Oj ten miesiąc był znowu ciężki. Klepałam kilometry bez miłości i namiętności w końcu powoli przestawałam widzieć sens w bieganiu. Nie wiem czy zbyt wysokie cele sobie narzuciłam czy w czym był problem w każdym razie wszystko zmieniło się dzisiaj.
Poszłam na 5km, pierwszy kilometr przywaliłam. Drugi utrzymałam. Trzeci (mój kryzysowy okropny trzeci!) prułam dalej! Na czwarty i piąty już nie miałam siły ale zobaczyłam, że jest szansa na dobry czas, więc choćbym miała skończyć na kolanach rzygają w krzakach nie mogłam odpuścić. Czwarty utrzymałam i tutaj co? Jak się mocno zepnę będzie rekord, ten rekord nie do pobicia z Parku Skaryszewskiego z Wedla musiałam o to powalczyć. Biegłam płacząc i skręcając się z bólu, jednocześnie nie mogłam przestać się śmiać. Dobiegłam - jest rekordddddd!!!!!! REKORD!!! Na koniec rundka zwycięzcy wokół bloku i zamknęłam na 6km z średnim czasem 6:25min/km. Wow! Kocham to uczucie: mogę wszystko!
A tak poza tym, to dzisiaj zrobiłam swój setny trening biegowy! Poświęciłam na to dwa dni i 18h, przebiegłam 520,5km ze średnim czasem 7m:36s, spaliłam 42 690kcal! To, że czas i tak minie okazało się najprawdziwszą prawdę, a więc jeśli ktokolwiek się zastanawia niech przestanie i do dzieła, i tak minie.
Back in the game! Niech moc będzie z Wami!
P.S. Prułam tak szybko, że nawet endo nie zdążyło sklasyfikować mi tego biegu jako rekord na 5km. Nie wiem jak sobie z tym poradzę no ale trudno jakoś będę musiała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz