Etykiety

sobota, 17 stycznia 2015

Kabacka pętla - sobotnie 10km!


Wczoraj nie poszłam biegać więc dzisiaj już musiałam koniecznie. Zaczęłam zastanawiać się gdzie, w którą stronę. Wszystkie drogi, które przychodziły mi do głowy kwitowałam - nie lubię tamtędy biegać. Musiała więc znaleźć jakąś nową trasę, postanowiłam pójść do kabackiego. Pierwszy raz sama!!! Straszliwy ze mnie boidudek więc unikałam samotnych podróży po kabackim ale skoro dzisiaj ładna pogoda, sobota, nie powinnam być sama na ścieżce. Podjechałam w miejsce gdzie na pewno powinno być więcej osób, wybrałam dużą pętlę kabacką i postanowiłam ruszyć na 10 km przy okazji zwiedzić miejsce katastrofy lotniczej z 1978r.

Ruszyłam! Po pierwszym kilometrze zachciało mi się siku uznałam, że nie ma co trzymać przez kolejne kilometry bo będę tylko o tym myślała, więc skorzystałam z toitoika, który pięknie wyrósł przede mną.

Ok myślę sobie teraz bez opierdzielania lecimy dalej. Przebiegłam 500m i ból. Tak straszliwy ból piszczeli i kostek, że prawie zaczęłam płakać. Biegłam dalej ale ból był tak okropny, że zaczęłam się bać czy to nie jakaś kontuzja. Zatrzymałam się, czekałam aż puści ale paliło jak jasna cholera. Przysiadłam, starałam się rozluźnić nogi, nic nie pomagało. Dopiero po jakiś 30s zaczęło odpuszczać. Ufff... rozmasowałam nogi, delikatnie zaczęłam rozgrzewać kostki, było coraz lepiej. Zaczęłam biec dalej.

Po 3km trafiłam już do miejsca upamiętniającego katastrofę, a więc znowu przerwa na chwilę. Cyknęłam kilka fotek i biegnę dalej.

Do 5 km męczarnia straszna! Ciągłe podbiegi, brakowało mi energii jak jasna cholera (kilka godzin temu zjadłam mały kawałek pizzy na śniadanie, zupełnie nie czułam powera). Już na prawdę chciałam się poddać nie widziałam sensu, żeby dalej się męczyć. Ale potem sobie pomyślałam o nie Moja Droga, nie zawsze będzie łatwo. Spinam tyłek i lecę dalej. Zabrałam ze sobą żel, który był w pakiecie WOŚPowym (klick). Tak, tak teraz każdy biegacz mnie obśmieje za branie żelu na 10 km, nie mniej zawsze po 7 km mam straszny spadek siły, zaczynam czuć okropny głód i na prawdę totalny brak sił, tak jakby ktoś mi wyjął wtyczkę. Uznałam, że może żel pozwoli mi rozwiązać ten problem co szkodzi spróbować. Zjadłam go sobie po 6km i od 7km zaczęły dziać się cuda. Najcudowniejsze 3km w moim życiu, rytmicznie, bez zmęczenia, z dużą dawką energii mogłam biec i biec. No i tak dobiegłam do dyszki. 

Nie wiem czy był to najlepszy pomysł ze względu na jutrzejszy X Bieg o Puchar Bielan ale dzisiaj wymoczę nogi w ciepłej wodzie i powinno być dobrze.

Był rekordzik wprawdzie oszukany bo z trzema postojami ale był i z tego się cieszę. Znowu wyszło strasznie dużo więc o wypadku w kabackim w następnym poście.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz