Etykiety

wtorek, 21 kwietnia 2015

Pierwsze 15 km - moooooccccc!!!


Z jednej strony nie chciało mi się z drugiej wiedziałam, że powinnam wybiegać 10km, przed niedzielną dychą na Orlenie. Zaczęłam czytać "I jak tu nie biegać" Beaty Sadowskiej i tak mnie dziewczyna zmotywowała, że nie wiadomo kiedy stałam z zawiązanymi butami. Żeby nie było to, aż tak oczywiste powiedziałam sobie, że nie będę się przemęczała i truchtam powolutku, poczłapię sobie delikatnie.

Ruszyłam! Pierwsze pół kilometra, powolutku było miło, przyjemnie, zaczęłam się cieszyć że wyszłam. Aż tu nagle... wyłączyłam przypadkiem TomToma, ech...

Dobra to tylko pół kilometra, włączyłam jeszcze raz, biegnę od początku! Biegnę, biegnę skręcam w al. KEN, a tam wiatrzysko straszne takie prosto w twarz! No dobra, najwyżej zwolnię mam w nosie wiatrzysko, denerwuje mnie od 3 dni tym razem mu się nie dam. Szuram dalej. Przebiegłam 6km i powinnam już skręcać do domu ale z drugiej strony, skoro tak ciężko biegło się pod wiatr, to gdybym teraz zawróciła będę biegła z wiatrem co z kolei powinno być bardzo przyjemne. Nie czułam strasznego zmęczenia, uznała ok. Let's do this!

Zawróciłam i biegnę z tym wiatrem w plecy rzeczywiście szalenie miło przyjemnie, bezwysiłkowo (do dzisiaj - nie mogę ruszać karkiem). W każdym razie tak byłam zachwycona tym wiatrem (nareszcie) w plecy, że nie zauważyłam czerwonego światła i nadjeżdżającego auta. Gdy już go zauważyłam, co nie było trudne bo był wtedy 50cm przede mną, włączyła mi się czujność zaczęłam hamować. Oprócz czujności odruch zdaje się bezwarunkowy pauzowanie TomToma. Hehe, ciekawe pierwsza czynność przed wpadnięciem pod samochód - zapauzować endo. :)W każdym razie tak zapauzowałam, że znowu wyłączyłam trening, echh... Po 7km, to już jest bolesne.

Chyba byłam wciąż w głębokim szoku, bo od razu włączyłam kolejny trening i zaczęłam biec dalej. Na ósmym kilometrze dotarło do mnie, że mój rekordowy bieg będzie pocięty na jakieś małe kawałki (jak na razie 3 ale przecież jeszcze drugie tyle przede mną więc kto wie co się jeszcze wydarzy). No trudno takie życie. Biegnę z tym wiatrem dalej. Dobiegłam, nawrotka i znowu pod cholerny wiatr, trudno takie życie.

Więcej pasjonujących elementów w tym biegu już nie było. Po 10 km stopy zaczęły krzyczeć: dość, po 11km do zbiorowego jęku dołączyło się kolano. Ale wtedy już wiedziałam, że 15km będzie moje. Na 13km pierwszy ogromny kryzys nie wiem w jaki sposób dalej przebierałam nogami, w mojej głowie brzmiało:

Skoro dałaś radę 13km, to nie dasz rady 2?! Już tylko 1,5km. Zjem grejpfruta jak dobiegnę do domu, grejpfruta, grjepfruta nanana, czerwonego soczystego grej-pfru-ta. Ale to się dziwnie pisze, taki grejpfrut. Nie ważne zjem go. Grejpfrut, grejpfrut, grejpfrut, grejpfrut hej nana grejpfrut, grejpfrut!

Myśl o grejpfrucie pociągnęła mnie do 15km. Wciąż nie wierzę ale pękam z dumy!

Po powrocie zaczęła znowu szukać półmaratonu w okolicach września, października - wtedy będę gotowa. Nie wiem jak nie wiem kiedy, chyba ciągle ogłupiona 15km, ciach zapisałam się na półmaraton. Ba! Zapisałam i opłaciłam. W Radomiu... Za 2 miesiące... Ewidentnie Bóg mnie opuścił gdy to robiłam ale skoro opłacone, to czas na spinę i za 2 miesiące zrobię to! Nie ma odwrotu.

P.S. Okazało się (dzięki Paweł), że na endo można połączyć kilka treningów w całość. Zrobiłam, to i mam jeden piękny 15km bieg. Wprawdzie połączyło jakoś dziwnie i wychodzi na to, że ostatni kilometr zrobiłam w szaleńczym tempie co prawdą nie jest ale cała reszta wygląda ok.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz