Trzeba zacząć od tego, że w czwartek gdy odbywało się PGE byłam padnięta. Nie wiedziałam jak się nazywam do tego był to drugi dzień gdzie jedyne co byłam w stanie zjeść to jogurt i banan (schudnąć w 2 dni 3 kilo - można!). Nawet zaczęłam się zastanawiać, czy nie zrezygnować. Z drugiej strony tak walczyłam o miejsce (w ciągu 10 min lista startowa się zapełniła i zamknęła) - nie poddaję się!
Pojechałam do Łazienek na miejscu spotkałam Piotrka, chwilę później Pawła z żoną. Szybko poszło ruszyliśmy.
Co tu dużo pisać - jak zawsze fantastycznie. To już standard, za pewniaka można brać, że będzie super. Tym razem małe zmiany, więc fajne zaskoczenie. Zmiana w pakiecie startowym o czym było tutaj (
klick), zmiana trasy. Chcąc uczcić urodziny Chopina organizatorzy przekierowali bieg pod pomnik. Może nie dla wszystkich miłym zaskoczeniem był 0,5km podbieg na pierwszym kilometrze ale przynajmniej dobrze rozgrzał. Gdy już wbiegliśmy, na górze pod pomnikiem siedział Pan. Pan siedział przy białym fortepianie i grał Chopina! Jak nie kochać tego miasta! Gęba zaczęła mi się śmiać i chciałam tam zostać jeszcze chwilę nawet zdaje się, że na chwilkę przystanęłam.
Po chwili piękny zbieg. Trochę niebezpieczny bo szybki i nierówny, kilka osób dobrze wyrżnęło, ja szczęśliwie dotarłam na dół bez szwanku. Biegnę dalej, czuję że mam dobre tempo, nogi ślicznie sprężynują, no płynę po prostu. Cudo! Dobiegam do trzeciego kilometra, a Endo mi mówi przebiegłaś 1 km w 19m:55s. Jak to?! Ja tu płynę, sprężynuję, na rekord lecę, a on mi że pierwszy kilometr?! No i to mnie wybiło kompletnie. Zaczęłam iść, próbowałam dowiedzieć się od Endo dlaczego mi to robi, nie udało nam się dogadać. Po jakiś 3 minutach wpadłam na genialną myśl. Przecież, to są zawody i mam przyczepiony chip! Więc dostanę informację na temat czasu. W myślach wyklinając Endo, ruszyłam. Za powolne myślenie zawsze trzeba zapłacić więc rekordu nie było, zabrakło mi 43s. Tak czy siak jestem z siebie zadowolona, tempo 6:38min/km do tego z takim podbiegiem, kilkusekundowym postojem i 3 minutową próbą wyprodukowania genialnego pomysłu - mogę sobie sama pogratulować.
Na macie folia, izotonik (znowu inny, w fajnym bidonie ale tak słodki, że niestety nie do przejścia), medal. Udało mi się odnaleźć ekipę, dostałam od Piotrka makaron (brawo dla PGE znowu był posiłek regeneracyjny, tym razem kluchy z pesto). Chwilę postaliśmy, kilka fotek. Nie było jednak z nami mistrza fotek z łapy więc wyszły bez większego polotu. ;) No i to by było na tyle zrobiło się strasznie zimno, szybko zawinęliśmy się do domu.
Buźka!