Budzę się i nie mam ochoty nigdzie iść - nie poganiam się. Daję sobie czas na oglądanie filmów na Netflixie, scrollowaniu Facebooka, przeglądaniu Tripadvisora. Oczywiście dobija się myśl, że nie po to tutaj jechałam, żeby leżeć w wyrze w nosem w telefonie ale tak potrzebuję i tak jest.
W końcu się zbieram, idę jeszcze raz pod prysznic i ruszam powłóczyć po mieście. Bez planu, bez niczego, mam tylko zapisany adres knajpki, którą wyszukałam i chciałabym w niej zjeść kolację.
Knajpka, nie napiszę jak się nazywa, bo za cholerę nie jestem w stanie tego odczytać, ale łapcie szyld:
Kocham wynajdować dziury z dobrym, lokalnym jedzeniem. No, kocham wyszukiwać najgorsze dziury, z obietnicą dobrego żarełka. W 8/10 miejscach, jedzenie okazuje się fatalne ale wciąż pozostaje satysfakcja z tych dwóch.
W knajpie menu jest tylko po rosyjsku, próbuję się dogadać, zrozumieć. Mam ochotę na rozgrzewającą zupę i gorące, parujące pielmieni ze śmietaną. Nic nie rozumiem z tych robaków w menu. Udaje mi się zamówić zupę rybną i pielmieni ale w rosole. Nie trafiłam tym razem. Kuchnia 5/10, szału nie ma. Nie musicie zapisywać zdjęcia szyldu.
Wracam do hostelu, ten dzień od początku idzie źle nie ma co go przeciągać na siłę aleeeeeee...
Po drodze znajduję sklep, całkiem duży. Chyba nie jest już tajemnicą, że dla mnie podróżowanie, to jedzenie. Kocham, no kocham odkrywać lokalne przysmaki. Tutaj jest podobna historia jak z tymi knajpami, zawsze wybiorę coś najdziwniejszego i w tym układzie 1/100 jest czymś pysznym, a 10/100 zjadliwym. Do spożywczaka muszę wejść.
A tam magia, proszę Państwa, magia się dzieje. Tony ryb. Świeże rybki, mrożone omuły, suszone nie wiem co ale też wodne. Do tego obok tych ryb, piwa i nie z żubrem, a niedźwiedziem na etykiecie. I żebyście zrozumieli, to nie chodzi o to, że obok ryb stoją piwa tylko do lodówek z piwem i wszędzie wokół są włożone, powieszone - ryby, jako przekąski do tego piwa właśnie.
Do tego lodówki pełne tortów, po prostu ogromna ściana lodówek tylko w tortami! To jest mega ciekawe, tutaj naprawdę można bardzo często, kilka razy dziennie spotkać kogoś na ulicy idącego z tortem w ręce. Zastanawiałam się o co w tym chodzi, ale wydaję mi się, że odpowiedź jest prosta - Rosjanie wcinają torty na potęgę.
Co dalej? Chipsy o ciekawych smakach - krabowe albo homarowe, kurczę, jak tego nie wziąć. Kawiory w słoikach, puszkach, połączone z serkiem. Wódka w literatkach z odkręcanym wieczkiem. Kocham to miejsce!
Obkupiłam się jak dzika, głównie na prezenty. Nakupiłam suszonej ryby (ej, kurczę, kto by nie chciał dostać suszonej ryby z Irkucka?!), te wódki w literatkach, kilka puszek kawioru, dla siebie lay'sy krabowe. Zaopatrzona w pyszności, już teraz naprawdę wracam do hostelu.
Myję się jeszcze raz, zamykam w pokoju, jestem strasznie niespokojna. Każdy dźwięk z zewnątrz budzi mój strach. Nie czuję się dobrze w tym mieście, całe szczęście, że jutro wyjeżdżam. Jutro o 10 ruszam na Olchon - ej, serio sprawdźcie gdzie to jest i jak wygląda. Ja nie wiedziałam i tym bardziej byłam w szoku jak dojechałam.
A na koniec popatrzcie sobie na rarytasy ze sklepu.
Wódka w literatkach świetna!
OdpowiedzUsuńRyby też mega wyglądają, ale najlepiej ten kawior z serkiem - mniami!
Powiedz mi tylko czemu się tam nie czułaś bezpiecznie, nawet w hostelu?
To chyba przez te wydarzenia z rana i ogólnie zmęczenie, dużo nowości, brak takiego stałego punktu bezpiecznego. Wiesz jak to jest, jak jesteś niewyspany/niewyspana wszystko jest jakieś takie bardziej intensywne, niepokojące. Potrzebuję w takich sytuacjach trochę się schować na kilka dni w bezpiecznej dziurze. Tak mam. :)
UsuńJa tak mam na kacu ;)
OdpowiedzUsuńSpoko, czyli że nie było niebezpiecznie jakoś, poza tym menelem.
Nice trip!