Kolejny dzień, to już tylko oczekiwanie i żegnanie się, a raczej żegnanie i oczekiwanie.
Żegnanie, bo 14:35 wysiadam z pociągu i kończę samotną podróż koleją. Żal miesza się z radością. To była fantastyczna ale i wymagająca podróż. Oczekiwanie, bo w Pekinie czeka spotkam się z Maćkiem, z którym rozpoczniemy kolejny rozdział zwiedzania. Jeszcze rok temu sama myśl o podróży do Chin była dla mnie nieosiągalna. Minął rok i za kilka godzin wysiądę z pociągu w Pekinie, to jest niesamowite.
Patrzę przez okno, łapię ostatnie widoki, próbuję zebrać je na zapas. Z zamyślenia wyrywa mnie obsługa pociągu wręczająca bon na obiad w "Warsie". Zupełnie się tego nie spodziewałam. Po małym obiedzie, zaczynam się krzątać po pociągu, zbierać pierdółki szykując się do wysiadania.
Wjazd pociągiem do Pekinu jest po prostu obłędny. Jedę wśród przewysokich biurowców, raz wjeżdżam do tunelu, raz jadę mostem. To jest obłędne, w szczególności, że jeszcze dzień temu głównie patrzyłam na pustynię.
Pociąg przyjeżdża na stację o 14:35, równiutko co do minuty, a tam na peronie czeka Maciek. Jejku, jaka to ulga, że już tego plecaka nie będę musiała nieść, że już martwić się gdzie pójść, gdzie spać, co jeść, jak się zorganizować będę mogła podzielić na pół.
Idziemy do hotelu. Nie hostelu, nie drewnianego domku, tylko do hotelu. Przez najbliższe kilka dni będziemy mieszkać w New World Beijing Hotel i to jest dla mnie ogromna niespodzianka. Hotel jest przepiękny. Wchodząc do niego czuję się bardzo speszona. Jestem brudna, wymęczona, z jakimiś traperami wiszącymi przy plecaku, no nie pasuję tam. Od razu lecę się umyć (tak! w pokoju oprócz prysznica mamy wannę), ładuję się w ten cudowny, gruby hotelowy szlafrok i czuję się jak gwiazda.
Szybko stwierdzam, że koniec z luksusami, czas ruszać na zwiedzanie. W pierwszej kolejności Maciek zabiera mnie do sklepiku niedaleko naszego hotelu, gdzie jest mnóstwo warzyw i owoców, takich których nazwy nie jestem w stanie wymówić. Jestem w raju.
Później idziemy w stronę galerii handlowej, żeby coś zjeść. Maciek już tam dzisiaj był i okazuje się, że w galerii jest super food hall ale nie taki jak w naszych galeriach, składający się z burgerów, pizzy i innych smażonych rzeczy, a na prawdę genialny food hall. Chodzimy po galerii dłuższą chwilę, nie mogąc znaleźć tego miejsca, aż w końcu przed moimi oczami pojawia się kilkanaście stoisk, a tam ryby, owoce morza, mnóstwo warzyw, koszyczki do których nabierasz produkty, a potem obsługa zanurza je w hot pocie, pierożki, bao, mnóstwo, mnóstwo pyszności.
Trochę podjedliśmy, ruszamy dalej na Wangfujing Street, czyli najbardziej znaną handlową ulicę w Pekinie. To taki nasz Nowy Świat, tylko trochę dłuższy, z trochę większą ilością świateł i do tego z moim głównym celem dzisiejszej wycieczki czyli Wangfujing Snack Street.
Wangfujing Snack Street, to mała, boczna uliczka odchodząca od Wangfujing Street na którą byłam napalona jak szczerbaty na suchary. Pekin kojarzy mi się z ulicznym jedzeniem i chcę po prostu spróbować wszystkiego co możliwe. Taką obietnicę daje właśnie to miejsce. Niestety tylko obietnicę. Przede wszystkim uliczka jest pełna turystów, z trudnością można się przecisnąć, a jedzenie mało ma wspólnego z chińskim street foodem, gdzie ma być prosto, tanio i pysznie. Dominują stragany z skorpionami (jeszcze żywymi nadzianymi na patyk), konikami polnymi, szarańczą. Do tego mnóstwo jedzenia (głownie parówek) w cieście, smażonych w głębokim tłuszczu.
Na pewno warto tu przyjść i zobaczyć ale nie rozumiem opowieści o tym, że jest to raj dla smakoszy, bo nie jest. Większość przekąsek była obsmażona w głębokim tłuszczy i to długo wcześniej, uwierzcie mi, nie kilka godzin wcześniej, długo, długo wcześniej. Nie będę już nawet pisała o etycznej kwestii sprzedawania nabitych na patyki żywych zwierząt.
Wracamy do hotelu chwilę przed 22, czas odpocząć i zaplanować kolejne dni. Jutro zaczynamy od zwiedzania Zakazanego Miasta.