pewno wytrzyma 3 dni bez lodówki, nie ma co ryzykować problemami z brzuchem.

To co bardzo Wam się przyda, to plastikowe pudełko - koniecznie ze sobą zabierzcie. Jedzenie nie jest wymiętolone tak jak z siatki, nie rozlewa się, nic nie śmierdzi. Wszystko pięknie ułożone, szczelnie spakowane - ratuje życie. Wieczko od pojemnika posłuży Wam za talerz. Do tego własny kubeczek, najlepiej plastikowy, żeby nie ważył zbyt dużo i w każdej chwili możecie wypić ciepłą herbatę czy kawę.  Zabierzcie też składane sztućce i macie wszystko czego potrzebujecie. To co mi się sprawdza na takich wyjazdach to nieduże torebki strunowe, też można fajnie spakować jedzenie i wszystko pozostaje czyste.

W ogóle torebki strunowe, tylko już takie większe, to genialna sprawa gdy podróżujesz z plecakiem. W jednej majtki, w drugiej skarpetki, w trzeciej bluzki i nie musisz przewalać całego plecaka w poszukiwaniu określonej rzeczy. Zawsze biorę ich kilka więcej i wykorzystuję np. do przechowywania brudnych ubrań, wszystko szczelnie zamknięte.

Wracając do jedzenia, oczywiście w większości pociągów znajdziecie wagon restauracyjny ale po co? ;) Jeśli skończą Wam się zapasy zupek chińskich, zawsze możecie dokupić kolejne u Prowadników. ;)

No i woda oczywiście, pijcie dużo wody, woda to żytko. Gdybym pakowała się jeszcze raz, na pewno zabrałabym jakieś tabletki na opuchliznę czy zbierającą się wodę. Po kilku dniach moja twarz i dłonie wyglądają jak baloniki.

Na sam koniec, co jeszcze ze sobą zabrać w kategorii - rozrywka. Oczywiście standardowo książki (zawsze zabieram ze sobą książki w wersji kieszonkowej, żeby maksymalnie odciążyć plecak i muszę się przyznać, że robię coś strasznego - wyrywam przeczytane strony i je po prostu wyrzucam, straszne to jest ale nie wyobrażam sobie taszczyć przez cały czas trzech książek), zeszyt z długopisem do zapisywania wrażeń z podróży, audiobooki też się świetnie sprawdzą. To co mi się mega przydało, to zatyczki do uszu (w końcu 30 chłopa w nocy chrapie), czołówka do czytania pod kocem gdy zacznie się cisza nocna, wszystkie światła zgasną, a Ty masz ochotę jeszcze poczytać i opaska na oczy gdy z kolei Ty już chcesz spać, a inni czytać. Bardzo przydała mi się ogromna chusta, którą wykorzystywałam jako kocyk. Niezastąpione były też klapki, nie musiałam zakładać buciorów za każdym razem gdy wstawałam z kuszetki.

Więcej nie potrzebujecie, czas leci szalenie szybko, rytm dnia wyznacza wschodzące i zachodzące słońce. I na prawdę tak jest, na zegarek nie ma co patrzeć, jadąc z Moskwy do Irkucka czas zmienia się o 5h, nie jestem w stanie określić, która tak na prawdę jest godzina. Rozpoznaję, to tylko porównując nazwy stacji z rozkładem jazdy zawieszonym przy wejściu do pociągu, a że wszystko jest po rosyjsku to tak naprawdę mało rozpoznaję. :) Dużo patrzę przez okno, obserwuje ludzi, czytam, śpię, piszę. Czas leci, czas leci aż za szybko.