Etykiety

niedziela, 1 marca 2015

Tropem Wilczym. Bieg Pamięci Żółnierzy Wyklętych.


O samym biegu wspominałam już wczoraj opisując pakiet startowy (klick), mimo to warto powtórzyć. Niesamowita inicjatywa zorganizowana w 81 miastach Polski wszystko w celu uczczenia pamięci Żołnierzy Niezłomnych. Na prawdę mega się cieszę, że mogłam wziąć w tym udział!

Sam bieg - fajny. Trasa inna niż na Wedlu, dwa okrążenia po 2,5km. Chętnych dużo, a więc bieg na 5km poszedł w dwóch turach, a na koniec 10km. Jak to w Skaryszaku trochę nierówno i momentami trzeba mocno patrzeć pod nogi. Na mecie medal, woda, do odbioru posiłek regeneracyjny - grochówka, jeszcze chwila i zostanę specjalistką od grochówy. Na rozgrzewkę herbata. W międzyczasie rekonstrukcje historyczne, gry rodzinne. Na prawdę można by tam spędzić pół dnia, gdyby nie jeden fakt. Brak miejsc do parkowania! Nie znoszę tego. O ile przyjeżdża się ze swoimi kibicami nie jest to żaden problem, spokojnie można komuś powierzyć kurtkę ale gdy jest się samemu, a samochód trzeba postawić daleko (została zamknięta uliczka dojazdowa do Skaryszaka, na której do tej pory wszyscy parkowali, u jednych kończyło się to mandatem, innym się szczęściło nie mniej na własne ryzyko można było zostawić auto, po biegu szybko wrócić po kurtkę i kibicować pozostałym zawodnikom) można tylko zmarznąć w drodze na i z powrotem. Chciałam dłużej zostać ale już zaczynało mnie telepać, gdy doszłam do auta nie chciało mi się już wracać. Tak więc jedyny zarzut - brak miejsc parkingowych.

Startując powiedziałam sobie, że nie mogę przekroczyć 35min ale szczerze miałam nadzieję na rekord, w końcu pobiłam go właśnie w Skaryszaku dokładnie miesiąc temu. W tym czasie przybyło 90km doświadczenia, szanse były. Ruszyłam pierwszy kilometr 6:15min/km (nie byłam w stanie ocenić swojego tempa, wydawało mi się, że biegnę dużo wolniej). Zadyszki brak ale zaczynały boleć nogi, wydawało mi się, że po prostu zbyt mocno zawiązałam buty i stąd ten ból. Potem okazało się, że oczywiście ruszyłam za szybko, drugi kilometr 6:54, przepaść, trzeci jeszcze gorzej 7:16. Nie miałam zupełnie siły, kryzys jak ta lala. W którymś momencie w ogóle przestałam się starać zaczęłam iść przełączać sobie muzykę, nie byłam w stanie wykrzesać z siebie energii. Czwarty kilometr 7:05, lepiej ale i tak beznadziejnie. Zaczęłam się zastanawiać czy na pewno się zmieszczę w 35min. Piąty - nareszcie wstąpił we mnie duch walki - 6:38. Na ostatnich 300m wyprzedziłam 6-7 osób, walczyłam jak głupia, szkoda że tak późno.

Znalazłam winnego mojej formy, pokłóciłam się sama ze sobą ale już chyba wiem co muszę zrobić aby widoczny był progres, a nie regres. Tak czy siak najbliższy tydzień to mocne treningi bo przede mną debiut na 10km. Już za tydzień! Aaaaa!
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz